Marzę o tym, żeby Warszawa wyglądała jak Londyn, Paryż czy Berlin. Uwielbiam Brixton i Kreuzberg – wieloetniczne dzielnice europejskich stolic. Nie przeraża mnie wizja Warszawy, w której będzie więcej buddyjskich świątyń czy meczetów. Chcę społeczeństwa wielokulturowego, wieloetnicznego i wieloreligijnego. Dlaczego? Dlatego że kocham Polskę i jestem polskim patriotą.

Stanisław Cat-Mackiewicz wiele lat po drugiej wojnie światowej powiedział Stefanowi Kisielewskiemu, że według niego Polska właściwa to Witebsk, Mińsk, Wilno, Ryga, Kijów. A Warszawa? Małe miasto przy granicy zachodniej.
Przytaczam te słowa, bo wypowiedziano je w czasach wczesnego Gomułki. Z pogardą prawdziwego wilnianina wielki publicysta oceniał otaczającą go rzeczywistość. Rzeczywistość płaską, pozbawianą kolorów, szarą, burą. Rzeczywistość, w której nie odbudowywano Zamku Królewskiego – zamku, w którym odbywały się posiedzenia Sejmu Rzeczypospolitej. Parlamentu, który był symbolem wielonarodowego, wielokulturowego kraju.
Jeżeli chcemy odzyskać swoją duszę, jeżeli Polska ma się stać prawdziwą Polską, otwórzmy się na imigrantów. Multi-kulti to nie wymysł zachodniej politycznej poprawności – to coś, co najpiękniejsze w naszej historii. To Jan III Sobieski, który z Turkami walczył, ale który po turecku też mówił. To kalwińscy hetmani, prawosławni senatorowie, bracia czescy szukający tu schronienia, to Żydzi uciekający do Rzeczypospolitej przed prześladowaniami, to szkoccy najemnicy, węgierscy królowie, ukraińscy buntownicy. To Tatarzy, którzy jeszcze w drugiej Rzeczypospolitej mieli swój szwadron. To Piłsudski marzący o Międzymorzu, to polonizujący się potomkowie Habsburgów.
Przez większość naszej historii byliśmy krajem wielokulturowym, krajem, w których tektoniczne płyty etnosów ścierały się z sobą, często boleśnie, ale zawsze kreatywnie. Wielokulturowe społeczeństwo nie jest ceną, którą musimy zapłacić za ratowanie naszego systemu emerytalnego. Wielokulturowe społeczeństwo to szansa na to, żebyśmy byli naprawdę sobą. Płaski, jednoreligijny, białosłowiański świat to nie jest prawdziwa Polska. Cytując T.Love – Polska to kraj, w którym Hitler i Stalin zrobili, co swoje. A swoje dołożył też Gomułka i prymitywna komunistyczna dyktatura o horyzontach intelektualnych nieprzekraczających bram czworaków.
Nie chcę mieszkać w kraju, który jest parodią wizji Romana Dmowskiego. Nie bójmy się inności, ona daje nam szansę na rozwój, na poznanie innych i zwiększenie naszej wiedzy o sobie samych. Jednym z argumentów przywoływanych przez przeciwników społeczeństwa wielokulturowego jest jego rzekome bankructwo w zachodniej Europie. To proszę mi to bankructwo pokazać. Co takiego strasznego dzieje się w Londynie, Berlinie czy Sztokholmie? Onieśmielają nas ludzie innego koloru skóry? Zachęcam do wizji lokalnej – bywa naprawdę pięknie – a sądząc po ilości mieszanych związków, często pięknie w sensie dosłownym.
Zamachy terrorystyczne? Przecież one są rzeczywistością głównie Bliskiego Wschodu, gdzie toczy się regularna wojna. Wojna między muzułmanami, wojna wywołana nie wielokulturowością, ale latami obłąkańczych dyktatur, zainicjowanych przez takie kreatury, jak al-Asad czy Saddam Husajn. Londyn był o wiele bardziej sparaliżowany przez IRA w latach 80. niż teraz. Czy naprawdę Francja jest krajem upadłym, toczącym wojnę cywilizacyjną? Jeżeli tak, to muzułmanie walczą w niej głównie po francuskiej stronie – w szeregach wojska i policji. Hymn francuskiej marynarki wojennej śpiewa Arabka, mistrzostwa świata reprezentacji daje Berber, a ostatnią Złotą Palmę zdobywa Tunezyjczyk odwołujący się na ekranie do literatury francuskiego oświecenia. Muzułmańska policja religijna w Niemczech? Przecież składa się z rodowitych Niemców, którzy związek z islamem mają taki, jak jakaś wariacka sekta z Kościołem katolickim.
No, ale tam biegają ludzie z maczetami – powie ktoś. W małej miejscowości koło Warszawy parę lat temu pocięto się maczetami w sklepie nocnym. Etnicznie czysto i biało, tylko maczeta trochę brudna była. Chętnych do mocnych przeżyć zapraszam na spacer po zakazanych rewirach naszych miast. Zapewniam, że łatwiej jest dostać kosę tam niż w emigranckich dzielnicach miast Europy Zachodniej. Będzie to kosa zadana słowiańską, białą ręką. To przecież w Polsce człowieka, który chciał dostać pieniądze za swoją pracę, wywieziono do lasu, obcięto mu palce i prawie zamordowano. Nie w białych rękawiczkach, ale białymi rękami. Nie mylmy przestępczości z wieloetnicznością.
Nie mylmy też z wieloetnicznością problemów społecznych. To, że w Londynie czy Sztokholmie wybuchają zamieszki, nie jest prostym następstwem tego, że mieszkają tam ludzie różnego koloru skóry. Oczywiście, napięcia etniczne były, są i będą rzeczywistością wielu europejskich miast. Ale płonące samochody i walki z policją to często wynik braku pracy czy braku perspektyw. To, że w Polsce takich wybuchów nie ma, wynika nie z naszej jednoetniczności, ale raczej z tego, że swoje potencjalne kłopoty wysłaliśmy za granicę w postaci milionów emigrantów. Ludzi, którzy mieszkają w tym podobno upadłym świecie zachodnim. Nie chcą wracać. Większość dlatego, że tam się więcej zarabia. Ale są też tacy, dla których życie w świecie kolorowym jest lepsze niż w biało-białym gomułkowskim grajdołku.