Amerykanie, Niemcy, Japończycy, Brytyjczycy czy szejkowie z Zatoki Perskiej remontują w Polsce swoje zabytkowe samochody, bo u nas robi się to najlepiej.
Basowe pomrukiwanie dwustukonnego silnika V8 oznajmiło mechanikom, że kilkaset godzin pracy zakończyło się sukcesem. Kabriolet Ford Mustang Convertible, rocznik 1966, wygląda tak, jakby przed sekundą zjechał z linii produkcyjnej. Jednak ta legenda amerykańskiej motoryzacji nie wyjechała z zakładów Forda w Dearborn, ale z poznańskiego warsztatu Adama Gertiga, który od ponad trzech lat rekonstruuje klasyczne amerykańskie auta.
Jego warsztat to jeden z kilkudziesięciu tego typu w Polsce, a z roku na rok ich przybywa. Coraz częściej z usług polskich mechaników czy lakierników korzystają klienci z całej Europy, Japonii, a nawet arabscy szejkowie. Co wyróżnia nasze warsztaty? Konkurencyjne ceny i dokładność mechaników. Niektórzy klienci są gotowi czekać nawet trzy lata, by ich auto zostało odrestaurowane właśnie w Polsce.

Trzy miesiące lakierowania

Adam Gertig przez trzynaście lat prowadził firmę informatyczną. W wolnych chwilach odbudowywał leciwego Opla GT. – Z czasem stwierdziłem, że to o wiele przyjemniejsze niż praca informatyka, i postanowiłem zmienić pasję w źródło utrzymania – opowiada.
Za oszczędzone pieniądze sprowadził z USA wraki kilku aut, a na jednym z portali ogłosił, że zajmuje się ich rekonstrukcją. Na odzew nie czekał długo. – Po kilku dniach kalendarz zamówień miałem wypełniony na dwa lata do przodu – przyznaje. Tak powstała firma FajneFurki.pl. Zamówienia płynęły nie tylko z Polski. Dzwonili Holendrzy, Szwajcarzy, Norwegowie czy Niemcy. Przez trzy lata z jego warsztatu wyjechało ponad 30 odnowionych aut.
To żmudny, trwający czasami kilkanaście miesięcy proces. Auto rozkładane jest do ostatniej śrubki. Nadwozie trafia w ręce blacharzy, którzy przywracają mu idealne kształty. W tym samym czasie mechanicy usprawniają silnik, skrzynię biegów, elementy zawieszenia czy hamulce. Na koniec lakiernik nadaje ostateczny wygląd złożonego na nowo auta. Wydaje się to proste, ale przygotowanie do lakierowania i samo lakierowanie potrafi zabrać trzy miesiące.
– Wszystko po to, by zapewnić jak najwyższą jakość. Te auta po odrestaurowaniu są lepiej wykonane niż wtedy, gdy wyjeżdżały z fabryki – przekonuje Gertig. Bywało, że produkowane w ponad milionie egzemplarzy samochody miały seryjnie niedokładnie spasowane elementy karoserii. – W czasach kiedy je produkowano, były przecież wyrobem masowym, który za kilkanaście lat miał zastąpić nowy model – dodaje Zbigniew Mikiciuk, właściciel Muzeum Motoryzacji i Techniki w podwarszawskich Otrębusach.
On z kolei rekonstruuje samochody od lat 70. ubiegłego wieku. Najpierw robił to dla własnej przyjemności, potem z pasji także uczynił źródło utrzymania. Mikiciuk nie pamięta, ile odbudował pojazdów. Tylko w muzeum jest ich około 300, m.in. radziecki ZIS, którym jeździł Józef Stalin. – Zainteresowanie jest tak duże, że na wolny termin trzeba czekać trzy lata – przyznaje. Dlaczego klienci zgadzają się na takie terminy? – Auto, które wyjeżdża z naszego warsztatu, musi pozostać sprawne przez 50 lat. Oczywiście pod warunkiem że jest eksploatowane i konserwowane jak zabytek motoryzacji – zaznacza Mikiciuk.
Co jednak zrobić, gdy jakiegoś elementu nie da się naprawić, a nowych już nikt nie produkuje? – Trzeba go dorobić – twierdzą zgodnie wszyscy nasi rozmówcy. Właśnie z tego talentu polscy mechanicy zaczynają słynąć w światowych kręgach kolekcjonerów aut. Potrafią dorobić każdą część. – To umiejętność, która w krajach zachodnich wymiera. Wszystko dlatego, że tam części zamienne zawsze można było kupić, więc praca mechanika ograniczała się do zamiany zużytego czy zniszczonego elementu na nowy – wyjaśnia Jacek Balicki, twórca bielskiego muzeum starych samochodów oraz ich rekonstrukor. W Polsce części zamiennych nie było lub kosztowały one majątek, trzeba było szukać innych rozwiązań. To dlatego dziś głogowski warsztat Motor Szlif jest w stanie naprawić każdy silnik, który opuścił brytyjskie zakłady Jaguara. Głogowscy mechanicy wyremontowali motory, które dziś napędzają kilka samochodów należących do szejka Kuwejtu, m.in. kultowy model Jaguara E-type wyprodukowany w 1969 r. Wcześniej z ich odbudową nie poradzili sobie ani niemieccy, ani amerykańscy fachowcy.
Renoma polskich warsztatów trafiła także na Daleki Wschód i do Ameryki. Swego czasu z podwarszawskiego Żółwina do Japonii i Kanady trafiło kilkadziesiąt odrestaurowanych egzemplarzy Alfa Romeo. Japońska kolekcjonerka Teruo Inuoe szczególnie upatrzyła sobie model Junior Scalino 1300 z 1968 r. i zarządziła, by położyć na niego 12 warstw lakieru i uszyć skórzaną tapicerkę. Odnowione auto kosztowało ją 15 tys. euro.



