Znacząco więcej zgonów i mniej urodzeń, do tego 15-procentowy spadek migracji – kolejny rok pandemii przyczynił się do zapaści w demografii. Szanse na odbicie na razie trudno oszacować.
Znacząco więcej zgonów i mniej urodzeń, do tego 15-procentowy spadek migracji – kolejny rok pandemii przyczynił się do zapaści w demografii. Szanse na odbicie na razie trudno oszacować.
W pierwszych 51 tygodniach tego roku zmarło ponad 492 tys. osób - wynika z danych urzędów stanu cywilnego. To 30 tys. więcej niż w porównywalnym okresie ubiegłego roku i aż o ponad 90 tys. więcej niż dwa lata temu. W całym 2021 r. zapewne zostanie przebity pułap pół miliona zgonów, podczas gdy już zeszłoroczne 477 tys. było smutnym rekordem w Polsce po II wojnie światowej. - Na własne oczy przekonujemy się, że naiwnie wydawało nam się, iż epidemie w wielkiej skali należą do przeszłości - podkreśla demograf prof. Piotr Szukalski.
Nie mniej niepokojące są dane pokazujące liczbę urodzin. - Kryzys najbardziej uderzył w osoby młode będące na rynku pracy lub na niego wchodzące, a to nie sprzyja decyzjom o posiadaniu dzieci, więc teorie z początku pandemii, że efektem zamknięcia będzie wzrost liczby urodzeń, nie sprawdziły się - mówi Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Dane Głównego Urzędu Statystycznego pokazują, że do października urodziło się o 24,6 tys. dzieci mniej niż przed rokiem i aż o 40 tys. mniej niż dwa lata temu. Tegoroczny wynik będzie sporo gorszy od zeszłorocznego i może wynieść między 320 a 330 tys. urodzeń. Będzie też najgorszy od II wojny światowej. W efekcie w tym roku urodzi się ok. 170 tys. mniej osób, niż umrze. W porównaniu do 202o r. luka między zgonami i urodzeniami wzrośnie o ok. 50 tys.
Nie wiemy, jaki będzie ostateczny demograficzny bilans pandemii, bo kolejna fala zachorowań i zgonów wywołana wariantem Omikron dopiero przed nami. Wprawdzie demografowie liczą, że gdy pandemia minie, nastąpi zjawisko kompensacji decyzji o małżeństwach czy urodzeniach, trudno jednak przewidzieć skalę. Nie wiadomo, w jakim stopniu pandemia na trwałe zaburzyła poczucie życiowej stabilizacji Polaków, co może odbić się na decyzjach o założeniu lub powiększeniu rodziny.
/>
Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe
W wyniku pandemii demografia staje się jeszcze bardziej palącym wyzwaniem, niż do tej pory. Dane z urzędów stanu cywilnego pokazują, że w większości tygodni w tym roku zgonów było więcej niż w 2020 r. Co prawda udało się uniknąć przebicia zeszłorocznych rekordów 15–16 tys. śmierci w ciągu 7 dni, ale dane całoroczne i tak będą gorsze. W zeszłym roku mieliśmy znaczącą jesienną skalę zgonów, a w tym roku były dwie – wiosną i jesienią, co powoduje, że ta liczba już przebiła powojenny rekord z zeszłego roku.
Nie mniej niepokojące są dane pokazujące liczbę urodzin. – Kryzys to nie jest czas na podejmowanie poważnych decyzji, więc takie zdarzenia demograficzne jak małżeństwa, urodzenie dziecka czy migracje są zmienne – podkreśla demograf, prof. Piotr Szukalski. Dopiero w tym roku jesteśmy w stanie zobaczyć spustoszenie, jakie poczyniła pandemia. Do października w każdym miesiącu rodziło się średnio ponad 2,5 tys. dzieci mniej niż rok wcześniej. Także w przypadku urodzeń wynik tegoroczny będzie sporo gorszy od zeszłorocznego i dodatkowo najgorszy od II wojny światowej. Statystyki pokazują również 15-procentowy spadek migracji.
Nie będzie lepiej
Piotr Szukalski wskazuje, że w kontekście demografii pandemię należy traktować jako kryzys społeczny i na razie obserwujemy jego krótkookresowy wpływ na trendy. – Na ogół, gdy kończy się kryzys, występuje zjawisko kompensacji – powrotu do ważnych wyborów życiowych: ślubów, płodzenia dzieci czy szukania nowego domu – dodaje demograf. Nie wiadomo jednak, w jakiej skali uda się odrobić covidowe straty, tym bardziej że sytuacja kryzysowa trwa i trudno oszacować jej długofalowe konsekwencje. Zakłócenie przez pandemię poczucia stabilizacji życiowej może na dłużej osłabić chęć posiadania dzieci. W dodatku kobiety w Polsce rodzą coraz później, a część z nich, zwłaszcza tych po czterdziestce, która obawiała się ciąży w pandemii z powodu przepełnionych szpitali i generalnie utrudnionego dostępu do opieki medycznej, może uznać teraz, że jest już za późno na potomstwo.
