Po zmianie rządu i ministra edukacji odczuliśmy ulgę – zniknęła atmosfera strachu, a także skupianie się na fikcyjnych problemach. Początek przyniósł nadzieje i wysokie oczekiwania, że wieloletnie postulaty całego środowiska wreszcie zostaną zrealizowane. Ale z czasem entuzjazm opadł. Zaczynaliśmy z wiarą, że szkoła opuszczająca epokę ministra Czarnka stanie się nowoczesna i mądrze zreformowana – będzie miejscem, w którym autonomia nauczycieli oraz głos społeczny będą miały realne znaczenie. Niestety, rzeczywistość odbiega od tych oczekiwań.
Pierwszą i bardzo poważną rysą na wizerunku działań ministerstwa, która pojawiła się stosunkowo niedawno, jest dyskusja o profilu absolwenta, który – zgodnie z założeniami MEN i IBE – ma stanowić punkt wyjścia do zmian w polskiej edukacji. Reforma resortu Barbary Nowackiej polega więc głównie na wykreowaniu profilu absolwenta, a następnie opracowaniu nowych podstaw programowych. I w mojej ocenie nie jest to dobre podejście.
Kluczowym problemem jest brak solidnej diagnozy stanu polskiej edukacji. Przydałyby się rzetelne badania jakościowe z udziałem nauczycieli i pedagogów, które pomogłyby określić, co należy zmienić, a co działa dobrze. Ponadto reforma powinna objąć cały system, w tym m.in. finansowanie oświaty, modyfikacje systemu kształcenia i doskonalenia nauczycieli. W debacie nad zmianami nauczyciele, oprócz uczniów czy absolwentów, powinni być jednym z kluczowych tematów. A obecnie nie ma to miejsca.
Można powiedzieć, że już to przeżyliśmy – podobny model zaprezentowano za czasów minister Anny Zalewskiej. Reforma sprowadzała się wówczas do likwidacji gimnazjów i pisania nowych podstaw programowych. Obecnie słyszymy obietnice, że kluczowe elementy ostatecznie zostaną uwzględnione, ale na razie nic konkretnego w tej kwestii nie zrobiono. Co więcej, reforma ma być wdrożona już wkrótce. Czasu jest bardzo mało.
Harmonogram wprowadzania zmian jest całkowicie nierealistyczny, co można zobrazować konkretnymi przykładami. Jeśli modyfikowane są podstawy programowe, ich efektem końcowym będą nowe podręczniki. Napisanie dobrego podręcznika to dla autorów praca wymagająca co najmniej trzech–czterech miesięcy intensywnych działań koncepcyjnych. Następnie podręczniki muszą być przygotowane pod względem metodycznym i graficznym, a także złożone. Nawet w ekspresowym tempie ten etap zajmuje około miesiąca, co daje już pięć–sześć miesięcy pracy.
Kolejnym krokiem jest proces recenzowania, który również trwa kilka tygodni. Łącznie przygotowanie podręczników zajmuje ok. ośmiu miesięcy, i to w bardzo przyspieszonym tempie.
Szczerze mówiąc, gdy to słyszę, odczuwam głęboki smutek, ponieważ jeśli rzeczywiście tak jest, mamy do czynienia z działaniem, które nie ma żadnych podstaw prawnych. Przygotowywanie podręczników opiera się na podstawach programowych, które są dokumentem prawnym, w tym przypadku rozporządzeniem. A przecież dokument nie został jeszcze przyjęty, więc takie postępowanie jest niedopuszczalne. Byłoby to działanie bezprecedensowe, choć w pewnym sensie przypominające sytuację z czasów minister Zalewskiej. Wówczas testowe wersje podręczników trafiały do szkół jeszcze przed oficjalnym zatwierdzeniem podstaw programowych.
Kwestia przynależności uczniów do szkoły jako miejsca, w którym czują się akceptowani i szczęśliwi, to istotny problem, który wymaga uwagi i stopniowego rozwiązywania. Jednak w obecnych pracach nad profilem absolwenta pojawia się poważny błąd – kompetencje mogą być rozwijane jedynie przez osoby, które same je mają. Jeśli oczekujemy, że uczniowie będą sprawczy, muszą pracować z nauczycielami, którzy czują się sprawczy, autonomiczni i mają wsparcie systemu. Tymczasem sytuacja wygląda inaczej. Ich potrzeby są wciąż ignorowane. Przykład? Regulacja godzin dostępności nauczycieli, tzw. godzin czarnkowych, które ograniczają ich swobodę i autonomię, a zamiast budować zaufanie, wprowadzają dodatkowe obciążenia. Tegoroczne podwyżki będące jedynie wyrównaniem inflacyjnym rozczarowują w porównaniu z ubiegłorocznymi deklaracjami o znaczącym wzroście wynagrodzeń. Nauczyciele obserwują wzrost płacy minimalnej, porównują go z własnymi zarobkami i warunkami pracy, zwłaszcza wobec rosnącej liczby uczniów ze specjalnymi potrzebami. Coraz częściej podejmują racjonalne decyzje o odejściu ze szkół. Prestiż zawodu nauczyciela, choć nie sprowadza się wyłącznie do wynagrodzeń, bez wątpienia od nich się zaczyna – to fundament, który rozumie każdy pracodawca.
Jednym z kluczowych wyzwań dla systemu edukacji jest problem kadrowy. Nauczyciele odchodzą nie tylko z powodu niskich wynagrodzeń, lecz także fatalnych warunków pracy, obciążenia obowiązkami i trudnych relacji z rodzicami. Atmosfera w szkole musi się poprawić, by stała się miejscem bezpiecznym i przyjaznym nie tylko dla uczniów, lecz także dla dorosłych – nauczycieli i rodziców. Kolejnym istotnym aspektem jest wielokulturowość. Coraz większa liczba uczniów w polskich szkołach pochodzi z innych krajów, a ona wciąż funkcjonuje w sposób jednolity, pomijając rosnącą różnorodność kulturową. Choć podjęto pewne działania, szczególnie wobec uczniów ukraińskich, brakuje systemowych zmian uwzględniających potrzeby uczniów z różnych środowisk.
Nie można pominąć rosnącej liczby uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Obecny system jest niewystarczający, często oparty na fikcyjnych dostosowaniach, które nie odpowiadają realnym potrzebom. Zbyt szczegółowe podstawy programowe ograniczają autonomię nauczycieli i utrudniają indywidualne podejście do uczniów. Reforma edukacji powinna uwzględniać zmieniające się potrzeby i oferować wsparcie dla każdego ucznia niezależnie od jego możliwości i wyzwań. ©℗