Zderzaki w magazynie

Miłośników motoryzacji do Polski przyciągają niskie ceny. Choć remont zabytkowego auta to równowartość nowego samochodu, i tak jest to co najmniej dwa razy taniej niż w innych krajach europejskich. Ceny zaczynają się od 60 tys. zł. Górnego pułapu nie ma. – Ten sam model forda można wyremontować za 60 – 70 tys. zł albo 120 tys. Wszystko zależy od wyobraźni klienta – wskazuje Gertig.
Zaznacza jednak, że w niektóre modele nie opłaca się inwestować zbyt dużo. – Ford Mustang w wersji coupe z końca lat 60. niezależnie od tego, ile włoży się w niego pracy i pieniędzy, nie będzie wart więcej niż 15 tys. euro. Takie są ceny na światowych rynkach – wyjaśnia. Ale już to samo auto w wersji nadwozia fastback jest warte 35 tys. euro, w wersji cabrio nawet 45 tys. euro.
Do kosztów renowacji trzeba doliczyć także ceny wraku, który trafi na warsztat. Jeżeli chodzi o najpopularniejsze modele amerykańskie, te z końca lat 60., z transportem do Polski i opłatami celnymi to wydatek ok. 2,5 tys. dolarów. Paradoksalnie tyle samo kosztowały te auta, kiedy nowe wyjeżdżały z amerykańskich fabryk.
Jeżeli już znajdziemy odpowiedni model samochodu i warsztat, który go nam wyremontuje, pozostaje uzbroić się w cierpliwość. Na ogół trzeba będzie czekać około roku. To czas nie tylko na pracę mechaników, ale także wyszukiwanie oryginalnych nowych części. Amerykańskie czy niemieckie firmy mają skatalogowane wszystkie najdrobniejsze elementy, z których budowały pojazdy. Jeżeli nawet już ich nie produkują, to istnieją zakłady, które robią to na ich licencji. – Nie ma problemu, by zamówić nową drewnianą ramę do przedwojennych mercedesów – mówi Balicki. Bywa, że nowe oryginalne elementy są tańsze niż remont starych. Z magazynów Forda wciąż można zamówić zderzak do mustangów z lat 60. Kosztuje 200 dol., samo chromowanie starego – około 1 tys. zł.
Skąd wzięła się moda na zabytkowe auta? – Już w latach 30. ubiegłego wieku Brytyjczycy organizowali zjazdy pojazdów budowanych pod koniec XIX w. – wyjaśnia Mikiciuk. Tradycja przetrwała, dziś każdy szanujący się Brytyjczyk ma w swoim garażu zabytkowe auto. Trend ten uwidocznił się szczególnie wśród młodych menedżerów. W dobrym tonie jest przyjechać na lunch klasykiem, który specjalnie na tę codzienną krótką przejażdżkę czeka zaparkowany w pobliżu miejsca pracy.
Do Polski zabytkowe auta zawitały na przełomie lat 60. i 70. – Pamiętam zlot w 1968 r., byliśmy wtedy pod wielkim wrażeniem samochodów, które odrestaurowali nasi koledzy z Czechosłowacji – wspomina Balicki. To wtedy pierwsi amatorzy klasycznej motoryzacji zaczęli wyszukiwać w szopach wraki, które w prowizorycznych warunkach starali się przerabiać na zabytki. Prawdziwy boom nastąpił jednak w ostatniej dekadzie. Jeszcze w 2000 r. były zarejestrowane 5702 zabytkowe auta. W ubiegłym roku było ich już ponad 12 tys. A do końca sierpnia tego roku zarejestrowano prawie 900 następnych.
– Na przestrzeni ostatnich 10 lat odnotowałem 3-, 4-krotny wzrost zleceń – mówi Ryszard Ciechoński, rzeczoznawca Polskiego Związku Motorowego, który opiniuje auta, zanim zostaną wydane im tzw. żółte tablice rejestracyjne, czyli świadectwo, że są zabytkiem motoryzacji. Taki pojazd musi mieć co najmniej 25 lat, od 15 nie może być seryjnie produkowany i musi być w doskonałym stanie technicznym.
Jakie auta wybierają Polacy do swoich niedzielnych wypraw za miasto? – Na początku były to samochody niemieckie – mercedesy czy BMW, które przetrwały z dziecięcych marzeń. Teraz w modzie są samochody amerykańskie z lat 60. i brytyjskie jaguary czy triumphy pochodzące z tej samej epoki – opowiada Balicki. Tym, których na takie auto nie stać, Rafał Radzki z firmy Art Motors proponuje, by swoją przygodę z klasykami zaczęli od skuterów czy motorów. Są znacznie tańsze, a przejażdżka osą, vespą czy junakiem daje również niezapomniane wrażenia.