Jak ocenia pan orędzie o stanie Unii Europejskiej wygłoszone w środę przez Ursulę von der Leyen? Zwłaszcza w kontekście rosyjskiej prowokacji dronowej, która miała miejsce tuż przed wystąpieniem szefowej Komisji Europejskiej.

Każdy gest solidarności jest istotny i powinniśmy go docenić. Natomiast widać wyraźnie, że słowa już nie wystarczą – potrzebne są konkretne działania. Cieszę się, że w ciągu ostatnich dwóch lat udało się przekonać KE, że sprawy obronności powinny stać się jednym z priorytetów Wspólnoty, również w wymiarze finansowym. Jeszcze nie tak dawno Bruksela nie za bardzo chciała słyszeć o przeznaczaniu dużych sum na szeroko rozumiane bezpieczeństwo. Fakt, że to nastawienie udało się zmienić, to ogromny sukces Polski, w tym naszej tegorocznej prezydencji w Radzie UE.

Namacalnym tego dowodem jest opiewający na 150 mld euro program pożyczkowy SAFE, którego Polska będzie największym beneficjentem. Nasz przemysł zbrojeniowy otrzyma ogromny zastrzyk gotówki w wysokości niemal 44 mld euro. To nie tylko szansa na wzmocnienie potencjału militarnego, lecz także potencjalne koło zamachowe polskiej gospodarki.

Choć obronność stanie się istotną pozycją budżetu UE dopiero w latach 2028–2034, również w obowiązującej perspektywie finansowej geopolityczne napięcia zdążyły odcisnąć swoje piętno.

Podczas zakończonej w czwartek powakacyjnej sesji Parlamentu Europejskiego przegłosowaliśmy zmiany w polityce spójności i funduszach społecznych, aby umożliwić państwom członkowskim elastyczniejsze reagowanie na nowe wyzwania. Od dziś łatwiej będzie przesunąć unijne pieniądze m.in. na cele obronne, w tym na produkty podwójnego zastosowania. To dobra wiadomość dla małych i średnich przedsiębiorców produkujących lub chcących produkować zarówno dla cywilów, jak i wojska.

Domyślam się, że w sprawie umowy ze strefą Mercosur nie jest już pan takim optymistą, choć komisarze przekonują na każdym kroku, że w finalizowanym porozumieniu zapisano hamulce bezpieczeństwa w razie nadwyżek importu do Europy oraz rekompensaty dla rolników. Czuje się pan uspokojony?

Nie, ponieważ mamy już doświadczenia z otwarciem rynku europejskiego na żywność z Ukrainy. Wówczas też mówiono o bezpiecznikach, a skończyło się masowymi protestami rolników w wielu europejskich stolicach. Deklaracje to jedno, praktyka pokazuje coś zgoła innego, dlatego w kwestii zabezpieczeń związanych z wolnym handlem KE nie jest zbyt wiarygodna.

Przyjrzyjmy się samemu sposobowi negocjowania tej umowy. Grzechem pierworodnym unijnych urzędników była nietransparentna komunikacja z interesariuszami, co dało pożywkę różnego rodzaju spekulacjom i lękom. Zamiast uczciwego postawienia sprawy, wciąż dostajemy zapewnienia ze strony KE, że pakt z Mercosurem to wielka wygrana, dzięki której Europa będzie się wyłącznie bogacić. Jednocześnie władze UE przyznają, że tworzą specjalny fundusz, który miałby pokrywać potencjalne straty branż poszkodowanych w wyniku otwarcia handlu z Ameryką Płd. No to zaraz – albo zrobili analizę i wyszło na to, że nikt nie straci, albo z tych predykcji wynika, że komuś trzeba będzie jednak coś zrekompensować.

Polskim rolnikom?

Zanim odpowiem, podkreślę tylko, że nie jestem przeciwnikiem samej koncepcji umów o wolnym handlu. Jestem natomiast przeciwnikiem umów, które sprawiają, że nie wiemy, na czym stoimy, i które nie dają jasnej odpowiedzi, czy i ile mogą stracić polscy rolnicy i przedsiębiorcy w wyniku zalania rynku tanimi produktami z Mercosuru. Polska eksportuje żywność o wartości kilkudziesięciu miliardów euro. To kluczowy element naszej polityki handlowej, na którym świetnie zarabiamy. Przy czym najwięcej produktów rolnych sprzedajemy na rynek europejski, z którego możemy być niedługo sukcesywnie wypierani przez Brazylijczyków czy Argentyńczyków. Proszę także pamiętać, że umowa UE–Mercosur budzi uzasadnione obawy nie tylko branży rolniczej.

