Zacznijmy od Prawa i Sprawiedliwości, które dzierży ster władzy i ma ochotę zachować go po wyborach. Prezes Jarosław Kaczyński obiecał wyborcom wprowadzenie emerytur stażowych za 38 lat pracy dla kobiet i za 43 lata dla mężczyzn. Ta obietnica po raz pierwszy pojawiła się już 43 lata temu w Porozumieniach Sierpniowych i w ostatnich latach powraca głównie przed wyborami. Świadczenie wpisuje się doskonale w polską mentalność, bo jako naród w zdecydowanej większości przechodzimy na emeryturę najwcześniej, jak się da. Po zmianach mężczyźni nie będą więc musieli czekać do 65. roku życia, ale na emeryturę będą mogli przejść już w wieku nawet 61 lat. Zakładając, że pracowali nieprzerwanie przez 43 lata od pierwszego dnia dorosłego życia. W przypadku kobiety może to być nawet świadczenie na 56. urodziny. Pytanie, ile pieniędzy dostaną, bo w myśl obecnych zasad świadczenie z ZUS liczy się przez podzielenie zebranego kapitału przez liczbę miesięcy prognozowanego przez GUS dalszego trwania życia. W ten sposób im wcześniej przechodzimy, tym mniej dostaniemy. Takim emerytom nie pozostanie nic więcej, jak dorabiać do niskiego świadczenia – o ile będą w stanie, bo skoro nie mogą już pracować, to jak mają dorabiać? Lub życie w biedzie do końca życia, „osładzane” przez wypłatę „13” i „14”, hojnie rozdawanych przez obecny rząd.
Urośnie grupa emerytów z niskimi świadczeniami oczekujących wsparcia. Czyli naturalny elektorat partii stawiających na zwiększanie transferów socjalnych kosztem inwestowania w rozwój i aktywność pracowników i gospodarki, w której coraz bardziej brakuje rąk do pracy.
Premier Mateusz Morawiecki zadeklarował, że na koniec przyszłej kadencji PiS możemy zarabiać nawet 10 tys. zł – zakładam, że premier mówił o kwocie brutto (obecnie przekłada się to na 7,1 tys. zł na rękę). Biorąc pod uwagę, że już teraz rząd prognozuje, że przeciętne wynagrodzenie w przyszłym roku wyniesie ok. 7,8 tys. zł brutto (na rękę 5,6 tys. zł), a inflacja daje impuls do podwyżek, może się okazać, że nie będzie to żaden wyczyn, lecz naturalny wzrost wynagrodzeń. Pytanie – co przy wysokiej inflacji będzie można kupić za taką przeciętną pensję w 2027 r.
Gdyby po wyborach do rządu weszła Lewica, wzrosną także zasiłki chorobowe do 100 proc. pensji w czasie zwolnienia lekarskiego, a do tego będziemy pracowali tylko 35 godzin tygodniowo i każdy będzie miał 35 dni urlopu wypoczynkowego. Z zachowaniem prawa do pensji w dotychczasowej wysokości.
Trzecia Droga chce odwrócić zmiany PiS dotyczące składki zdrowotnej, co podwyższy wynagrodzenia pracowników na rękę.
„100 konkretów na 100 dni” Koalicji Obywatelskiej to zaś podwyżka wynagrodzeń i świadczeń z ZUS przez zmniejszenie danin potrącanych od tych wypłat i 10 mld zł oszczędności dla pracodawców, którzy nie będą płacili chorobowego za pierwsze dni zwolnienia lekarskiego pracowników.
Wszystkie te obietnice, słuszne czy nie, przełożą się na dziesiątki miliardów złotych dodatkowych kosztów finansowanych z publicznych pieniędzy lub obniżkę wpływów do budżetu państwa, które trzeba będzie sfinansować. Ale skąd wziąć na to pieniądze? Oznacza to kolejne lata życia na kredyt i dalsze zwiększanie długu zaciągniętego przez obecny rząd w czasie epidemii. W ten sposób przenosimy spłatę rachunku za te wyborcze ciastka na kolejne pokolenia Polek i Polaków, których będzie coraz mniej, a którzy do utrzymania będą mieli coraz większą grupę emerytów.
Lepiej byłoby, gdyby kolejny rząd zainwestował w fabrykę ciastek, która przyniesie nam ogromne zyski. Tylko skąd wziąć na to pieniądze? ©℗