Upadek państewek arabskich, wzrost wpływów Turków i ekspedycje militarne wysłane z Zachodu do Syrii pozwoliły jednej organizacji sterroryzować Bliski Wschód. Wzbudzając tym panikę w dwunastowiecznej Europie
Zamach na redakcję satyrycznego pisma „Charlie Hebdo” odebrano na Zachodzie jako kolejną próbę zastraszenia Starego Kontynentu przez islamskich fundamentalistów. Opinia publiczna jest przekonana, że radykałom chodzi o zniszczenie fundamentalnych zdobyczy demokracji – świeckiego państwa oraz wolności słowa. Tymczasem kolejne ataki terrorystyczne to jedynie odprysk wojny nasilającej się na Bliskim Wschodzie oraz w Afryce. Religijni radykałowie toczą tam walkę ze starymi reżimami, aby przejąć władzę i stworzyć wielkie państwo muzułmańskie. Legendarny, islamski kalifat. Zachód nieustannie w tym przeszkadza, wspierając przedstawicieli dawnego porządku. Gdyby nie dotacje, broń, drony, bombardowania, a w ostateczności akcje komandosów, fundamentaliści mieliby już w swym posiadaniu dużo większe obszary niż tylko Państwo Islamskie, obejmujące część Syrii i Iraku. Cały paradoks polega na tym, iż własny kalifat mają szansę zbudować jedynie po trupie USA i Europy Zachodniej. Ponieważ druga strona nie może pozwolić radykałom na sukces, bo ten oznaczać będzie gwałtowny wzrost zagrożenia wszędzie tam, gdzie mieszka duża mniejszość muzułmańska. Kompromis wydaje się niemożliwy. W tym starciu Zachód posiada przygniatającą przewagę materialną. Jednak mierzyć musi się ze światem, w którym wynaleziono terroryzm, i to od razu w bardzo nowoczesnej formie.
Twierdza proroka
Kilka dni przed koronacją na króla Jerozolimy Konrad z Montferratu szedł szybkim krokiem ulicami Tyru w stronę swej siedziby. Mijało popołudnie 28 kwietnia 1192 r., a przyszły król jeszcze nie zdążył zjeść obiadu. Wprawdzie po wielkich triumfach sułtana Saladyna w rękach krzyżowców pozostały już tylko ostatnie twierdze nad brzegami Morza Śródziemnego, jednak chrześcijanie byli pewni, że wkrótce odbiją Ziemię Świętą. Nagle do Konrada podeszło dwóch ubranych we włosiennice mnichów. Jeden wyciągnął coś, co wyglądało jak list. Władca przystanął, a wówczas drugi z zamachowców wykonał jedno krótkie pchnięcie sztyletem.
Niedoszły król osunął się na ziemię bez jednego dźwięku. Mordercy nawet nie usiłowali uciekać. Ujęto ich i poddano torturom, ale wyznali niewiele więcej ponad to, że są asasynami. Członkami sekty, która już ponad sto lat terroryzowała Bliski Wschód. Głośno o niej było także w Europie. Zwłaszcza że sprawami Ziemi Świętej nieustannie interesowali się papieże i świeccy władcy. Zabicie jednego z przywódców chrześcijańskiego świata jedynie spotęgowało lęk. „W XII wieku wielu obserwatorów zdawało się uważać, że organizacja ta stoi za wszelkimi morderstwami politycznymi, i to nie tylko w Syrii, ale także w Europie” – opisuje Shelley Klein w książce „Tajne stowarzyszenia”. Stopień histerii był tak wielki, że w języku angielskim, francuskim czy hiszpańskim słowo „assassin” zaczęło oznaczać profesjonalnego zabójcę. W tym znaczeniu używa się go do dziś. Ówczesnych Europejczyków zaskakiwał fanatyzm i brak lęku przed śmiercią terrorystów. Strach podsycało dodatkowo to, iż organizacja działała na nieprzyjaznych dla siebie terytoriach w ścisłej konspiracji. „Mieli więc własne przysięgi oraz bardzo wyraźną hierarchię, opierającą się na sztywno określonych zasadach przynależności do poszczególnych podgrup, która zależała od stopnia wtajemniczenia członka w sekrety sekty” – wyjaśnia Shelley Klein. Wszyscy bezwzględnie posłuszni rozkazom, gotowi oddać życie za sprawę. Jedyny kłopot polegał na tym, że wraz z upływem czasu coraz mniej jasne stawało się to, o jaką sprawę chodziło.