COVID-19 uderzył głównie w osoby w podeszłym wieku, często z innymi chorobami. Średni wiek osoby zmarłej z powodu koronawirusa to 75 lat. Zdaniem części demografów nastąpiło zjawisko przyspieszenia śmierci, bo spora część zgonów to osoby, które umarłyby za kilka czy kilkanaście miesięcy. Niewiadomą jest jednak stopień dewastacji zdrowotnej osób, które przechorowały COVID-19. Możliwe, że część z nich umrze w najbliższych latach z powodu powikłań. Tymczasem już przed pandemią okazało się, że wbrew poprzednim rachubom średnie dalsze trwanie życia w Polsce zaczęło się skracać.
Te tendencje pokazują, że nawet jeśli COVID-19 minie, to śmiertelność wcale tak bardzo nie spadnie, natomiast nie musi się odbudować w znaczący sposób liczba urodzeń i wskaźnik dzietności. – Koronawirus przyspiesza negatywne trendy demograficzne nie tylko w Polsce, ale w całej Europie, i trudno będzie z tego wyjść – zauważa Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Większość obecnych prognoz demograficznych należy więc wyrzucić do kosza.
Zabraknie pracowników
W tej sytuacji rodzą się pytania o sytuację na rynku pracy i w systemie ubezpieczeń społecznych. Duża liczba zgonów może przekładać się na mniejsze wydatki emerytalne, ale skoro zmniejsza się średnie dalsze trwanie życia w zdrowiu, to będzie to wymagało zwiększenia wydatków na opiekę medyczną i pielęgnację seniorów. Przy okazji przechodzący w najbliższych latach na emeryturę niechcący będą beneficjentami złej demografii, bo skrócenie średniego dalszego trwania życia oznacza, że będę mieli wyższe świadczenia (zgromadzony przez nich kapitał będzie dzielony przez mniejszą liczbę lat).
Co do rynku pracy – pewnik jest jeden: długofalowo sytuacja demograficzna raczej się pogorszy, niż polepszy, a firmy cały czas potrzebują pracowników. Konieczna będzie więc aktywizacja osób biernych zawodowo. – To powinien być priorytet na najbliższe dekady: jak najlepsze wykorzystanie zasobów, które mamy – podkreśla Andrzej Kubisiak.
Doktor Iga Magda z Instytutu Badań Strukturalnych widzi potencjalnie trzy grupy, które mogą zasilić rynek pracy. – Wiele kobiet z wysokimi kwalifikacjami pozostaje w domu w związku z wychowaniem dzieci. Dużym rezerwuarem jest polskie rolnictwo, ale problemem może być niedopasowanie kwalifikacji. Kolejny zasób to osoby z niepełnosprawnościami, z tym że tu potrzebna jest zmiana podejścia pracodawców – podkreśla ekonomistka.
Wykorzystać potencjał imigrantów
Oprócz aktywizacji ważne będą także tendencje migracyjne. W zeszłym roku imigracja zarobkowa nieco przyhamowała, ale – jak podkreśla prof. Paweł Kaczmarczyk, dyrektor Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego – ten spadek był nieporównywalnie niższy niż w większości krajów OECD. W trakcie pandemii, jak pokazują statystyki ZUS, udział legalnie zatrudnionych imigrantów w polskim rynku pracy przekroczył 5 proc.
Jedną z ostatnich zmian w prawie jest wydłużenie pracy na oświadczenie do 24 miesięcy. – To sensowne działania, ale brakuje rozwiązań systemowych i ram, które byłyby wskazówką dla różnych resortów i organizacji pozarządowych, które zajmują się imigracją – podkreśla prof. Kaczmarczyk. W tym kontekście ważne są zwłaszcza dwie kwestie: po pierwsze tworzenie warunków sprzyjających modelowi migracji długookresowych; po drugie właściwe wykorzystanie kompetencji migrantów. – Rozpoznanie kwalifikacji imigrantów i stworzenie dla nich dostępu do systemu kształcenia zawodowego powinno być jednym z priorytetów polityki publicznej w sferze migracji – zauważa ekspert.
Jest jednak segment rynku pracy, w którym pandemia odegrała pozytywną rolę. Chodzi o zdalną pracę. Jej upowszechnienie to szanse i problemy. Pozwala bowiem polskim pracownikom zatrudniać się za granicą bez konieczności emigracji, ale z drugiej strony polscy pracodawcy mogą zatrudniać pracowników spoza Polski. To oczywiście nie dotyczy przemysłu czy budownictwa, ale już części usług, całej branży internetowej czy nawet księgowości. – Pandemia przyspieszyła ten proces. Za rok czy dwa zobaczymy to, czego spodziewano się za 10–20 lat – podkreśla prof . Piotr Szukalski.
Pandemia może na dłużej zburzyć poczucie bezpieczeństwa życiowego