Dziś przed Sądem Okręgowym w Katowicach zeznawali kolejni świadkowie w sprawie Katarzyny W., oskarżonej o pozbawienie życia córki Magdy. Wśród przesłuchiwanych świadków był Bartłomiej W., mąż Katarzyny. Sąd przerwał rozprawę do 15 maja.

Przed katowickim sądem zeznawali kolejni świadkowie w sprawie Katarzyny W. W większości byli to członkowie rodziny męża oskarżonej kobiety o zamordowanie swojego dziecka.

Przed sądem stanął Bartłomiej W., mąż oskarżonej. Sąd pytał go do tej pory m.in. o problemy z piecami w mieszkaniu, które zajmowali z żoną. Według prokuratury Katarzyna W., próbowała, jeszcze przed zgłoszeniem porwania, zaczadzić córkę. Kiedy dziewczynka spała, miała uchylić drzwiczki pieca, po czym zamknąć drzwi do jej pokoju. Zdaniem śledczych Magda przeżyła tylko dlatego, że jej ojciec niespodziewanie wrócił wtedy z pracy.

Bartek W. zeznał, że w styczniu zeszłego roku Katarzyna wielokrotnie skarżyła się na problem z piecami. "Pamiętam, że raz jak wróciłem z pracy, to mieszkanie było zadymione i trzeba było otwierać okna. Nie pamiętam jednak, kiedy to było" - powiedział mężczyzna, a jego relacje cytuje TVN24.

Sędzia pytał też Bartłomieja W., czy ten wpisywał w wyszukiwarce komputera takie frazy jak „dochodzenie policyjne w sprawie zaczadzenia”„nieumyślne spowodowanie śmierci”. Świadek zaprzeczył, ale przyznał, że "mogło się kiedyś zdarzyć", że wpisywał „sprawdzenie stężenia CO”.

Bartłomiej W. opisał moment, gdy dowiedział się o rzekomym porwaniu córki. "Była (Katarzyna W. - red.) rozhisteryzowana, płakała. Nie mogłem się o nic dopytać. Dopiero po chwili powiedziała mi, że jest w karetce, bo została uderzona, a ktoś zabrał Madzię z wózka" - relacjonował Bartłomiej W.

Bartłomiej W. przyznał, że po 24 stycznia 2012 roku wielokrotnie rozmawiał z żoną o tym, co się stało, ale kobieta przedstawiała równe wersje zdarzenia. "Pierwsza była taka, że minęła mężczyznę, który potem zaczął za nią iść. Ale powiedziała, że spięła się w sobie, szła dalej oświetloną drogą i była przekonana, że mężczyzna zrezygnował. (...) Następnie ocuciła ją już jakaś kobieta i zapytała: "gdzie masz dziecko?". Chwilę później Kasia zaczęła już krzyczeć, że nie ma dziecka, że ktoś je porwał, a potem znalazła się w karetce" - opowiadał przed sądem Bartłomiej W.

Świadek był też pytany o relacje jego i żony z detektywem Krzysztofem Rutkowskim. Bartłomiej W. przyznał, że Katarzyna W. nie darzyła Rutkowskiego zaufaniem. Zaznaczył też, że nie zdawał sobie sprawy, iż rozmowa Katarzyny z Rutkowskim, w czasie której powiedziała ona o "wypuszczeniu dziecka z rąk", jest nagrywana. "Ja byłem już wtedy w hotelu. Pan Krzysztof przyszedł do mnie i powiedział, że już wszystko wie, że Katarzyna W. się przyznała i teraz moja kolej" - dodaje świadek. Kiedy sędzia zapytał, "Na co kolej?", świadek odpowiedział: "Na to, żebym ja też się przyznał. Wpadłem w furię. Mówiłem, że on miał nam pomóc. Wtedy weszło dwóch ochroniarzy Rutkowskiego z moim ojczymem i zaczęli mnie uspokajać, że musieli sprawdzić, czy coś o tym wszystkim wiedziałem".

