Wtorkowe przemówienie Jarosława Kaczyńskiego, w którym prezes wezwał członków PiS i sympatyków do obrony Kościoła, zostało odebrane jako wyraz oderwania od rzeczywistości. Słychać, że Kaczyński stracił słuch społeczny. Ale to nie musi być prawda.
Co mógłby powiedzieć w telewizyjnym wystąpieniu szef PiS, by uspokoić nastroje? Jedyną ofertą, którą w tej chwili jest w stanie przyjąć ulica, jest dymisja rządu i zapowiedź daleko idącej liberalizacji prawa aborcyjnego. Żadne półśrodki nie zadowolą protestujących. Protestujących, którzy w przeważającej większości nigdy nie należeli i nie będą należeć do elektoratu Prawa i Sprawiedliwości.
W przeciwieństwie do wsi i małych miasteczek. Do tej pory to była bezpieczna strefa komfortu PiS. Demonstracje w obronie konstytucji, później wolnych sądów czy parady równości, w zasadzie nie istniały na prowincji. Poza pojedynczymi incydentami ludzie mieszkający np. w małych miasteczkach jechali po prostu protestować do większych ośrodków. Teraz sytuacja jest inna. Internet obiegają zdjęcia i filmy z Oleśnicy, Jasła, Warki, Miastka czy Olecka. Nie omijają nawet matecznika PiS w postaci Podkarpacia czy Podhala.
Dla zwyczajnych ludzi, mieszkających w miejscowościach, gdzie na rządzące ugrupowania głosowała większość populacji, karmionych na co dzień tępą propagandą z TVPInfo czy telewizyjnych wiadomości, odgłosy okrzyków na spokojnych dotąd ulicach są czymś niezrozumiałym. Nieśledzący na co dzień wydarzeń politycznych sympatyk rządzącej koalicji nie wie, skąd nagle wziął się ten tłum wykrzykujący wulgarne hasła nie tylko w stosunku do rządu, ale i przeciwko Kościołowi.
Z uwagi na fakt, że decyzja Trybunału Konstytucyjnego – wykluczająca aborcję z powodu ciężkich i nieodwracalnych wad płodu – nie znalazła zrozumienia również wśród umiarkowanych katolików, należało zapobiec sytuacji, w której podobnych wątpliwości nabrałaby niezorientowana w sprawie część elektoratu. I to właśnie do niej było skierowane wtorkowe „orędzie” głównego ośrodka decyzyjnego. Przy czym Jarosław Kaczyński, lub osoba, która pisała treść wystąpienia, w sposób niezwykle umiejętny, zręcznie manipulując, nakreśliła obraz sytuacji.
Genezie konfliktu, czyli wyrokowi TK, który wyprowadził ludzi na ulice, poświęcono pierwszych 30 sekund. Jednak widz nie dowie się z niego, jaka była decyzja trybunału. Cytuję: „22 października TK wydał wyrok w sprawie zgodności z konstytucją artykułu ustawy z 1993 r., która zakazuje aborcji, ale dozwala dokonanie jej w pewnych okolicznościach, w tym przy ciężkim uszkodzeniu dziecka w okresie prenatalnym, albo też w przypadku ciężkiej choroby prowadzącej do śmierci. Ten wyrok jest całkowicie zgodny z konstytucją”. Prezes postawił się w roli osoby, która ostatecznie decyduje, który wyrok TK jest zgodny z konstytucją, a który nie. Słuchając tak wypowiedzianego zdania, niezorientowany widz może odnieść wrażenie, że zgodny z konstytucją jest przepis, który zakazuje aborcji, ale dozwala na dokonanie jej przy ciężkim uszkodzeniu dziecka w okresie prenatalnym. Dzięki temu łatwiej zakwalifikować protestujących nie do obrońców kompromisu aborcyjnego, lecz zwolenników aborcji na życzenie. A tego prowincja nie przełknie.
Jestem przekonany, że jest to świadoma manipulacja. Obliczona na to, że ludzie z gorszym wykształceniem, nieczytający gazet, wykluczeni cyfrowo i czerpiący swoją wiedzę o świecie z TVP, nie będą wchodzić w szczegóły. To ich trzeba zmobilizować, grając na czułej strunie obrony tradycyjnych wartości, Kościoła i religii. Zmobilizować ich do grania pierwszych skrzypiec w obronie świątyń. Zwłaszcza, że większym refleksem w tej sprawie wykazały się już brunatne bojówki ONR. Kaczyński znowu więc próbuje obejść ich od prawej strony. Licząc na to, że ataki na kościoły spowodują odpływ sympatii umiarkowanej części społeczeństwa do protestów. Z kolei twarde jądro elektoratu, zmobilizowane do aktywności, nie będzie intensywnie myśleć o pandemii. Tak więc to nie jest odlot. To gra o prowincję, na której ponoć się wygrywa wybory.