Wybory w Badenii-Wirtembergii mogą zdecydować o politycznej przyszłości kanclerz Angeli Merkel i niemieckiej energetyce jądrowej. Wybory w najzamożniejszym niemieckim landzie i sercu niemieckiej energetyki atomowej Badenii-Wirtembergii zamieniły się w test popularności rządów Angeli Merkel i starcie o wizję niemieckiej energetyki. Właśnie z ich powodu rząd zmienił zdanie w sprawie przedłużania żywotności elektrowni atomowych, czym wywołał ogólnoeuropejską debatę na temat przyszłości atomu.
Dla Niemiec porażka chadecji i zwycięstwo Zielonych plus SPD ma znaczenie nie tylko polityczne. Ewentualne przejęcie władzy przez lewicę w skali całego kraju (a porażka w Badenii-Wirtembergii jest tego zapowiedzią) to radykalna zmiana w definiowaniu polityki energetycznej Berlina.
Rząd Merkel w opracowanej pod koniec ubiegłego roku strategii zaakceptowanej przez Bundestag zobowiązał się do przedłużenia o 12 lat żywotności 17 elektrowni atomowych. Oznacza to mniejsze zapotrzebowanie na zielone technologie (atom jest względnie czystą technologią z niskimi emisjami CO2) i nadwyżkę relatywnie taniego prądu. Rządy zielonych i SPD to odejście od takiego założenia.

Lewica straszy atomem

Zresztą, jak się okazało, nawet groźba powrotu lewicy do władzy zmienia podejście rządu do energetyki. Na krótko przed wyborami, korzystając z zamieszania wokół japońskiej Fukushimy, Merkel zaczęła kwestionować sens energetyki jądrowej. Niemcy są wyjątkowo czuli na tym punkcie a debata polityczna przed wyborami w Badenii-Wirtembergii toczyła się w zasadzie wokół tego tematu. Jeszcze w sobotę na ulicach czterech miast – Berlina, Kolonii, Hamburga i Monachium – protestowali przeciwnicy atomu. Dla Merkel to był najmniej pożądany scenariusz. Każda atomowa debata to dodatkowe punkty dla Zielonych i lewicy, nie tylko w Badenii-Wirtembergii, lecz także w skali całego kraju.
Dyskusja energetyczna w Niemczech ma również znaczenie dla Polski. 11 marca tego roku podpisano umowę w sprawie budowy polsko-niemieckiego mostu energetycznego. Zawarły ją PSE Operator SA i 50Hertz Transmission. Taki projekt ma sens jednak tylko przy założeniu, że działają niemieckie elektrownie atomowe i jest nadwyżka taniego prądu.

Słaba Merkel

Od wielu miesięcy było jasne, że stawką wyborów jest dużo więcej niż tylko pytanie, kto zdominuje w przyszłości stuttgarcki Landtag. – Jeśli Angela Merkel straci Badenię-Wirtembergię, jej dni w roli kanclerza są policzone – powtarzali przed niedzielnym głosowaniem wszyscy niemieccy komentatorzy. Nie chodzi już nawet o samą symbolikę i utratę władzy przez chadeków sprawowanej w tym 11-milionowym landzie niemal od samego początku jego istnienia.
Większy problem to to, że ewentualna porażka wpisuje się w cały ciąg trwających od roku bolesnych porażek pani kanclerz w polityce wewnętrznej i stanowi kolejny element obserwowanej od ponad roku erozji jej popularności.
Najpierw popularność zaczął tracić współkoalicjant FDP, zjeżdżając z 14,6 proc. do poziomu poniżej progu wyborczego. Potem w atmosferze skandalu po niefortunnej wypowiedzi medialnej odszedł chadecki prezydent Horst Koehler, a Merkel dopiero w trzecim podejściu zdołała przeforsować w parlamencie swojego kandydata Christiana Wulffa, którego nie chciała poprzeć nawet część własnego obozu politycznego.
W konsekwencji spadających notowań chadecji Merkel straciła władzę w największym niemieckim landzie Nadrenii-Westfalii i tym samym większość potrzebną do przepychania najtrudniejszych ustaw w drugiej izbie parlamentu RFN, czyli Bundesracie.
Według większości komentatorów Merkel jest wewnętrznie tak osłabiona, że coraz trudniej będzie liczyć na odważną i spójną politykę jej rządu zarówno w sprawach dotyczących reformy strefy euro, jak i rozpoczynającej się na Starym Kontynencie debaty o przyszłości energetyki atomowej.