W wyborach po raz pierwszy po 1989 r. zmierzyło się dwóch kandydatów, którzy dorosłe życie i polityczną aktywność zaczęli po PRL. Andrzej Duda w latach 90. aktywnie wspierał Lecha Wałęsę. Potem związał się z Unią Wolności, by po wyborach parlamentarnych w 2005 r. podjąć współpracę z PiS w roli doradcy legislacyjnego.
Z kolei Rafał Trzaskowski z poważną polityką ma do czynienia od 2004 r., gdy przez kilka lat doradzał delegacji PO w Parlamencie Europejskim. W 2010 r. z sukcesem pokierował sztabem wyborczym Hanny Gronkiewicz-Waltz w wyborach warszawskich, a trzy lata później wszedł do gabinetu Donalda Tuska jako minister administracji i cyfryzacji.
Mamy do czynienia z politykami nowej generacji, którzy debiutowali w kolejnych odsłonach ugrupowań solidarnościowych. Są oni dziećmi III RP. Właśnie dokonuje się pokoleniowa zmiana w polskiej polityce. – Nie ma już Donalda Tuska w polskiej polityce. I dzisiaj przyszedł czas, aby w polskiej polityce nie było Jarosława Kaczyńskiego – mówił kandydat KO na jednym z wieców.
Okazuje się jednak, że Duda i Trzaskowski nie wróżą rewolucji na polskiej scenie politycznej. Obaj są nową generacją. Ale jednak polityków sporu PO–PiS. W przeciwieństwie do ojców założycieli swoich ugrupowań Jarosława Kaczyńskiego czy Donalda Tuska nie znają się osobiście. Duda i Trzaskowski funkcjonowali obok siebie w strukturach swoich partii, które po 2005 r. żyją w stanie nieustannej wojny. Sztaby składały się w większości z ich rówieśników lub jeszcze młodszych działaczy. Wszyscy wychowali się w okopach wojny polsko-polskiej.
W efekcie w tej kampanii co prawda zdarzały się próby powściągania co bardziej zapalczywych zagończyków, jednak co do zasady poziom agresji był wysoki. Zaczynając od tabloidowych materiałów telewizji publicznej, a kończąc na ruchu 8 gwiazd w końcówce kampanii, pod którymi ukrywało się hasło „j...ć PiS”. Na koniec zdarzyły się pojednawcze gesty. Ich znaczenie jest jednak symboliczne.
Zmiana pokolenia nie zmieni treści polityki. Oba obozy potraktują wynik swoich kandydatów jako sukces. PiS – bo Andrzej Duda zapewnił sobie reelekcję. PO – bo ich kandydat ma ponad 9 mln głosów. Na razie nie widać także perspektyw na dostawę nowego mięsa w tej wojnie. Lewica i ludowcy po kampanii liczą straty. Szymon Hołownia zaczął swój długi i ryzykowny marsz do Sejmu od przedziwnego kazania, w którym narzekał, że stracił sporo pieniędzy, i próby pozostania w życiu publicznym jako ktoś między komentatorem czy działaczem NGO, a nie żądny krwi wojownik. Niewielu w ringu i wokół niego nagradza użalanie się nad sobą.
Pytanie, co z politycznymi patronami PO–PiS. Jeśli chodzi o Donalda Tuska, to rzeczywiście powoli odkleja się z polskiej polityki na własne życzenie (co zresztą zapowiedział już w swojej książce „Szczerze”). Obrał trajektorię na ugrzecznioną politykę brukselską, zostając szefem Europejskiej Partii Ludowej w europarlamencie. W ramach aktywności w mediach społecznościowych również sam nawiązał do wymiany generacyjnej, jaka dokonuje się w polskiej polityce. „Chodźmy Jarosławie na długi wspólny spacer, pogadamy o dawnych czasach. To dobra chwila, aby uwolnić Andrzeja i Rafała od naszych sporów i emocji. I nie musimy brać ochrony, ze mną będziesz bezpieczny” – napisał.
Prezes Jarosław Kaczyński, który choć nie młodnieje i siłą rzeczy nie jest w stanie kontrolować wszystkich spraw w Zjednoczonej Prawicy, to jednak wciąż jest – jak to wczoraj określił Antoni Dudek w rozmowie z DGP – w „znakomitej formie intelektualnej”. Ma też wolę walki i możliwości.
Mimo to wewnętrzne tarcia, do jakich może niedługo dojść w obozie władzy (także w związku z rekonstrukcją rządu czy jesiennym kongresem PiS, połączonym z wyborem władz partii), mogą go osłabić. W samym PiS słychać zresztą głosy, że to może być jego ostatnia kadencja jako lidera ugrupowania.