Groźnie brzmiące zapowiedzi Donalda Trumpa, które wygłaszał jeszcze podczas swej pierwszej kadencji, zaczynają przybierać realne kształty. Najlepszym tego wyrazem jest ogłoszona w grudniu strategia bezpieczeństwa narodowego USA. Teraz na papierze mamy już to, czego wielu w Europie się spodziewało. Waszyngton będzie bronił tylko tych, którzy sowicie płacą za swoje bezpieczeństwo, oraz tych, których Trump po prostu lubi. Przecieki z rzekomej pełnej wersji dokumentu (Biały Dom zaprzeczył istnieniu części nieoficjalnej) pokazują, że Polska znalazła się w gronie czterech europejskich krajów, które Trump zamierza wspierać. Ma w tym jednak swój cel. Na ich bazie chciałby stworzyć grupę mającą rozbijać jedność UE. I właśnie najbliższe miesiące dla Polski mogą się okazać decydujące. Eksperci ostrzegają, że w sytuacji, gdy Polska znajduje się w strefie zgniotu między potęgami, przed krajowymi politykami stoi trudne zadanie.
– W niedalekiej przyszłości pewne czynniki polskiej polityki muszą być trochę bardziej skomplikowane niż stawianie na prosty wybór albo Europa, albo USA. Znajdujemy się w samym środku Europy i nie bardzo mamy możliwość stawiania na jednego konia. Jak najdłużej się da, powinniśmy utrzymywać jak najlepsze relacje z USA, ale mieć jednocześnie świadomość, że to nie są Stany Zjednoczone, na których można polegać – mówi prof. Maciej Milczanowski, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Rzeszowskiego, były żołnierz.
Odrobiona lekcja: czołgi Abrams, myśliwce F-35, śmigłowce Apache
Polska wydaje się odrabiać tę lekcję. Z jednej strony w 2026 r. zza oceanu przypłyną do nas kolejne czołgi Abrams, pojawią się myśliwce F-35 oraz śmigłowce Apache. Inwestycje warte dziesiątki miliardów złotych mają nam zapewnić przychylność Ameryki. Z drugiej zaś strony krajowi politycy w kwestiach bezpieczeństwa zbliżają nas do Szwecji, od której kupimy okręty podwodne, a nawet do Turcji. To właśnie tam udał się w połowie grudnia wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz, by rozmawiać o zacieśnianiu współpracy obronnej. Profesor Milczanowski popiera taką dywersyfikację polskiej polityki bezpieczeństwa, jednak nie chciałby, aby w ferworze zbrojeń i planowanych 200 mld zł wydatków na wojsko w 2026 r. przesadzić w którąś stronę.
– Trzeba jak najwięcej rozmawiać z USA, zapewniać je o silnym sojuszu i kupować od nich tyle broni, ile musimy. Ale też ani jednej sztuki więcej, niż musimy, dlatego że ta broń może być wątpliwego użycia, jeżeli będzie wyposażona w elektronikę i będzie korzystała z amerykańskich systemów. Ona może okazać się bezużyteczna, jeżeli Stany Zjednoczone będą kontynuowały swój prorosyjski kurs – mówi ekspert.
Podobnie miejsce Polski w geopolitycznej układance nadchodzącego roku widzą inni wojskowi. W ocenie generała Bogusława Packa Polska musi kontynuować obecny kurs, zbroić się i utrzymywać jak najlepsze relacje z Waszyngtonem. Ale nie tylko. – Należy przesunąć się trochę w stronę Europy i w większym stopniu niż dotychczas opierać nasze bezpieczeństwo także na europejskiej części NATO – ocenia generał Pacek.
„Putin wie, że ma jeszcze trzyletnie okienko i będzie chciał maksymalnie wykorzystać ten czas”
Wyrównana gra pomiędzy Waszyngtonem a europejskimi stolicami to tylko jedno z wyzwań, jakie stoją przed Polską w nadchodzących miesiącach. O wiele trudniejsze będzie przeciwstawienie się temu, co nadchodzi ze Wschodu, a na co zwraca uwagę Europejski Instytut Obywatelski. Oceniając największe zagrożenia stojące przed Europą w 2026 r., prawie 500 europejskich ekspertów z dziedziny bezpieczeństwa było zgodnych: czeka nas trudny test.
„Najbardziej prawdopodobnym zagrożeniem jest poważny atak na infrastrukturę krytyczną na terenie UE. Wojna hybrydowa jest oceniana jako największe wyzwanie dla UE w nadchodzącym roku i ryzyko o największym znaczeniu” – twierdzi Veronica Anghel, koordynatorka raportu „Globalne zagrożenia dla UE w 2026 roku”. Śmielszym i bardziej agresywnym działaniom Rosji miałoby sprzyjać ewentualne niekorzystne dla Ukrainy zawieszenie wojny. W podobnym kierunku radzi kierować wzrok profesor Milczanowski.
