Ministerstwo Finansów przygotowało nową Strategię Zarządzania Długiem na lata 2026–2029. To dokument wymagany przez przepisy unijne, ale jego treść stanowi raczej wielki czerwony sygnał ostrzegawczy niż plan działania. Zawarte w nim prognozy pokazują, że w ciągu kilku lat Polska znajdzie się na granicy dopuszczalnych limitów zadłużenia – nie tylko według kryteriów z Maastricht, lecz także w odniesieniu do zapisów polskiej Konstytucji. Same zapowiedzi pogorszenia sytuacji fiskalnej trudno jednak uznać za strategię, bo rząd wciąż nie przedstawił rozwiązań, które miałyby temu przeciwdziałać.
Według resortu finansów relacja długu sektora instytucji rządowych i samorządowych do PKB (w metodologii Eurostatu) wzrośnie z 59,8 proc. w 2025 r. do 65,4 proc. w 2026 r., a w 2029 r. osiągnie 75,3 proc. Oznacza to, że próg 60 proc., uznawany w UE za granicę stabilności fiskalnej, zostanie przekroczony już w 2026 r. W krajowej definicji państwowego długu publicznego dane wyglądają nieco lepiej, ale również tam zbliżają się do konstytucyjnej bariery – w 2029 r. mają wynieść 59,5 proc. PKB. Doświadczenie uczy, że prognozy MF nie są konserwatywne.
Dług publiczny rośnie nie tylko z powodu wydatków zbrojeniowych
Tempo wzrostu zadłużenia jest bezprecedensowe. Jeszcze w 2023 r. dług stanowił mniej niż połowę PKB, a w ciągu sześciu lat ma wzrosnąć o 25 pkt proc. Głównym czynnikiem są wydatki na modernizację armii, które w statystykach unijnych są księgowane bezpośrednio jako wzrost długu. Nie jest to jednak jedyna przyczyna – większe nakłady na zdrowie, świadczenia społeczne oraz wolniejszy wzrost dochodów podatkowych również obciążają finanse państwa.
Rosną także koszty obsługi długu. W 2025 r. odsetki i wykup obligacji pochłoną 90 mld zł, czyli 2,2 proc. PKB. Według strategii do 2029 r. wskaźnik ten wzrośnie do ok. 2,7 proc. PKB, co oznacza mniej środków na inwestycje czy politykę społeczną.
Przekroczenie konstytucyjnego progu 60 proc. PKB – co według prognoz może nastąpić w 2029 r. – wymusiłoby w 2030 r. wprowadzenie mechanizmów dyscyplinujących wydatki. Oznaczałoby to konieczność przyjęcia budżetu bez deficytu, zamrożenie wynagrodzeń w sektorze publicznym czy ograniczoną waloryzację emerytur i rent. Innymi słowy – powrót do rygorystycznej polityki fiskalnej w warunkach, gdy potrzeby obronne i społeczne nadal będą rosły.
Nie mamy jasnej strategii walki z rosnącym długiem publicznym
Znaczna część długu wciąż powstaje poza klasycznym budżetem. Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, finansowany obligacjami BGK, będzie nadal służył modernizacji armii, przy większym wykorzystaniu kredytów gwarantowanych przez rządy zagraniczne i unijny instrument SAFE.
Również Fundusz Przeciwdziałania Covid-19 nie zostanie wygaszony – przeciwnie, ma dalej emitować obligacje, z których spłacane będą wcześniejsze zobowiązania BGK i PFR. W praktyce oznacza to trwałe utrzymywanie „równoległego” źródła długu, przy czym emisje te są wyżej oprocentowane niż zwykłe obligacje skarbowe.
Strategia nie odpowiada jasno, jak rząd zamierza zatrzymać rosnący dług. Tymczasem dokumenty te są uważnie analizowane przez agencje ratingowe i jeszcze przed listopadową decyzją S&P wpłyną na ocenę polskich finansów. Fitch i Moody’s już wcześniej wskazywały na ryzyka związane ze ścieżką długu.
Na rynku inwestorzy także sygnalizują obawy. Rentowności 10-letnich obligacji sięgają 5,5 proc., mimo że stopy procentowe spadły do 4,75 proc. i mogą dalej maleć. To dowód, że ryzyko fiskalne zaczyna być wyceniane wyżej niż polityka pieniężna. Kluczowy problem to nie tylko sam poziom długu, ale tempo jego wzrostu i brak przekonującej strategii stabilizacji.
Już teraz płacimy cenę za rosnący dług publiczny
Polska gospodarka pozostaje w dobrej kondycji – inflacja spada, a tempo wzrostu PKB jest solidne. Jednocześnie pojawiają się jednak wątpliwości, jak liczyć dług i interpretować progi ostrożnościowe. To osłabia przekaz o dynamicznym rozwoju kraju, który puka do G20.
W przyszłości rząd może próbować zmienić krajowe reguły fiskalne, np. definicję długu publicznego, aby zyskać większą przestrzeń bezpieczeństwa. Najważniejsze jednak będzie, czy uda mu się przekonać inwestorów, że sytuacja jest pod kontrolą – a to wymaga zarówno działań po stronie dochodów i wydatków, jak i wiarygodnej komunikacji.
Polska wchodzi więc w kolejne lata z rosnącymi wyzwaniami fiskalnymi, ale też z gospodarką dającą podstawy do ich udźwignięcia. Najlepszym rozwiązaniem byłoby stopniowe podejmowanie działań konsolidacyjnych – zanim rynek wymusi bardziej gwałtowne dostosowania.
Niewiadomą pozostaje, czy testem tego będzie zewnętrzny wstrząs. Wiadomo natomiast, że jego skutki byłyby dziś znacznie boleśniejsze niż w czasach pandemii, bo dług przekroczy 70 proc. PKB, a nie 50 proc., jak wtedy. Dług nie jest sam w sobie zły, ale pytanie, czy jest nam potrzebny na takim poziomie? Pewnie lepiej, by był niższy, by zachowywać większą przestrzeń bezpieczeństwa.