Założyciel sekty Hassan Ibn Sabbah był świadkiem upadku państewek arabskich. Podbijali je prący na zachód Turcy seldżuccy. Gdy na Bliskim Wschodzie tworzył się nowy ład, Sabbah opuścił Egipt, by wrócić do Iranu, skąd pochodził. Wcześniej w kraju piramid stał się członkiem sekty izmailitów, stanowiącej jeden z licznych wówczas odłamów islamu. Swoje przekonania religijne pragnął propagować na ternie ojczystej Persji. Jednak trwały tam walki z tureckimi najeźdźcami. W końcu więc Hassan Ibn Sabbah powędrował w głąb gór Elbrus, znajdujących się na południe od Morza Kaspijskiego. Tam postanowił założyć własne państewko. Zaczął od przejęcia około roku 1090 zamku Alamut. Fortecę wzniesiono dwieście lat wcześniej na wąskiej grani aż 2 tys. metrów nad poziomem morza. Rozciągał się z niej widok na liczącą około 50 km długości dolinę. Zdobycie takiej twierdzy wydawało się rzeczą niemożliwą. Zwłaszcza że Sabbah pozyskał sobie jedynie garstkę wyznawców. Wedle legendy użył fortelu. Umówił spotkanie z właścicielem zamku i w czasie jego trwania wytargował prawo do odkupienia kawałka gruntu, ale nie większego niż da się objąć krowią skórą. Przebiegły izmailita po zawarciu umowy pociął skórę na cieniutkie fragmenty, opasując nimi całą fortecę. Przechytrzony właściciel musiał zaakceptować taką interpretację umowy. Tyle legenda. Jak naprawdę Sabbah zdobył zamek Alamut, nie wiadomo. Jednak potem szybko zrobiło się o nim głośno, nie tylko na terenie Iranu. „Hassan dokładał wszelkich wysiłków, aby zająć wszystkie sąsiadujące z Alamut lub znajdujące się w niedalekiej odległości pozycje obronne. Jeśli to tylko było możliwe, zdobywając je, stosując propagandowe fortele, a tam, gdzie nie mógł nic wskórać pochlebstwami, mordował, niewolił, łupił, przelewał krew, toczył wojnę” – zanotował perski kronikarz Ata Malik Juvayni.
Sztylet narzędziem politycznym
Zła sława Alamut oraz powiększające się państewko religijnych radykałów zaniepokoiły Turków seldżuckich. Kierujący rządem wezyr Nizam al-Mulk sprawował władzę od wielu dekad w imieniu kolejnych sułtanów i potrafił stawić czoła największym niebezpieczeństwom. Cieszył się też sławą wielkiego mędrca. To on fundował islamskie uniwersytety i obserwatoria astronomiczne. Za sprawą Nizama al-Mulka powstała pierwsza w muzułmańskim świecie regularnie działająca sieć pocztowa. Fanatycy religijni musieli wzbudzić w nim spore obawy, skoro nakazał wyłapywać wszystkich emisariuszy Sabbaha, usiłujących nawracać ludność na nowe wyznanie. Stawiających opór zabijała na miejscu straż sułtańska. Zamek Alamut nie był w stanie odpowiedzieć Turkom adekwatnym odwetem. Jednak jego władca potrafił dostrzec, jaki jest najsłabszy punkt przeciwnika. Gdy w październiku 1092 r. wezyr odwiedził miasto Sahna, do jego lektyki zbliżył się człowiek ubrany we włosiennicę. Takie stroje nosili suficcy mistycy, starający się łączyć islam z chrześcijaństwem i buddyzmem. Co czyniło z nich wyjątkowo pokojowo nastawionych do świata muzułmanów. Tym razem jednak włosiennicę przywdział nie sufita, lecz zamachowiec z twierdzy Alamut. Gdy lektyka znalazła się w zasięgu skoku, nim straże zdążyły zareagować, wezyr został ugodzony sztyletem. „Zamordowanie Nizama al-Mulka zapoczątkowało długą listę zabójstw politycznych. Nikt nie był bezpieczny. Za wroga, a co za tym idzie za cel, mógł być uznany każdy: książęta, królowie, przywódcy wojskowi, wezyrowie, gubernatorzy, osoby duchowne, krótko mówiąc wszyscy ci, którzy nie zgadzali się z izmailitami i ich nauczaniem” – opisuje Shelley Klein.
