Na ostatniej prostej przed niedzielnymi wyborami kampania nieoczekiwanie nabrała rumieńców. Zieloni, socjaliści i liberałowie walczą o miejsce w przyszłej koalicji.
Dzięki wysiłkom Angeli Merkel Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU) wraz z siostrzaną działającą na terenie Bawarii Unią Chrześcijańsko-Społeczną (CSU) zajmuje pierwsze miejsce w sondażach z blisko 40-proc. poparciem. Większość Niemców utożsamia dobrobyt panujący w kraju z polityką kanclerz. Merkel przez lata rządów nauczyła się doskonale wyczuwać nastroje wyborców i budować swój centrowy program z postulatów innych partii, na które w danym momencie istnieje społeczne zapotrzebowanie.
– W poprzednich wyborach Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD) głośno się domagała wprowadzenia płacy minimalnej, co zostało szybko wdrożone przez ówczesną koalicję. Temat zniknął z wyborczej agendy – dowodzi Florian Wittmann, politolog z Uniwersytetu w Bremie. Wittmann opisuje też podobną sytuację z obecnej kampanii. – SPD wprowadziła do obrad parlamentu głosowanie nad programem „Małżeństwo dla wszystkich”, czyli prawem do zawierania małżeństw przez osoby tej samej płci. Merkel szybko zareagowała i dała posłom swojej partii możliwość głosowania wedle prywatnych przekonań. Ustawa została przyjęta.
Zachwianiem stonowanej i umiarkowanej polityki kanclerz Merkel była jej samodzielna decyzja z września 2015 r. o otwarciu granic dla uchodźców i migrantów. Od tego czasu do Niemiec przybył ponad milion osób, a kryzys uchodźczy stał się centralnym tematem w niemieckim społeczeństwie. Zdominował również kampanię do Bundestagu. Sytuację przez ostatnie dwa lata udało się jednak na tyle opanować, że i w tym temacie Merkel wyrosła na lidera, który potrafi przeprowadzić Niemców przez wielkie wyzwania.
Przy tak silnej pozycji kanclerz Merkel pozostałym partiom trudno było zbudować wizję jakiejkolwiek alternatywy. Polityczny konsensus w ostatnich 10 latach już dwukrotnie doprowadził do bezprecedensowych rządów wielkiej koalicji złożonej z tradycyjnie sobie przeciwnych CDU/CSU i SPD. Kombinacja, która w większości państw byłaby nie do pomyślenia, w Niemczech sprawdziła się bardzo dobrze. Na tyle dobrze, że w obecnej kampanii socjaldemokratom nie udało się wypromować Martina Schulza, byłego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, na nowego kanclerza.
Schulz, czując ogólne zadowolenie Niemców z obecnego ładu politycznego, próbował rozkręcić kampanię, personalnie atakując kanclerz i przekonując, że socjaldemokraci są gotowi do samodzielnych rządów. Jednak jego program opatrzony hasłem „Więcej sprawiedliwości” wyborcy odczytali jako kontynuację dotychczasowych działań wielkiej koalicji, lekko tylko doprawioną socjaldemokratycznymi hasłami w takich obszarach jak emerytury czy inwestycje publiczne. Podsumowaniem walki wyborczej dwóch głównych partii stał się pojedynek telewizyjny Merkel i Schulza, który 10 września obejrzało 16,1 mln widzów. Przez 90 minut politycy w podobnym, koncyliacyjnym tonie odpowiadali na kolejne pytania dziennikarzy, często ze zrozumieniem potakując w trakcie wypowiedzi przeciwnika. Przy braku zasadniczych różnic, wyborcy obstawiają sprawdzonego konia, a wynik SPD w ostatnich sondażach zniżył się do 20 proc.
Zieloni dorośli
Również pozostałe partie w trakcie kampanii miały problem z podkreśleniem różnic programowych. Liberałowie z Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) oparli całą kampanię nie na programie, ale na charyzmatycznym liderze Christianie Lindnerze. Przystojny i wygadany polityk w pojedynkę dokonał niemal niemożliwego i wydobył partię z dołka, w który wpadła po nieprzekroczeniu progu wyborczego w wyborach do Bundestagu w 2013 r. Lindner odkleił od partii metkę neoliberałów dbających tylko o interesy najbogatszych. Na czas kampanii wybrał neutralne hasła wspierania biznesu, inwestowania w cyfryzację i nowe technologie. Z typowo liberalnych postulatów pozostawił odchudzanie państwa socjalnego.