Kogo jeszcze ma pan na myśli?

Choćby sektor chemiczny czy producentów biopaliw.

Ktoś powie, że umowa działa w dwie strony, więc i oni mogą zacząć ekspansję na południowoamerykański rynek.

To nie takie proste. Żeby odnieść sukces na tamtejszym rynku, najpierw trzeba na niego wejść. Problem w tym, że z historyczno-kulturowych względów już dawno temu w państwach Mercosuru wygodnie umościli się Hiszpanie i Portugalczycy, choć także Niemcy są tam obecni. Mniejszym graczom będzie zdecydowanie trudniej się przebić. Jeśli ta argumentacja kogoś nie przekonuje, spójrzmy na poziom makro. W przypadku żywności UE odnotowała w 2024 r. 20 mld deficytu w handlu z Mercosurem, również Polska więcej stamtąd importuje, niż eksportuje. Komu więc tak naprawdę przysłuży się zniesienie ceł i innych barier akurat w tym momencie: Europie czy Ameryce Płd.?

Czy po rozmowach w komisji rolnictwa PE widzi pan szanse na zbudowanie mniejszości w Radzie UE zdolnej zatrzymać bieg zdarzeń?

Odkąd nastała administracja prezydenta Donalda Trumpa, szafująca cłami na prawo i lewo, zwolennicy umowy z Mercosurem dostali wiatru w żagle. Te taryfy są świetnym argumentem za tym, że w interesie Europy jest jak najszybsza dywersyfikacja rynków i strategicznych partnerstw. Na razie oprócz Polski przeciwko są Francja i Austria, a Belgia wyraża wątpliwości. Włosi – kluczowi dla ewentualnego sukcesu koalicji blokującej – stanęli niestety po drugiej stronie. Miałem nadzieję, że wizyta prezydenta Karola Nawrockiego w Rzymie i rozmowa z premier Giorgią Meloni – pochodzącą przecież z tej samej rodziny politycznej, co Prawo i Sprawiedliwość – okaże się przełomowa, choć nie słyszałem, by pochwalono się jakimkolwiek rezultatem tego spotkania.

Nie składamy broni w europarlamencie. Sam jestem członkiem nieformalnego zespołu eurodeputowanych, który podjął decyzję o skierowaniu umowy UE–Mercosur do Trybunału Sprawiedliwości UE. Przygotowaliśmy wniosek w formie rezolucji i ruszamy ze zbiórką podpisów. Gdyby TSUE przychylił się do inicjatywy PE, przyjęcie umowy zostałoby odroczone do chwili wydania orzeczenia. Chcemy, by sędziowie zbadali zgodność dokumentu z prawem europejskim dotyczącym ochrony zdrowia obywateli Unii i środowiska naturalnego. Przecież standardy produkcyjne w Ameryce Południowej różnią się od tych w Europie.

Janusz Wojciechowski podkreśla, że kiedy to był komisarzem ds. rolnictwa, umowa z Mercosurem leżała niepodpisana w szufladzie. PiS punktuje Donalda Tuska, ponoć szanowanego na zachodnich salonach, że to za jego rządów nastąpiła finalizacja paktu. Jak pan odpowie na te zarzuty?

Gdy w 2016 r. na Radzie Europejskiej stawała sprawa przyspieszenia rozmów z Mercosurem, premier Beata Szydło była za. W 2018 r. premier Mateusz Morawiecki podpisał się pod konkluzjami zachęcającymi do poczynienia postępów w negocjacjach. Rok później KE ogłosiła porozumienie polityczne z krajami Mercosuru, a ówczesny rząd nie podnosił żadnego sprzeciwu. Przytoczyłem jedynie fakty, czytelnicy niech sami wyrobią sobie opinię. Moja ocena jest taka: jeśli chodzi o Mercosur, PiS osiągnęło Himalaje hipokryzji. ©℗

Rozmawiał w Strasburgu Michał Litorowicz