Gdy po pierwszych sukcesach Hassan Ibn Sabbah zorientował się, że terror jest skutecznym narzędziem w prowadzeniu polityki, przystąpił do tworzenia pierwszej w dziejach zakonspirowanej organizacji terrorystycznej. Na najwyższym stopniu hierarchii znajdował się mistrz. Jemu podlegali nauczyciele, misjonarze, najniżej zaś znajdowali się nowicjusze. Aby skutecznie atakować, izmailici uczyli się bezszelestnie podkradać, walczyć wręcz, przebierać na setki sposobów, wreszcie skutecznie używać sztyletu – ich ulubionej broni. Unikali natomiast stosowania trucizny, bo taki rodzaj zamachu traktowali jako hańbiący ich religię oraz samego mordercę. „Zabójstwo było dla nich nie tylko aktem najwyższej pobożności, lecz również sakramentalnym rytuałem” – wyjaśnia Shelley Klein. Dlatego też często dawali się ująć po zamachu, żeby zginąć potem męczeńską śmiercią, udowadniając w ten sposób przywiązanie do mistrza i wiary. Nigdy bowiem nie oszczędzano im tortur. Skrajny fanatyzm, podobnie jak ten u współczesnych zamachowców samobójców, budził przerażenie. Zwłaszcza wśród elit, bo przecież ginęli przede wszystkim członkowie establishmentu.
Dziedziczenie terroru
Przed śmiercią w maju 1124 r. Hassan Ibn Sabbah przekazał władzę nad sektą swemu najwierniejszemu uczniowi Buzurgumidowi. Na wieść o tym Turcy seldżuccy postanowili raz na zawsze rozprawić się z terrorystami. W góry Elbrus wyruszyła zbrojna ekspedycja. Sułtańskim żołnierzom udało się zdobyć dwie miejscowości zamieszkane przez izmailitów. Mieszkańców natychmiast wymordowano. Ale zamek Alamut pozostał nieosiągalny. Tymczasem Buzurgumid, nie mając szans na zwycięstwo w polu, bronił się, stosując sprawdzoną taktykę. Jego skrytobójcy w perfekcyjnie przygotowanych zamachach zabijali tureckich dowódców, przywódców religijnych i szefów lokalnej administracji, m.in.: gubernatora Maraghi, prefekta Tebrizu, mufiego Kazwinu. W marcu 1127 r. asasyni zasztyletowali kolejnego wezyra. Tak zniechęcono Turków do kontynuowania ofensywy, a Buzurgumid po czternastu latach rządów mógł na łożu śmierci przekazać władzę swojemu synowi Muhammadowi.
