Dziś nie chodzi o to, żeby realnie rozwiązać problem, ale żeby pokazać skuteczność przed wyborami – mówi Piotr Mieczkowski, dyrektor fundacji Digital Poland, członek Krajowej Izby Gospodarczej Elektroniki i Telekomunikacji oraz kilku grup doradczych w zakresie nowych technologii przy KPRM.

Rząd przedstawił w Sejmie projekt ustawy, która ma ograniczyć dzieciom dostęp do pornografii w internecie. Zakłada on, że rodzic będzie mógł poprosić operatora o narzędzia umożliwiające wprowadzenie takiej blokady. Czy to będzie skuteczne rozwiązanie?

Samo działanie państwa, które ma wspierać rodziców w tym, żeby chronić dzieci przed porno, jest pożądane. Zwłaszcza że tę kwestię reguluje prawo – zgodnie z nim dziecko nie powinno mieć dostępu do takich treści. Ze względu na szkodliwość pornografii dla dzieci warto jednak mieć większe ambicje niż te, które zapisano w projekcie. Wydaje mi się, że ta ustawa realnie prawie nic nie zmieni.

Dziś na strony pornograficzne można trafić przez przypadek, na smartfonie mogą je pokazać koledzy w szkole. Czy ten projekt pomoże chronić przed tym moje dziecko?

Uważam, że nie wprowadzi żadnej nowej jakości. Projekt jest otwarty na realizację w różny sposób, zgodnie z możliwościami operatora. Niektórzy będą filtrować ruch przychodzący do użytkownika, ale ten model jest bardzo drogi. Prawdopodobnie sprowadzi się więc do tego, że dostawca internetu będzie udostępniał na żądanie klienta narzędzia kontroli rodzicielskiej.

To złe rozwiązanie?

Niektórzy operatorzy robią to od lat i jakaś część świadomych rodziców już z takich aplikacji korzysta. Warto wspomnieć, że mają one zresztą dużo szersze zastosowania niż tylko blokada niektórych stron. Można udostępniać sobie lokalizację dziecka, ograniczyć mu korzystanie z ekranu w jakichś godzinach, ustawić powiadomienia, jakie aplikacje dziecko instaluje. W dodatku takie aplikacje mają antywirus.

Ogólnie aplikacje do kontroli rodzicielskiej są w miarę skuteczne, ponieważ pozwalają zablokować dostęp do poszczególnych stron internetowych, nie tylko pornograficznych. Natomiast to działa do pewnego momentu, w wieku 13–14 lat dziecko jest już pod silną presją grupy rówieśniczej i zwykle prosi wtedy rodziców o zdjęcie kontroli. Posiadanie aplikacji staje się dla dzieci wstydliwe, a rodzice często im ulegają. Poza tym instaluje je mniejszość, więc wymagałyby przede wszystkim promocji.

Projekt ustawy określa, że blokada będzie wprowadzana na życzenie abonenta. On też zdecyduje o rezygnacji z usługi.

Prawdopodobnie chodziło o to, by nikogo nie stygmatyzować. Wyobraźmy sobie sytuację, że przychodzę do salonu, pracownik pyta mnie na głos „czy pan chce tę blokadę porno?”, a ja muszę odpowiedzieć. To trudna psychologicznie sytuacja dla tych, którzy blokady nie potrzebują. W dodatku obecny projekt ustawy pozwala w pewien sposób na inwigilację. Operatorzy będą musieli przesyłać do resortu cyfryzacji raporty dotyczące liczby założonych blokad. Raporty nie będą zawierały danych wrażliwych. Aktywację usługi trzeba jednak będzie udokumentować. Kiedy Urząd Komunikacji Elektronicznej dopatrzy się nieprawidłowości, będzie mógł przeprowadzić kontrolę u operatora i wtedy otrzyma wszystkie dane. Pisałem o tym z ministrem cyfryzacji na Twitterze, zobowiązał się, że do projektu będzie poprawka, która uniemożliwi taką praktykę.

Jest też kolejne pytanie: co z prywatnością dziecka. Na ile rodzice mogą ingerować w jego smartfon?

Zgadzam się, że dziecko musi mieć swoją prywatność, natomiast za dobro dziecka i za to, by postępowało ono zgodnie z prawem, odpowiada rodzic. Uważam, że z tych względów powinien wiedzieć, czy ma ono kontakt z pornografią. Zwłaszcza że dostęp do niej jest dziś bardzo łatwy, a skutki jej oglądania są dla dzieci dewastujące.

Fakt, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę adres jednej z popularnych stron. Nie trzeba kupować subskrypcji, legitymować się, wystarczy kliknąć deklaratywne potwierdzenie, że użytkownik ma 18 lat.

Byłem w zespole utworzonym przy Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej, który miał opracować koncepcję regulacji dostępu do pornografii. Rozmawialiśmy wtedy o tym, że konieczne jest wprowadzenie mechanizmów skutecznej weryfikacji wieku i zbudowanie narzędzi, które to wymuszą. Weryfikacja dostępu do serwisów pornograficznych to tylko jeden z wątków.

Jakie są inne?

