Ruch "Blokujemy wszystko" narodził się latem tego roku. Wówczas na portalach społecznościowych pojawiły się pierwsze wezwania do zablokowania kraju. Początkowo hasła te krążyły w środowiskach powiązanych ze skrajną prawicą i były reakcją na propozycje oszczędności budżetowych premiera Francois Bayrou. Wkrótce jednak hasło „Blokujmy wszystko” podchwyciła skrajna lewica, a poparcia udzieliła Francja Nieujarzmiona (LFI).

Dziś to właśnie ta partia jest kojarzona z mobilizacją 10 września, a ruch – jak wskazują eksperci – nie jest apolityczny. Według Fundacji im. Jeana Jauresa większość osób uczestniczących w przygotowywaniu akcji to sympatycy LFI.

Skrajna lewica i LFI przejmują hasło Blokujmy wszystko

Na początku ruch porównywano do „żółtych kamizelek”, które w latach 2018–2019 doprowadziły do największych protestów ulicznych od dekad. Jednak, jak zauważa ekspert fundacji Antoine Bristielle w wywiadzie dla dziennika „Ouest-France”, podobieństwo dotyczy głównie formy demokracji bezpośredniej:

„Sympatyków ruchu łączy z ‘żółtymi kamizelkami’ to, że są zwolennikami demokracji bezpośredniej, jednak w innych sprawach ruchy te są dalekie od siebie”.

Skrajna prawica trzyma dystans

Skrajna prawica, która pierwotnie inspirowała się ideą blokady, wycofała się z mobilizacji, gdy przejęła ją lewica. Zjednoczenie Narodowe (RN) nie tylko nie wezwało swoich sympatyków do zgromadzeń, ale wręcz dystansuje się od akcji. To wpisuje się w strategię Marine Le Pen, która od lat stara się prezentować RN jako partię respektującą oficjalny porządek prawny i unikającą ulicznych konfrontacji.

Niepopularny Macron i upadek premiera Bayrou

Protesty są reakcją nie tylko na cięcia budżetowe, ale także na nastroje wobec władz. Prezydent Emmanuel Macron cieszy się niskim zaufaniem społecznym, a premier Francois Bayrou został zmuszony do ustąpienia po tym, jak parlament odmówił mu wotum zaufania. To wydarzenie dodatkowo rozpaliło emocje, a głosowaniu w poniedziałek towarzyszyły demonstracje organizowane przez zwolenników wrześniowej mobilizacji.

Tajne grupy, ryzyko sabotażu i blokad

Trudno dziś ocenić, ilu ludzi rzeczywiście odpowie na wezwanie do akcji. Wiadomo jednak, że przygotowania odbywają się głównie w zamkniętych grupach w aplikacjach takich jak Signal czy Telegram. To utrudnia prognozowanie i zwiększa ryzyko niespodziewanych działań.

Według ocen służb specjalnych z początku września mobilizacja może sięgnąć 100 tys. osób. Przewidywane są nie tylko demonstracje, ale również akcje sabotażowe i blokady kluczowych sektorów: energetyki, transportu, obronności, a także centrów handlowych, obiektów wielkich platform e-commerce i uczelni.

Policja szykuje 80 tys. funkcjonariuszy na blokady i sabotaż

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zapowiedziało, że tego dnia do działań zostanie skierowanych około 80 tys. policjantów i żandarmów. Prefekt paryskiej policji Laurent Nunez ostrzegł we wtorek rano, że „w związku z udziałem skrajnej lewicy 10 września można spodziewać się radykalnych akcji”.

– Nie sądzimy, by ruch zmobilizował społeczeństwo obywatelskie – powiedział prefekt. Jego zdaniem w protestach wezmą udział bardzo różne grupy: przeciwnicy rządu i prezydenta, aktywiści antykapitalistyczni, propalestyńscy czy przedstawiciele ruchu LGBTQIA+.

Protesty 10 września a związki zawodowe – różne strategie działania

Co ciekawe, do akcji 10 września nie dołączy większość związków zawodowych. Organizacje te zapowiedziały tradycyjny strajk, ale dopiero osiem dni później – 18 września. To wyraźny sygnał, że ruch „Blokujmy wszystko” nie jest postrzegany jako naturalny sojusznik klasycznych struktur pracowniczych.