Trzeci przywódca sekty okazał się godny poprzedników. Za jego czasów asasynom po raz pierwszy udało się zabić nawet tureckiego sułtana Dauda. Choć i tak był umiarkowanym w swych poczynaniach terrorystą, w porównaniu z własnym synem Hassanem II. Ten zaraz po rozpoczęciu rządów w 1162 r. postanowił jeszcze bardziej zradykalizować sektę, całkowicie odrywając ją od tradycyjnego islamu. Na początku swojego pierwszego wystąpienia nakazał wszystkim stanąć plecami do Mekki. Po czym ogłosił się nowym prorokiem, zastępując szariat własnym prawem. Tych, którzy nie podporządkowali się reformom, rozkazał ukamienować. Wieści o takich okrucieństwach rzadko docierały z głębi Azji do Europy. Pierwszy raport informujący o tajemniczej sekcie sporządził wysłany na Bliski Wschód w 1175 r. poseł, a zarazem szpieg cesarza Fryderyka Barbarossy. Donosił w nim, że w okolicach Damaszku, Antiochii oraz Aleppo pojawili się emisariusze przerażającej organizacji o nazwie Heyssessini. Od innych muzułmanów różniło ich to, że „jedzą świńskie mięso”, a do tego „wykorzystują wszystkie kobiety bez względu na to, kim one są, nawet własne matki i siostry”. Na czele grupy kazirodców stał przywódca duchowy nazywany Szajch al-Dżabal – Starzec lub Mistrz z Gór. Jego osoba napawała „wielkim lękiem wszystkich Saracenów z bliska i z daleka, a także mieszkających w tych okolicach chrześcijańskich panów. A to dlatego, że ma on zwyczaj zabijać ich z zaskoczenia” – donosił szpieg Fryderyka Barbarossy. Cesarz przemyśliwał o zorganizowaniu nowej wyprawy krzyżowej, chcąc odbić całą Ziemię Świętą z rąk muzułmanów. Dlatego też potrzebował jak najwięcej informacji o tamtym regionie świata. Jego szpiedzy nie kłamali. W Syrii asasyni zdobywali coraz większe wpływy. Działo się tak, bo Hassan II z zamku Alamut wydelegował ze specjalną misją swego przyjaciela, a zarazem najzdolniejszego współpracownika Raszida ad-Din Sinana. Ten pozyskał kilku lokalnych przywódców, w tym seldżuckiego księcia Aleppo Ridwana ibn-Tutusha, i to w momencie, gdy chrześcijanie oraz muzułmanie szykowali się do nowej wojny o Ziemię Świętą. Co dawało asasynom szansę stać się języczkiem u wagi.
Koszmar senny monarchów
Swoich terrorystów w Syrii Raszid ad-Din Sinan wykorzystywał tak, aby zyskiwać wpływy kosztem obu stron konfliktu. Sprawa nie przedstawiała się łatwo, ponieważ musiał lawirować między wybitnymi przywódcami obu światów. Po tym, jak muzułmanów przeciw krzyżowcom zjednoczył sułtan Egiptu Saladyn, islam święcił triumfy. Rozbito wojska Zachodu w bitwie pod Hittin, a potem w 1187 r. odbito Jerozolimę. Europejczycy bronili się już tylko w kilku nadmorskich twierdzach oraz w Syrii. Wówczas Sinan zlecił swoim zabójcom likwidację Saladyna, słusznie zakładając, iż po całkowitym pokonaniu chrześcijan sułtan zabierze się za izmailitów. To, że ma umrzeć bohater całego islamu, siejący postrach wśród zachodniego rycerstwa, nie martwiło terrorystów. Ale dwa kolejne zamachy zakończyły się niepowodzeniem. Sułtan bardzo dbał o własne bezpieczeństwo. Chronili go jedynie zaufani strażnicy. W nocy natomiast sypiał w pokoju na szczycie wieży, do którego prowadziło tylko jedno, pilnie strzeżone wejście. Nie czekał też z założonymi rękami na kolejny zamach. Wkrótce wojska Saladyna przystąpiły do oblężenia syryjskiej twierdzy Masjaf, gdzie ulokował swoją kwaterę główną Sinan. Asasyni bronili jej z fanatyczną odwagą. Tymczasem do Palestyny nadciągnęła z Zachodu odsiecz, którą dowodził angielski król Ryszard Lwie Serce. Europejczycy wygrywali kolejne bitwy. To zmusiło Saladyna do zakończenia oblężenia Masjaf oraz zawarcia ugody z asasynami. Potem izmailici rozpuścili plotkę, że wielki sułtan przestraszył się magicznej mocy ich przywódcy. Tak nastąpiło pierwsze odwrócenie sojuszy, bo Raszid ad-Din Sinan wcale nie pragnął tego, żeby całą Palestynę odbili krzyżowcy. Przeprowadzono więc błyskotliwie zaplanowany zamach na mającego zostać nowym królem Jerozolimy Konrada z Montferratu. Jego wykonawcy podczas tortur sugerowali, że wynajął ich Ryszard Lwie Serce, skłócając dzięki temu Europejczyków. Ostatecznie wyczerpująca wojna przyniosła kompromisowy pokój. Król Anglii odbił pas nadmorskich ziem, lecz Jerozolima pozostała w rękach muzułmanów. Niedługo potem w marcu 1193 r. zmarł Saladyn, a zbudowane przez niego islamskie imperium podzielili między siebie synowie sułtana.
