Demokraci sprawdzają życiorysy i sondują republikanów, którzy porzucili Donalda Trumpa. Pojawił się pomysł szerokiego rządu z ich udziałem oraz budowania partii centrum
We wtorek 780 emerytowanych generałów, admirałów, wyższych oficerów, ambasadorów i cywilnych urzędników odpowiedzialnych za bezpieczeństwo narodowe opublikowało wspólny list, w którym wyrazili poparcie dla Joego Bidena. To wydarzenie bez precedensu. Do tej pory tzw. resorty siłowe i przedstawiciele wojska w przygniatającej większości – mniej lub bardziej oficjalnie – popierali republikańskich kandydatów.
Wśród sygnatariuszy listu jest wiele znanych nazwisk związanych z republikańskimi rządami. „Jesteśmy grupą byłych funkcjonariuszy publicznych, którzy poświęcili kariery, a i w wielu przypadkach ryzykowali życiem dla Stanów Zjednoczonych. (...) Kochamy naszą ojczyznę. Niestety też obawiamy się o jej losy. (...) Dlatego popieramy Joego Bidena. Jest liderem, jakiego naród w tej chwili potrzebuje. Wierzymy, że to człowiek z dużym wyczuciem tego, co dobre, a co złe. (...) Wierzymy, iż amerykański prezydent musi być uczciwy, a taki jest Joe Biden. On wie, że musimy stać ramię w ramię z naszymi sojusznikami. Pamięta, jak przyjaciele z NATO pomogli nam po zamachach z 11 września, jak Kurdowie walczyli z nami przeciwko Państwu Islamskiemu i jak Japonia i Korea Południowa były naszymi partnerami w odpieraniu presji Korei Północnej i chińskich prowokacji” – napisali. Wśród nich są: weteran administracji obydwu prezydentur Bushów, b. wiceminister spraw zagranicznych Richard Armitage, b. szef CIA gen. Michael Hayden, długoletnia kongresmenka z Marylandu Connie Morella, twórca koncepcji soft power Joseph Nye, szef Ministerstwa Bezpieczeństwa Wewnętrznego za Busha juniora Tom Ridge, a także b. ambasador w Polsce Stephen D. Mull.
Autorzy listu wśród wyzwań, jakie czekają na prezydenta, który zostanie zaprzysiężony w styczniu 2021 r., wymieniają koreański program nuklearny, zmiany klimatyczne, deficyt handlowy z Chinami, jaki powstał w wyniku zainicjowanych przez Donalda Trumpa wojen celnych. Jednak na pierwszym planie postawili konsekwencje pandemii, w wyniku której dotąd umarło 200 tys. Amerykanów.
Tę odezwę do Amerykanów trzeba traktować nie tylko w kategoriach etosowych, ale i pragmatycznych. Sygnatariusze obawiają się dalszej erozji autorytetu Ameryki w oczach świata, a tym samym spadku jej prestiżu w międzynarodowej dyplomacji. A także, przy najbardziej czarnym scenariuszu – deklarowanym otwarcie przez Trumpa – wycofania Stanów Zjednoczonych z NATO, a amerykańskich żołnierzy z misji, które zabezpieczają świat przed eskalacją terroryzmu, realnego zagrożenia dla bezpieczeństwa wewnętrznego USA.
Warto przypomnieć, że to kolejna z republikańskich antytrumpowskich inicjatyw po Lincoln Project czy Republican Voters Against Trump oraz Republican Political Alliance for Integrity and Reform. Tej ostatniej przewodzi Miles Taylor, były dyrektor gabinetu ministra w Ministerstwie Bezpieczeństwa Wewnętrznego w rządzie Trumpa.
Równolegle do tych wolt zespół współpracowników Joego Bidena, których zadaniem jest sprawne przejęcie władzy w razie wygranej, sonduje i sprawdza biografie kilku centrowych republikanów, których demokratyczny prezydent widziałby w swoim rządzie. O tych podchodach napisał portal Politico, powołując się na źródła w sztabie kandydata. Z jednej strony może być to kampanijna wrzutka, w ramach której Biden próbuje przekonać niezdecydowanych wyborców, że jest politykiem umiaru, kompromisu i dialogu. Ale z drugiej w całej operacji może realnie chodzić o budowanie gabinetu z poważnym republikańskim elementem, by na lata przeciągnąć centrystów na stronę demokratów i spróbować zacząć w ten sposób marginalizowanie republikanów jako trumpowskie ekstremum. O ile Bill Clinton i Barack Obama zapraszali do rządu pojedynczych polityków prawicy, a George W. Bush – lewicy, to jednak autentycznie koalicyjnego gabinetu Ameryka dotąd nie widziała.
