Amerykańska lewica wygrywa wyścig o pieniądze na kampanię prezydencką.
Debata prezydencka, która przejdzie do historii polityki jako znamię kryzysu demokracji, już przyniosła korzyść jednemu z pretendentów do Białego Domu. Gdy Donald Trump bez umiaru musztrował i upokarzał Joego Bidena, na konto kampanii tego drugiego wpłynęło w sumie 10 mln dol.
Amerykanie, jak się zdaje, współczuli byłemu wiceprezydentowi, któremu obecny prezydent wypomniał, że jego syn leczył się z uzależnienia od narkotyków. A że 34 mln obywateli USA ma za sobą podobne doświadczenie, to z solidarności z Hunterem Bidenem i jego ojcem byli bardzo hojni. Średnia dotacja wynosiła 40 dol., co by też świadczyło o sile kandydata demokratów, jeśli chodzi o drobnych darczyńców. W trakcie debaty i zaraz po niej do sztabu Bidena zgłosiło się 100 tys. osób chętnych, by zostać wolontariuszami.
Według Federalnej Komisji Wyborczej wiceprezydent z czasów Baracka Obamy we wrześniu zgromadził o 154 mln dol. więcej niż Trump. To zasadniczy zwrot w kampanii w porównaniu z późną wiosną, kiedy republikanin w fundraisingu kładł demokratę na łopatki. Powodzi się też demokratom walczącym o utrzymanie przewagi w Izbie Reprezentantów i odbicie republikanom Senatu. Komitet wyborczy lewicy odpowiedzialny za wybory do pierwszej z izb ma na koncie o 105 mln dol. więcej niż rywale.
Na początku tego cyklu wyborczego demokraci skupiali się na defensywie – 40 mandatach, które dwa lata temu odbili prawicy. Przy słabnącym w sondażach Trumpie, którego popularność rzutuje na innych kandydatów jego stronnictwa, okazuje się, że kongresmeni lewicy są bezpieczni, wobec czego mogą przejść do ofensywy. Szefowa komitetu wyborczego Partii Demokratycznej Cheri Bustos chce walczyć o dodatkowe 24 mandaty obecnie zajmowane przez republikanów.
Walka ta może mieć znaczenie strategiczne. Jeżeli liczenie głosów będzie się przedłużać, procedury ugrzęzną w sądach, a w Kolegium Elektorskim będzie pat, głowę państwa wybierze nowa Izba Reprezentantów. Każdy z 50 stanów ma w niej jeden głos – tak posiadająca 53-osobową delegację Kalifornia, jak i Wyoming, który wysyła do Waszyngtonu jednego kongresmena. Odbicie republikanom mandatów z Alaski i Montany (oba stany też mają tylko jednego posła), co jest w zasięgu ręki, zwiększa szanse Bidena, gdyby to kongresmenom przyszło wybierać głowę państwa.
Na dłuższą metę demokratom szkodzi sposób finansowania wyborów. Według prof. Pawła Laidlera z Uniwersytetu Jagiellońskiego finansowanie kampanii to jedno z największych wyzwań ze względu na ostry spór o kształt legislacji i charakter udziału podmiotów publicznych i prawnych w procesie finansowania wyborów. „Choć to Kongres jest przede wszystkim odpowiedzialny za federalne ustawodawstwo w zakresie przebiegu kampanii wyborczych na urząd prezydenta czy na stanowiska w Kongresie, to jednak od niemal 40 lat Sąd Najwyższy włącza się do wykładni przepisów prawa determinujących przedmiotowy i podmiotowy zakres procesów finansowania kandydatów w wyborach szczebla federalnego i stanowego” – pisze Laidler.
W 2010 r. głosami pięć do czterech Sąd Najwyższy zezwolił na nieograniczony udział tzw. niezależnych podmiotów w finansowaniu treści wspierających jednych bądź potępiających innych kandydatów, co w praktyce oznaczało pełną deregulację mechanizmu finansowania wyborów – zwiększyło radykalnie wpływ korporacji, grup interesu i organizacji pozarządowych na przebieg kampanii. Po tym werdykcie Obama w corocznym orędziu o stanie państwa odniósł się do, jego zdaniem, zgubnych dla przyszłości demokracji skutków tej decyzji. Tymczasem kolejny wyrok z 2013 r. jeszcze bardziej zderegulował system finansowego wspierania kandydatów.
Można się spodziewać, że to nie koniec tej ścieżki. Od listopada konserwatyści w SN będą mieć najpewniej przewagę sześciu głosów przeciwko trzem. Wiele na to wskazuje, bo ultraprawicowy i ufający wolnemu rynkowi, także w sprawach procedur demokratycznych, sędzia Clarence Thomas w opinii dołączonej do wspomnianego wyroku sprzed 10 lat opowiedział się za zniesieniem wszelkich ograniczeń dotyczących wysokości kontrybucji w kampaniach. Dla demokratów, organizacji obywatelskich i tych broniących praw wyborczych już obecne unormowania wydają się zbyt daleko posuniętą ingerencją władzy sądowniczej w treść uregulowań dotyczących finansowania kampanii, ale system działa tak, że stoją na straconej pozycji.