Choćby kwestia dostępu do mediów społecznościowych i do wielu innych portali, gdzie oficjalnie według regulaminów wejście jest od 13. roku życia. Tak łatwo to obejść, że konta zakładają już dużo młodsze dzieci.

Najmłodsza dziewczynka, która zmarła, próbując wykonać popularne na TikToku „blackout challenge” (podduszanie się do utraty przytomności), miała osiem lat.

Dzieci spotykają się z dużą presją ze strony rówieśników. My w domu staramy się przestrzegać ograniczeń, ale kiedy syn gra z kolegami w Minecrafta (od 7 lat – red.) albo Fortnite (od 12 lat – red.), skarży się, że wszystkie przewodniki są na YouTubie, gdzie można mieć konto po 13. roku życia. A ponieważ część rodziców nie interesuje się tym, co ich dzieci robią w internecie, niektórzy chłopcy mają do nich dostęp. Trudno w tej sytuacji powstrzymać syna przed tym, by się logował. A YouTube w kilka minut może dostarczyć mu naprawdę patologiczne treści. Jeśli więc w portalach nie będzie prawdziwej weryfikacji wieku, nie rozwiążemy problemu.

Na czym mogłaby polegać?

Zaproponowaliśmy mechanizm, w którym jakaś instytucja, całkowicie niezależna od rządu, wydaje tokeny – unikalne ciągi znaków. Te tokeny są dystrybuowane do podmiotów, które zweryfikowały tożsamość klientów: banków, Poczty Polskiej, operatorów kablowych itd. Tokeny są automatycznie rotowane w jakimś czasie, obojętnie, czy zostały zużyte, czy nie. Kiedy klient chce wejść do serwisu pornograficznego, ten sprawdza adres IP, widzi, że osoba łączy się z Polski, i wyświetla jej prośbę o weryfikację wieku za pomocą tokenu. Użytkownik używa tokenu z banku i uzyskuje dostęp do treści. Przy czym nikt nie ma o nim pełnych danych. Bank nie wie, że token został zużyty. Serwis nie zna tożsamości osoby. Ma tylko wiarygodną informację, że ma ona 18 lat. Kluczem jest rozproszenie wiedzy.

Takie ograniczenie łatwo będzie obejść za pomocą VPN – strony, która pozwala udawać, że logujemy się z innego kraju.

Każdy samochód można ukraść, kwestia tylko chęci i narzędzi. Stosowanie płatnych rozwiązań VPN i uzyskanie adresu IP z innego kraju pozwala najczęściej na obejście tego typu rozwiązań. Zresztą nie tylko tych, bo również np. pozwala na oglądanie legalnych treści, ale z powodów np. licencyjnych niedostępnych w naszym kraju. Usługodawcy z tym walczą, śledząc adresy IP dostawców VPN. Taka zabawa w kotka i myszkę – czasami wygrywa kot, czasami mysz. W mojej ocenie większość dzieci nie będzie mieć VPN, stąd będą chronione. Gorzej z 16–18-latkami.

W przypadku osób pełnoletnich łatwo użyć banku. A co z dziećmi po 13. roku życia, które miałyby używać tokenów do logowania na TikToka? Nie każdy musi mieć swój rachunek.

Można by wprowadzić oddzielne tokeny na potwierdzenie wieku dla młodzieży, powiązane z kontem w banku rodzica. Można np. stworzyć aplikację, w której dziecko otrzymywałoby takie tokeny. Oczywiście możliwe są też inne rozwiązania tych problemów. Francja korzysta z aplikacji do weryfikacji wieku – to ona generuje kod, który trzeba wpisać na stronie. Natomiast wydaje mi się, że dziś nie chodzi o to, żeby realnie rozwiązać problem, ale żeby pokazać skuteczność przed wyborami.

Dlaczego?

Wiele lat pracowałem w telekomach i wiem, że jeśli mają one wprowadzić jakieś poważne rozwiązania, potrzebują kilku miesięcy. Tutaj tempo ma być ekspresowe. Jeśli coś ma być gotowe przed wyborami, będzie to fasada. Natomiast trudno sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek się sprzeciwił temu projektowi, już widzę te nagłówki w TVP. Zresztą to widać po głosowaniu – tylko Konfederacja chciała odrzucić projekt w I czytaniu. W dodatku do projektu dorzucono jakąś nowelizację ustawy o sporcie. Nie rozumiem zupełnie po co.

Czy po wyborach jest szansa na wprowadzenie w serwisach powszechnej weryfikacji wieku?

Moim zdaniem prędzej czy później ona wejdzie i bez naszych polityków – w postaci unijnej dyrektywy, którą będziemy musieli wdrożyć. Mało się o tym mówi, ale duża część naszego prawa to regulacje przychodzące do nas z UE.

Francuzi wywalczą, żeby ich rozwiązania wdrożyć w całej Unii?

Francja przynajmniej pod tym względem mi imponuje, nie boi się wejść w mocny dialog z big techami. Tymczasem kiedy my próbujemy coś zdziałać, przychodzi ambasador USA czy władze korporacji i mówią: chwila, chcecie nas regulować, a my jesteśmy waszym sojusznikiem. I w tym miejscu najczęściej kończą się twarde regulacje. ©℗

Rozmawiała Anna Wittenberg