Źle to wygląda. Źle dla polskiego rządu. Telewizje pokazują dantejskie sceny podczas ucieczki Afgańczyków z Kabulu, a wicepremier Piotr Gliński zapowiada w Polsacie, że jego ekipa obroni kraj przed uchodźcami. W odpowiedzi Donald Tusk pyta, czy ci biedni ludzie napadli na Polskę.

Grupa cudzoziemców zatrzymanych na granicy polsko-białoruskiej stała się tematem zaraz potem. Straż Graniczna przestaje dopuszczać do nich żywność, nie chce pozwolić na obecność lekarza. Wojsko zaczyna instalować drut kolczasty. Przeciwnicy rządu chcą z tego drutu uczynić symbol niezdanego egzaminu obecnej władzy z człowieczeństwa.
Wiceszef MSW Maciej Wąsik opisuje chętnych do przekraczania polskiej granicy jako młodych mężczyzn zainteresowanych życiem w luksusie. Tymczasem cały czas trwają rozpaczliwe próby masowych ucieczek z Kabulu. Obie grupy uciekinierów nakładają się na siebie w relacjach mediów. Na dokładkę rząd zabrał się na początku dość nieporadnie za ewakuowanie ludzi współpracujących z polskim wojskiem z kabulskiego lotniska. Premier Morawiecki zachęcał ich do starania się o polskie wizy w… Indiach. Potem złe wrażenie zostało zatarte, ewakuacja trwa. Ale można to było odebrać jako porażkę wizerunkową.
Zanim jednak uznamy polski rząd za winny, spytajmy o drugą stronę zdarzeń na polskiej granicy, koło wsi Usnarz Górny. Media bliskie opozycji zmieniły nastawienie dosłownie z minuty na minutę. Dopiero co pisały o prowokacji białoruskiego dyktatora Łukaszenki, której nie powinno się ulegać. Teraz zapełniają się apelami, aby koczujących tam ludzi przyjąć.
Bo są już na polskiej ziemi, bo mają prawo do azylu. Ale czy to oznacza przyzwalanie na to, aby pogranicznicy Łukaszenki naganiali następnych? Co będzie, jeśli z 32 osób zrobią się setki czy tysiące? Czy polska Straż Graniczna powinna przestać tej granicy pilnować? Polskie prawo gwarantuje prawo do starania się o azyl. Ale zabrania też nielegalnego przekraczania granic. Egzekwowanie tych przepisów będzie trudniejsze, kiedy stworzy się precedens.
Opinie wskazujące na złożoność sytuacji padają czasem ze strony ekspertów, bezstronnych, a nawet niechętnych PiS. Tak pisał na Facebooku były korespondent „Gazety Wyborczej” Wacław Radziwinowicz, tak piszą specjaliści od polityki wschodniej Witold Repetowicz czy Witold Jurasz. Przestrzegają przed sukcesem Łukaszenkowej operacji. Radziwinowicz zwrócił uwagę na to, że ludzie, którzy dotarli do polskiej granicy, zrobili to dzięki zorganizowanym i płatnym wycieczkom. Dodam: możliwe, że uciekali przed wojną, ale zapewne nie są najbardziej oczywistymi ofiarami talibów. Są zresztą pośród nich podobno także ludzie z Iraku.
Rzecz w tym, że obie strony zaczęły od razu uprawiać politykę. Nie wiem, czy członkom rządu Glińskiemu i Wąsikowi tylko tak się „powiedziało”, czy była to realizacja scenariusza: odgrzejemy spór o imigrantów z jego wszystkimi lękami. Z pewnością druga strona weszła z premedytacją w tę bitwę na empatię. Świadczy o tym liczny udział nie tylko aktywistów fundacji, lecz także posłów opozycyjnych, w wyprawach na granicę z Białorusią. Mamy do czynienia ze skoordynowanym chórem. Który ogranicza się jednak do protestów i ujmowania się za tymi konkretnymi ludźmi. Za to unika odpowiedzi na pytania o dalszy scenariusz. Ba, nie stroni od paradoksów – jak Donald Tusk, który na Twitterze zaczął się nagle domagać większej szczelności polskich granic.
Spór jest dalszym ciągiem wojny z roku 2015, którą, biorąc pod uwagę ówczesne sondaże i wyniki wyborów, obecna opozycja przegrała. Mamy jednak inną sytuację. Afgańczycy budzą większy odruch solidarności niż Syryjczycy (za którymi podążali także imigranci zarobkowi z wielu państw Azji i Afryki). Ucieczka z Kabulu przemawia do wyobraźni. A Polska jako członek koalicji przez lata powstrzymującej talibów nie może się uchylać od jakiejś odpowiedzialności za to, co się stało w Afganistanie.
Zarazem sytuacja jest inna niż w 2015 r. także z innego powodu. Wtedy główne państwa Unii Europejskiej otworzyły się na imigrację. Teraz prezydent Francji Emmanuel Macron przestrzegł przed niekontrolowanym napływem uchodźców, a niemiecka kanclerz Angela Merkel zgodziła się z tym stanowiskiem.
To pierwsze przemawia na korzyść opozycji, z jej apelami o miłosierdzie. To drugie – na korzyść PiS. Nie zostanie on wyraźnie wsparty przez główne państwa Unii w staraniu o uszczelnienie granicy (będącej wschodnią rubieżą Unii), ale gołym okiem widać, że stanowisko jest wspólne. Dla proeuropejskiej opozycji to kłopot. Pomysł grodzenia granicy jako pierwsza rzuciła Litwa, chwalona przez naszą opozycję jako poprawnie współdziałająca z Europą.
Nie sposób przewidzieć, kto bardziej na tym politycznie skorzysta. Pamiętamy mapy Polski z zaznaczonymi regionami gotowymi przyjmować masowy napływ imigrantów. Była to mapa biała, nie było żadnego takiego regionu. Ale medialna siła opowieści o ucieczce przed talibami ma swoją wagę. Opozycja wchodzi ochoczo w temat, choć najwłaściwszym obrotem sprawy powinno być wspólne wypracowanie przez rząd i opozycję jakiejś, bynajmniej nie zero-jedynkowej recepty.