Drugą wersje całego zdarzenia Katarzyna W. opowiedziała Bartłomiejowi W. w jednym z hoteli w górach, gdzie wysłał ich Krzysztof Rutkowski. "Wtedy, któregoś dnia, powiedziała mi jak to "naprawdę" wyglądało" - powiedział świadek. Katarzyna W. powiedziała mężowi, że "odchyliła jej się do tyłu i wypadła z rak". "Później miała próbować ją reanimować, a kiedy zorientowała się, że mała nie żyje, usiadła z nią na progu i tak siedziała" - opowiadał Bartłomiej W.

Katarzyna miała powiedzieć mężowi, że "mała zapowietrzyła się, nabrała powietrza do płuc, zrobiła się fioletowa i przestała oddychać ". "Nie opisywała natomiast w jaki sposób próbowała reanimować córkę" - dodał świadek.

Bartłomiej W. przyznał natomiast, że to on, z "czystej ciekawości", wpisywał w wyszukiwarce internetowej frazę "jak oszukać wariograf?".

Helena W.

Jako pierwsza zeznania złożyła Helena W. babcia Bartłomieja W. Świadek powiedziała, że o rzekomym porwaniu dziecka dowiedziała się od policji późnym wieczorem. Katarzyna W. uspokajała ją i zapewniała, że dziecko się znajdzie. Według świadka oskarżona nie zachowywała się jak matka, która straciła dziecko. Babcia Bartłomieja W. powiedziała też, że Katarzyna W. kiedyś, po kłótni na dwa tygodnie zostawiła dziecko. W tym czasie tylko raz je odwiedziła, choć kontaktowała się z mężem.

Siostra Paulina B.

Następnie sąd przesłuchał jego siostrę, Paulinę B. "Szczerze mówiąc ja Kasi płaczącej nie widziałam. Ona każdą rozmowę szybko ucinała, była trudna w kontaktach osobistych. Jak jej zwracałam na coś uwagę, to śmiała mi się w twarz bez żadnej odpowiedzi" - cytuje relacje kobiety TVN24. "Wracając do dnia 24 stycznia 2012 brat wrócił z zakupów z centrum handlowego Plejada, które jest koło nas i pytał, czy może iść do piwnicy po drzewo. Dostał klucze i poszedł na dół. Po jakimś czasie wrócił z workiem drzewa, z tego, co wiem, zamienił parę słów z rodzicami, usiadł na chwilę. Porozmawialiśmy o czymś, nie pamiętam o czym. Tata zaproponował mu, że może go odwieźć do domu, ale Bartek powiedział, że taki worek da radę sam donieść. W domu się nie przelewało, więc nie chciał narażać go na koszty. Potem dostaliśmy ten telefon od Bartka. Nie jestem w stanie określić, ile czasu minęło od tego jak wyszedł z drewnem a informacją o porwaniu" - mówiła dalej.

Paulina B. mówiła między innymi, że prywatny detektyw Krzysztof Rutkowski, który zajmował się sprawą, był bardzo życzliwy wobec małżeństwa W., ale Katarzyna W. unikała go jak ognia. Rutkowski nigdy też, według Pauliny B., nie mówił, co Katarzyna i Bartłomiej W. mają mówić i jakich odpowiedzi udzielać

Katarzyna W. początkowo zgłosiła zaginięcie córki. Twierdziła, że dziewczynka została porwana. Za jej odnalezienie wyznaczono nawet nagrodę, a sprawą zajmowały się setki policjantów. W sprawę zaangażował się Krzysztof Rutkowski. W trakcie dochodzenia kobieta przyznała się, że dziecko zmarło z powodu wypadku i pokazała miejsce, w którym ukryła zwłoki.

Obecnie Katarzynie W. postawiono zarzuty za trzy przestępstwa: zabójstwo, zawiadomienie organów ścigania o niepopełnionym przestępstwie oraz fałszowanie dowodów. Grozi jej za to dożywocie.