Dla asasynów sprawy ułożyły się niemal idealnie. Siły chrześcijańskie i muzułmańskie na Bliskim Wschodzie znalazły się w klinczu. Żadna ze stron nie potrafiła odnieść decydującego zwycięstwa. Na dodatek wszyscy panicznie bali się asasynów. Traf chciał, że w tym samym czasie co Saladyn zmarł też Raszid ad-Din Sinan. Jego następca postanowił ułożyć sobie dobre relacje przede wszystkim z chrześcijanami. Dwa lata po zamordowaniu Konrada z Montferratu zaprosił do siebie na spotkanie nowego władcę Królestwa Jerozolimskiego, Henryka z Szampanii (notabene siostrzeńca Ryszarda Lwie Serce). Skoro wzbudzanie strachu było głównym orężem sekty, jej przywódca zadbał, żeby gość miał się czego obawiać. Podczas powitalnej uczty kazał kolejno dwóm młodzieńcom wejść na szczyt wieży i skoczyć z niej w przepaść. Obaj bez chwili wahania popełnili samobójstwo. Taki pokaz władzy i pogardy dla ludzkiego życia wstrząsnął Europejczykami.
„Starzec, stosując czary, do tego stopnia omamił swych ludzi, że ci ani nie czczą żadnego boga, ani w żadnego nie wierzą, a jedynie w swego przywódcę. Podobnie w jakiś dziwny sposób potrafi on skusić ich nadzieją i obietnicami takiego szczęścia wiecznego, że wolą raczej umrzeć, niż żyć” – zapisał kronikarz Arnold z Lubeki.
Strach skomercjalizowany
Im częściej Europejczycy stykali się z asasynami, tym bardziej ta sekta ich fascynowała. Starano się więc przeniknąć tajemnicę ich szokującego, nawet jak na średniowieczne standardy, oddania przywódcy. Arnold z Lubeki twierdził, że mistrz izmailitów podaje podwładnym regularnie jakąś miksturę: „która ich wprowadza w stan ekstazy i zapomnienia, po czym, posługując się znów magią, ukazuje im świat fantazji, pełen przyjemności i rozkoszy”. Dużo bardziej szczegółowe wyjaśnienia, jak wychować sobie fanatyka, spisał sławny podróżnik Marco Polo. Objaśniał czytelnikom, że Starzec z Gór zadbał, aby w ukrytej dolinie powstał wspaniały ogród. „Wybrańcom podawano do wypicia usypiającą miksturę, po czym zanoszono ich do ogrodu. Po przebudzeniu się w tak pięknym otoczeniu ofiary Starca z Gór były natychmiast skłonne uwierzyć, że znalazły się w raju. Pozostawały tam aż do momentu, kiedy Mistrz potrzebował wysłać kogoś do świata zewnętrznego w charakterze zabójcy” – relacjonował Marco Polo. Rajski ogród asasyn opuszczał tak jak przybył, czyli odurzony środkiem usypiającym. Na zewnątrz, gdzie było brzydko i biednie, Starzec z Gór mówił oszołomionemu wybrańcowi: „pójdź i zabij takiego to, a takiego, a kiedy powrócisz, moi anieli zabiorą cię do raju. Jeżeli byś jednak zginął, nie strachaj się, nawet wtedy wyślę swych aniołów, aby cię na powrót wprowadzili w bramy raju” – opisywał Marco Polo, to najpewniej usłyszał podczas podróży przez Bliski Wschód.