Agnieszka Łada z Instytutu Spraw Publicznych podaje powody, dzięki którym FDP ponownie znajdzie się w parlamencie. – Świeżość i energia lidera, znudzenie przewidywalną polityką wielkiej koalicji oraz poparcie dla liberalnej polityki ekonomicznej i socjalnej wśród bogatszej, związanej z biznesem części społeczeństwa – mówi. I dodaje, że również Zieloni stali się jak na warunki niemieckie partią centrową. – To już dawno nie jest ta partia protestu, która w latach 80. XX wieku kwestionowała konserwatywny ład. Zieloni dorośli i sami stali się reprezentantami politycznego establishmentu. Obecnie to typowa partia klasy średniej – przekonuje ekspertka.
Zieloni i FDP idą w sondażach łeb w łeb i mogą liczyć na 8–9 proc. głosów. Obie partie w ostatnich dniach atakują się nieco na pokaz. Nie jest tajemnicą, że za kulisami wielkiej polityki Christian Lindner i lider Zielonych Cem Özdemir darzą się wielką sympatią. Obaj liczą jednak, że pokonają rywala, wejdą w łaski Merkel i przystąpią do rozmów koalicyjnych. Przy braku fundamentalnych różnic niemieckie media nie wykluczają także wspólnej koalicji CDU/CSU, FDP i Zielonych. Na taki układ koalicji wskazał także specjalny algorytm, który na potrzeby bawarskiego nadawcy radiowo-telewizyjnego Bayerischer Rundfunk przeanalizował pod kątem podobieństw programy partyjne z ostatnich 15 lat. Ten sam algorytm wykazał, że przez ostatnią dekadę wszystkie partie przesunęły się programowo na lewo oraz upodobniły do siebie.
Partia od łamania tabu
Żadna z głównych partii zasadniczo nie neguje dobrej sytuacji ekonomiczno-społecznej, w jakiej znajdują się Niemcy. Również liberalny ład, wokół którego zorganizowane jest społeczeństwo, i jego coraz bardziej wielokulturowa struktura nie wzbudzają kontrowersji. Ta zgoda ponad podziałami niespodziewanie przeniosła uwagę opinii publicznej na radykalną Alternatywę dla Niemiec (AfD). Partia założona w 2013 r. otarła się wtedy o próg wyborczy wynoszący 5 proc. W zaledwie kilka miesięcy zgromadziła wyborców wokół krytyki Unii Europejskiej, brukselskich elit i wspólnej waluty. W ostatnich latach, które Alternatywa spędziła poza parlamentem, eurosceptyczne tony zostały uzupełnione o krytykę polityki migracyjnej Angeli Merkel.
Politycy partii zaczęli natomiast otwarcie głosić hasła islamofobiczne i sprzeciwiać się polityce przyjmowania uchodźców. Skręt w stronę prawicowego populizmu przyniósł sondażowe zwyżki. Obecnie to AfD z prognozowanym wynikiem 12 proc. może liczyć na pozycję trzeciej partii w Bundestagu po CDU i SPD. – Alternatywa wykazuje duży potencjał do przyciągania wyborców – twierdzi Florian Wittmann. – Skutecznie odbiera wyborców różnym obozom politycznym, ale przede wszystkim dociera do ludzi, którzy dotąd nie głosowali. Relatywnie łatwo im prezentować się jako prawdziwa alternatywa, bo nie zasiadają w parlamencie i nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za decyzje rządzących – opisuje niemiecki politolog.
– To dowód na wielką zmianę zachodzącą w tym społeczeństwie – dodaje Agnieszka Łada. – W niemieckiej polityce można obecnie powiedzieć o wiele więcej, niż się dotychczas wydawało. Można głosić hasła nacjonalistyczne, jawnie występować przeciwko cudzoziemcom oraz obrażać politycznych oponentów, a ludzie to akceptują. Nowe pokolenie jest znudzone starymi strukturami politycznymi, a poprawność polityczna jest powszechnie krytykowana – twierdzi ekspertka Instytutu Spraw Publicznych.
