Przed prezydentem Karolem Nawrockim decyzja, czy ustawa wprowadzająca reformę „Reforma26. Kompas Jutra” wejdzie w życie. W pałacu prezydenckim odbyło się już spotkanie poświęcone kierunkowi proponowanych zmian w oświacie. Przedstawiciele Ministerstwa Edukacji Narodowej nie otrzymali zaproszenia. Polityka przesłania nam merytoryczną dyskusję o edukacji?

Na to wygląda. System nauczania znów stał się elementem politycznego spektaklu.

Środowisko edukacyjne i kierownictwo resortu edukacji spodziewają się weta. Co jest źródłem sporu?

Gdyby otoczenie prezydenta uważnie przeczytało ustawę, dostrzegłoby, że nie ma tam żadnych ideologicznych zapisów. Reforma stała się dziś wygodnym paliwem politycznym - trafiając w koleiny bieżącego sporu, przestajemy rozmawiać o potrzebach i interesie uczniów, nauczycieli czy rodziców. Pojawiają się etykietkowe narracje o „obronie dzieci”. A w rzeczywistości zmiany są przede wszystkim techniczne. To m.in. wprowadzenie bloków zajęć czy tygodnia projektowego.

Wiadomo, że w razie weta MEN ma uruchomić plan awaryjny. Jakie będą konsekwencje dla funkcjonowania szkół, uczniów i nauczycieli?

Kierownictwo MEN zapewnia, że istnieje „plan B”, co jest pozytywne. Jednak ewentualne weto wymusi formalne korekty - przygotowanie załączników do ustawy i zmianę rozporządzeń. W praktyce oznacza to częściowe rozpoczęcie prac od nowa, co może przedłużyć proces wdrażania zmian.

Szkoda, że przy tej debacie nie możemy skupić się na wątpliwościach nauczycieli, czyli osób, które mają reformę wprowadzać. Zamiast tego energia jest tracona na zbędne dyskusje, które niewiele wnoszą do realnej poprawy systemu.

Pierwsze zmiany w szkołach w ramach reformy MEN planuje od września. Czy sama reforma jest dobrze przygotowana?

Na papierze wszystko wygląda dobrze. Problem w tym, że w systemie brakuje zasobów - zarówno ludzkich, jak i infrastrukturalnych. Trudno wprowadzać tydzień projektowy czy doświadczenia edukacyjne w szkołach, które często nie mają nawet podstawowych narzędzi: papieru do kserowania, sprawnej drukarki czy pomocy dydaktycznych. Można powiedzieć, że to kwestia samorządów, ale w ostatecznym rozrachunku rodzice i nauczyciele podkreślają, że to państwo powinno wreszcie zadbać o podstawowe warunki pracy.

Reformę wprowadza się też w sytuacji, gdy system funkcjonuje dzięki nauczycielom pracującym w godzinach ponadwymiarowych, przemęczonym, wypalonym, średnio 48-letnim i na najwyższym etapie awansu zawodowego. Kierunek zmian może być dobry, ale trzeba mieć z kim go realizować - a w tym elemencie system jest wciąż niedopracowany.

Czy to, że reformę będzie się wprowadzać głównie przez rozporządzenia, oznacza, że przy zmianie rządu nowy minister może je zmodyfikować, uniemożliwiając jej pełne wdrożenie?

Niestety tak. W polskim systemie mamy do czynienia z "reformami na kółkach". Nawet jeśli pomysły są zasadne i dobrze przygotowane, zanim przejdą praktyczną weryfikację, mogą zostać cofnięte. W 2015 r. minister Anna Zalewska cofnęła wieloletnie wprowadzanie reformy sześciolatków w ciągu kilku dni. Podobne sytuacje powtarzały się kilkakrotnie.

Dlatego entuzjazm nauczycieli wobec nowych propozycji jest ograniczony. Wiedzą, że scena polityczna w Polsce jest dynamiczna i wszystko może się zmienić. Nawet gdyby reforma została zapisana w ustawie, ona też może zostać zmodyfikowana. Zaufanie do trwałości obecnego projektu jest więc bardzo niskie.

Rozmawiała: Karina Strzelińska