Według przecieków ze sztabu testowane są kandydatury m.in. b. prezes eBay’a Meg Whitman, b. gubernatora Ohio Johna Kasicha, urzędującego gubernatora Massachusetts Charliego Bakera, b. kongresmena Charliego Denta z Pensylwanii oraz, co dziwi najbardziej, bardzo konserwatywnego b. senatora Jeffa Flake’a, który trzy lata temu zerwał z Trumpem, oskarżając go o sprzeniewierzenie się konserwatywnym ideałom.
Strategia z przesuwaniem się do centrum i tworzeniem z Partii Demokratycznej tzw. big ten party, czyli stronnictwa środka, mieszczącego w sobie czasem sprzeczne nurty, tak jak zrobiła to CDU i Angela Merkel, a z PO Donald Tusk, może się okazać ryzykowna. – Moja podstawowa wątpliwość sprowadza się do tego, że na owej krótkiej liście Bidena są republikanie, którzy mogą blokować regulacje wszechwładzy korporacji oraz reformę systemu ochrony zdrowia – powiedział Politico David Segal, dyrektor progresywnej organizacji lobbingowej Demand Progress. Jeżeli stałoby się tak, jak mówi aktywista, do prezydenta demokraty zniechęciłaby się partyjna lewica. Jej liderami są senatorowie Bernie Sanders i Elizabeth Warren, wielcy przegrani minionych prawyborów. Wyalienowani wyborcy mogą chcieć w następnym cyklu wyborczym zainwestować swoje poparcie w niezależnych, obywatelskich kandydatów, którzy stworzą w przyszłości partię na lewo od demokratów.
Czy wstydliwy wyborca znów przekłamuje wyniki w sondażach
Ogólnokrajowe sondaże są dla Donalda Trumpa albo niekorzystne, albo… katastrofalne. Podobnie jak w poprzednich wyborach prezydenckich w 2016 r. Dziś przegrywa on z Joem Bidenem różnicą od siedmiu do aż 16 pkt proc. Wśród ośrodków badawczych panuje zgoda co do trendu. Oprócz jednej sondażowni. Trafalgar Group to firma z Atlanty, która cztery lata temu – wbrew wszystkim innym analizom – przewidziała zwycięstwo Trumpa w Pensylwanii i Michigan. Właśnie to dało niespodziewanie dla całego świata klucze do Białego Domu republikaninowi.
W 2016 r. Hillary Clinton uzyskała niemal 3 mln głosów więcej niż Donald Trump, jednak przegrała. W USA ogólnokrajowe poparcie nie ma kluczowego znaczenia. Liczą się wyniki w poszczególnych stanach. A zwłaszcza w tych, w których nie ma wyraźnej różnicy pomiędzy zwolennikami republikanów i demokratów.
Tajemnicą sukcesu Trafalgara jest to, co jego pracownicy nazywają „stronniczością społecznego pożądania” (social desirability bias), czyli niechęcią niektórych wyborców do ujawniania swoich poglądów w obawie przed dezaprobatą ankietera oraz osób, z którymi będzie rozmawiał o wynikach. Szef firmy – Robert Cahaly – uważa, że to zniekształcenie prawdziwego obrazu wyborczych sympatii dotyczy szczególnie urzędującego prezydenta i jego zwolenników, których nazywa „wstydliwymi wyborcami Trumpa” (shy Trump voters). Jego zdaniem w tym roku jest ich o wiele więcej, niż było cztery lata temu, bo głowa państwa teraz o wiele bardziej polaryzuje społeczeństwo niż wówczas.
Cahaly i Trafalgar Group odnieśli też prestiżowy sukces dwa lata temu, kiedy przed wyborami do Kongresu trafnie przewidzieli zwycięstwo kilku republikańskich polityków, którym inne sondażownie wróżyły przegraną. Chodzi o senatora Ricka Scotta z Florydy i gubernatora tego stanu Rona DeSantisa oraz senatora Josha Hawleya z Missouri.