AfD doskonale wpisuje się w ten trend, a przekraczanie granic poprawności politycznej stało się jej znakiem rozpoznawczym. Dwoje głównych kandydatów Alternatywy – Alexander Gauland i Alice Weidel – prześciga się w szokujących Niemców wypowiedziach. Gauland to jeden z wielu byłych przedstawicieli konserwatywnego skrzydła CDU, którzy przeszli do AfD, nie godząc się na dryf największej niemieckiej partii ku pozycjom liberalnym. W trakcie kampanii zasugerował wyrzucenie do Anatolii (posłużył się słowem „ensorgen” znaczącym wyrzucanie śmieci) polityk SPD o tureckich korzeniach Aydan Özoguz, nie zważając, że ta urodziła się w Hamburgu.
Polityk publicznie nawoływał do rehabilitacji dobrego imienia żołnierzy Wehrmachtu, którzy walczyli w II wojnie światowej. Z kolei jego wyborcza partnerka Alice Weidel w trakcie wieców wyborczych obiecuje postawić Angelę Merkel przed sądem, przestrzega przed islamskim zagrożeniem, które sprowadzają do Niemiec uchodźcy, stoi po stronie tradycyjnej rodziny i nawołuje do dexitu – wyjścia Niemiec ze strefy euro.
Wypowiedzi Weidel wzbudzają wielkie zainteresowanie, gdyż prywatnie wydaje się hołdować zupełnie innym wartościom. Weidel jest lesbijką i żyje w Szwajcarii w zarejestrowanym związku partnerskim z pochodzącą ze Sri Lanki partnerką. Która twarz Alice Weidel jest prawdziwa? To pytanie wzbudza w Niemczech większe emocje niż merytoryczne dyskusje na temat programów wyborczych kandydatów innych partii. O tym, że twarz nacjonalistki i islamofobki to tylko maska na czas kampanii, może świadczyć informacja podana ostatnio przez „Die Zeit”. Niemiecki tygodnik twierdzi, że Weidel do sprzątania swojego szwajcarskiego mieszkania zatrudnia na czarno... syryjskiego uchodźcę.
Globalna perspektywa
Skandale i kontrowersje, których na pęczki dostarczają widowni liderzy AfD, nie szkodzą wynikom partii. Już samo wejście do parlamentu byłoby sukcesem nowego ugrupowania. A jeśli Alternatywa utrzyma sondażowe wyniki i trzecie miejsce, to będzie to największa zmiana w niemieckiej polityce od kilkudziesięciu lat. Będzie to także dowód, że istnieje w Niemczech grupa wyborców niezadowolonych z lewicowo-liberalnego modelu swojego kraju i forsowania przez polityczny mainstream otwarcia się na uchodźców (więcej o AfD piszemy na str. 4 tego wydania DGP).
Nie zmieni się natomiast wpływ Angeli Merkel i jej partii na dalszy rozwój Niemiec. Co ciekawe, główne partie w kampanii pominęły szczegółowe scenariusze rozwoju Unii Europejskiej, wiedząc, że Bruksela – ale i Paryż – z zapartym tchem czeka na wyniki z Berlina. Pewne jest tylko to, że wszystkie partie oprócz AfD chcą wzmocnienia Unii Europejskiej. Podobnie euroentuzjastycznie nastawiona jest większa część niemieckiego społeczeństwa. Agnieszka Łada zwraca uwagę, że na szczegółowy plan wobec Unii będzie trzeba poczekać do 2018 r. Po wyborach rozpocznie się mozolne budowanie koalicji, które przed czterema laty przeciągnęło się niemal do świąt Bożego Narodzenia.
Być może dopiero w nowym roku prezydent Francji Emmanuel Macron dowie się, czy Angela Merkel przystąpi do jego planu głębokiej reformy Unii i postawienia na wzmocnienie strefy euro, czy też zaproponuje własne rozwiązania. Agnieszka Łada dodaje z kolei, że nowy rząd będzie dalej umacniał kraj w roli globalnego gracza. – Ten proces nabiera prędkości już od kilku lat. To widać po zwiększanych wydatkach na zbrojenie. W tym punkcie politycy reagują na zmianę opinii publicznej. Coraz więcej Niemców nie ma już problemu z postrzeganiem swojego państwa jako europejskiej potęgi – kończy ekspertka. 25 września Niemcy obudzą się w kraju dalej rządzonym przez przewidywalnych polityków, z liderką rozpoznawalną na całym świecie, wizją kraju, którą podziela większość społeczeństwa, i rozpędzoną gospodarką. Nuda, której trudno sąsiadom zza Odry nie zazdrościć.