– W przypadku Rosji nie tylko nic się nie zmieni, ale Putin wie, że ma w Stanach Zjednoczonych jeszcze trzyletnie okienko i będzie chciał maksymalnie wykorzystać ten czas – mówi ekspert.
Ostrzeżenia przed nasileniem wojny hybrydowej napływają z różnych stron, a swoje trzy grosze postanowili dorzucić też specjaliści z Berlina. Niemiecka Rada Stosunków Zagranicznych wskazała w swym najnowszym raporcie, że Europa może mieć problem, by przeciwstawić się wschodnim próbom destabilizacji, a to za sprawą coraz mniejszej spójności narodowej poszczególnych państw. Polityczna polaryzacja, malejące zaufanie społeczeństw do liderów politycznych i pogarszające się warunki życia mogą powodować, iż ludzie coraz mniej chętnie będą zgadzać się na wydawanie pieniędzy na wspólne bezpieczeństwo. I choć eksperci z Niemiec zaznaczają, że nieco inaczej jest w państwach wschodniej flanki NATO, to jednak postępująca erozja „spójności narodowej” powoduje, że Zachód może być mniej skłonny do tego, by w sytuacji krytycznej ruszyć z pomocą.
W opinii twórców raportu całkowitej erozji można jeszcze zapobiec. Proponują budowę i promowanie wspólnej europejskiej idei bezpieczeństwa, zadbanie o silne przywództwo, a także wypracowanie na Zachodzie „większej empatii dla krajów frontowych na wschodnich rubieżach Europy”. Jednym z narzędzi, by to osiągnąć, jest... powszechny pobór do wojska.
„Dobrowolsi” w wojsku lepsi niż powszechny pobór?
„Przezbrojenie Europy nie może być osiągnięte wyłącznie za pomocą pieniędzy i produkcji przemysłowej. Pobór do wojska może wzmocnić solidarność społeczną i przygotować społeczeństwa na agresję zewnętrzną i wojnę hybrydową” – radzi Europie Niemiecka Rada Stosunków Zagranicznych.
I tu Polska znów różni się od państw Zachodu, gdzie perspektywa przywdziania munduru nie budzi wśród młodych ludzi entuzjazmu. Wprowadzona u nas kilka lat temu Dobrowolna Zasadnicza Służba Wojskowa, której celem jest szkolenie rezerw, cieszy się coraz większą popularnością. W 2026 r. przewidziano przeszkolenie 35 tys. „dobrowolsów”. Rozrasta się też reszta armii, a jak ujawnił w połowie grudnia szef MON, liczebność Wojska Polskiego na koniec 2025 r. przekroczyła 218 tys. Dlatego, chociaż i w Polsce dyskusja o jakiejś formie powrotu do poboru już trwa, to zarówno politycy, jak i część ekspertów niechętnie patrzą na ten projekt. W ocenie prof. Milczanowskiego na razie nie jesteśmy na to po prostu gotowi.
– Co pobór dziś by zmienił? Załóżmy, że powołamy do wojska na przykład milion ludzi, to co oni będą w tym wojsku robić? Nie będą mieli gdzie się podziać. To jest całkowita bzdura powtarzana jako hasło. Mamy dużo do zrobienia i to bez poboru. W Polsce jest wielu chętnych do wojska, ale ważne, aby nie zrażać ich do armii głupotami, jakie dzieją się w wojsku. Zróbmy realne ćwiczenia, aby ludzie zobaczyli, jak wojsko funkcjonuje – apeluje prof. Milczanowski.
Między innymi dlatego na razie pobór nam nie grozi. Rośnie nie tylko liczba naszych żołnierzy, lecz także wiele wskazuje na to, że w Polsce zwiększy się liczba wojsk USA. Deklarację złożył szef MON, zapowiadając, iż toczą się na ten temat rozmowy z przedstawicielami Waszyngtonu. Jak wyjawia generał Pacek, szansa na to jest bardzo duża.
– Możemy na to liczyć. Jedna z opcji przewiduje, że Polska pozostanie w zasięgu amerykańskiego zainteresowania i to z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na bardzo dobre relacje Waszyngtonu z Polską, a po drugie z uwagi na strategiczne położenie Polski. To jest także w interesie Amerykanów, żeby mieć swoje siły zbrojne w tak newralgicznym miejscu, podobnie jak w Japonii, Korei Południowej, gdzie stacjonują, odgrywając rolę państwa, które kreuje bezpieczeństwo, a nie tylko broni własnego państwa – ocenia wojskowy.