Tymczasem, jak na osoby odurzające się narkotykami, asasyni zachowywali sporą racjonalność. Gdy planujący odzyskanie całej Palestyny cesarz Fryderyk II Hohenstauf zaproponował im łapówkę w wysokości 80 tys. dinarów (złote monety o wadze 4,25 g każda), przyjęli ją bez wahania. W zamian zaś wyświadczyli chrześcijańskiemu władcy wiele przysług. Jedną z najistotniejszych stanowiło rozwiązanie problemu z Ludwikiem Wittelsbachem. Bardzo wpływowy książę Bawarii sprzymierzył się z papieżem Grzegorzem IX przeciwko cesarzowi. Ten niebezpieczny dla Fryderyka II sojusz dobiegł końca 16 września 1231 r. na moście w mieście Kelheim. Anonimowy przybysz z Bliskiego Wschodu jednym ciosem sztyletu pozbawił życia potężnego księcia, gdy ten właśnie urządził sobie przechadzkę. Pomimo tortur morderca nie wyznał, kim jest, ani też kto zlecił mu zabójstwo.
W tym czasie przyjaźń między chrześcijanami a terrorystyczną sektą wręcz rozkwitała. Gdy Fryderyk II odkupił Jerozolimę od sułtana Egiptu i koronował się na jej króla, asasyni rozpoczęli bliską współpracę z zakonami rycerskimi. Obie strony mogły się od siebie wiele nauczyć. Doszło do tego, że w 1236 r. papież Grzegorz IX wydał bullę, w której zagroził Rycerskiemu Zakonowi Szpitalników (zwanego też joannitami) ekskomuniką, jeśli nie zerwą konszachtów z terrorystami. Samych izmailitów określił mianem „inimicis Dei et christiani nominis”, czyli „wrogami Boga i chrześcijańskich narodów”. Żądania papieża wcale nie musiały zakończyć tej ciekawie zapowiadającej się przyjaźni. Zrobił to najazd Mongołów na Bliski Wschód. Ich hordy spustoszyły Persję, zdobywając nawet legendarny zamek Alamut. Potem dotarły do Syrii, równając z ziemią Damaszek. Muzułmanów przed najeźdźcą ocalił mamelucki emir Bajbars, który pokonał Mongołów w decydujących bitwach. Po tym sukcesie zabrał się za chrześcijan, odbijając z ich rąk do 1271 r. wszystkie ziemie w Syrii i Palestynie. Na koniec zostawił sobie asasynów. Kiedy dwa lata później padła ich ostatnia twierdza Al-Kahf, niegdyś tak groźna sekta nie potrafiła sterroryzować już nikogo. Wielu jej członków wstąpiło na służbę do emira. Ten z miejsca zlecił im likwidację angielskiego następcy tronu Edwarda Długonogiego. Władca ów, wspólnie z królem Francji Ludwikiem IX, przygotowywał nową wyprawę krzyżową. Jednocześnie prowadził listownie negocjacje z Bajbarsem. Kiedy 17 czerwca 1272 r. u księcia Edwarda, przebywającego w Akkce, zjawił się posłaniec z kolejnym pismem, ten przyjął go samotnie w sypialni. Nagle przybysz dobył sztylet i uderzył. Zaprawiony w wojennym rzemiośle Edward przyjął cios na ramię, po czym wyrwał broń zamachowcowi i wbił ostrze prosto w jego oko. To już nie byli ci sami asasyni, co kiedyś. Wojnę zakończyła nie śmierć przywódcy, lecz wiadomości z Anglii, że król Henryk nie żyje. Zdrowiejący Edward postanowił wracać do ojczyzny, by przejąć koronę. Rządził długie lata, terroryzując swój kraj i wszystkie wokoło.