Uczniowie jednej z torontońskich szkół usłyszeli, że nie wolno im przynosić żadnych twardych piłek, bo stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa - z lekką kpiną poinformowały w ostatnich dniach lokalne media.

Zakaz wydaje się absurdalny, jednak władze szkoły, która go wprowadziła, odwołują się do wypadku, gdy jeden z rodziców został trafiony w głowę właśnie piłką, i przekonują, że przypadkowych uderzeń boi się także część dzieci. Stąd właśnie zakaz przynoszenia wszelkich piłek, od baseballowych do tenisowych. Wolno za to przynosić piłki z gąbki.

Rodzice w dużej części uważają zakaz za przesadny. Wskazują, że dziecko może upaść na asfalt, spaść z drabinki, a nie da się przecież wyłożyć boisk poduszkami. Podkreślają, że dzieci nie da się i nie należy chronić przed każdym możliwym ryzykiem.

Zakaz ma charakter tymczasowy, szkoła chce skonsultować się z rodzicami

Pytanie, do jakiego stopnia można i powinno się chronić dzieci przed zagrożeniami, powraca co jakiś czas w kanadyjskich mediach. Zimą zazwyczaj porusza się kwestię zgody na grę w hokeja na ulicy.

Spokojne boczne ulice mogłyby stać się, jak to dawniej bywało, dogodnym miejscem do gry w "ulicznego hokeja" (nie tylko zimą), ale od 1970 r. miejskie przepisy zakazują takiej gry, pod karą 55 dolarów grzywny. Jednak kara nie jest egzekwowana. Radni Toronto co jakiś czas powracają do kwestii likwidacji zakazu, a zwolennicy takiego rozwiązania podkreślają, że przecież nie chodzi o wpuszczanie dzieci na główne ulice. Dziennik "Toronto Star" cytował rozwiązania np. w Kingston, gdzie od 2008 r. znów można grać na ulicach, ale pod warunkiem, że rodzice biorą na siebie odpowiedzialność za swoje pociechy, a widoczność na drodze jest dobra.

"Nie da się dzieci chronić przed wszystkim, bo nie będą miały dzieciństwa. W końcu hokej to narodowy kanadyjski sport. Czy dlatego, że kilka dni temu młody hokeista zmarł po przypadkowym uderzeniu krążkiem hokejowym w szyję, zakażemy gry w hokeja?" - pyta Keith, jeden z rodziców przyglądających się grze na jednej z bocznych ulic.