W wyborach prezydenckich i parlamentarnych, które odbędą się w niedzielę w Turcji, faworytami są obecny prezydent Recep Tayyip Erdogan i jego Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Eksperci nie wykluczają jednak, że może dojść do kilku niespodzianek.

Nadchodzące wybory są dla Turcji wyjątkowo ważne, ponieważ będą pierwszymi po referendum z 16 kwietnia zeszłego roku, w wyniku którego system polityczny Turcji zmienił się z parlamentarnego na prezydencki. Zmiana ustroju w praktyce oznacza, że ktokolwiek wprowadzi się do pałacu prezydenckiego w Ankarze, będzie miał o wiele szerszy zasięg władzy niż dotychczas. Zlikwidowany zostanie urząd premiera, a prezydent, wydając dekrety wykonawcze, będzie mógł na przykład rozwiązać parlament lub wprowadzić stan wyjątkowy. Do niego będzie należało zatwierdzanie budżetu państwa oraz powoływanie i odwoływanie wiceprezydentów, ministrów oraz innych urzędników państwowych wysokiego szczebla.

Pierwotnie wybory miały odbyć się w listopadzie 2019 roku, jednak Erdogan po konsultacjach ze swoim sojusznikiem Devletem Bahcelim, przywódcą Nacjonalistycznej Partii Działania (MHP) postanowił je przyspieszyć. Decyzję uzasadnił koniecznością szybkiego przejścia na system prezydencki.

Jednak eksperci za powód zmiany terminu wyborów uznają pogarszającą się sytuację ekonomiczną Turcji i idącą za nią możliwość spadku popularności AKP.

W wyborach uprawnionych do głosowania jest prawie 60 mln obywateli tureckich, w tym ponad trzy miliony za granicą. Wybiorą 600 deputowanych (poprzednio w parlamencie zasiadało 550) na pięcioletnią kadencję (przed zmianą ustroju czteroletnią).

O urząd prezydenta ubiega się sześcioro kandydatów.

Oprócz 64-letniego Erdogana, który sprawuje władzę od 2003 roku (najpierw jako premier a potem jako prezydent), są to: Muharrem Ince z Partii Ludowo-Republikańskiej (CHP), Meral Aksener z nowo powstałej nacjonalistycznej Dobrej Partii (IP), Selahattin Demirtas z prokurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP), Temel Karamollaoglu z konserwatywnej islamistycznej Partii Szczęścia (SP) oraz były maoista Dogu Perincek z lewicowej nacjonalistycznej Partii Patriotycznej (VP).

W wyborach parlamentarnych startuje natomiast 10 partii politycznych, w tym dwa bloki koalicyjne.

W skład Sojuszu Ludu, który popiera reelekcję Erdogana, wchodzi AKP, Nacjonalistyczna Partia Działania (MHP) i skrajnie prawicowa islamistyczna Wielka Partia Jedności (BBP). Z kolei partie opozycyjne, CHP, IP, Saadat oraz Partia Demokratyczna (DP) utworzyły razem Sojusz Narodu i uzgodniły, że w pierwszej turze wyborów prezydenckich oddadzą głos na własnych kandydatów, a w drugiej rundzie, jeśli do niej dojdzie, zjednoczą siły przeciwko urzędującemu prezydentowi.

Podczas gdy Sojusz Ludu popiera wzmocnienie pozycji prezydenta, wszystkie partie opozycyjne są temu przeciwne i obiecują, że jeśli zwyciężą w wyborach, przywrócą w Turcji demokrację parlamentarną.

Koalicje wyborcze będą też pełnić w tych wyborach ważną rolę, ponieważ dzięki nim mniejsze partie po raz pierwszy w historii Turcji będą mogły wejść do parlamentu, nawet jeśli pojedyńczo nie przekroczą 10-procentowego progu wyborczego. Stało się to możliwe dzięki zmianie prawnej wprowadzonej przez Erdogana, która mówi, że będzie im do tego potrzebny tylko łączny wynik ich koalicji.

Mimo wcześniejszych przewidywań ekspertów, że prezydent Turcji nie będzie miał poważnych konkurentów w wyborach, wszystkich zaskoczył Ince z CHP, który w sondażach dzięki wyjątkowo energicznej kampanii i ciętym ripostom na werbalne ataki Erdogana szybko wysunął się na drugą pozycję.

Większość sondaży przewiduje, że w pierwszej turze urzędujący prezydent najprawdopodobniej nie uzyska wymaganego poparcia ponad połowy głosujących i potrzebna będzie druga tura, w której stoczy walkę właśnie z 54-letnim politykiem CHP.

Przed wyborami parlamentarnymi w sondażach prowadzi Sojusz Ludu, ale wiele wskazuje na to, że koalicja ta może nie zdobyć większości, na której bardzo zależy Erdoganowi.

Dlatego ważną rolę w wyborach i prezydenckich, i parlamentarnych odegra startująca samodzielnie prokurdyjska HDP, której kandydat na prezydenta, Demirtas, prowadzi kampanię wyborczą z celi więziennej. W areszcie w Edirne na zachodzie Turcji znalazł się w związku z zarzutami m.in. o przynależność do zdelegalizowanej w Turcji separatystycznej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), uznawanej przez Ankarę, UE i Stany Zjednoczone za organizację terrorystyczną. Jego proces rozpoczął się w grudniu 2017 r.

Jeśli HDP uda się zdobyć 10 proc. głosów i wejść do parlamentu, partie opozycji mogą w sumie uzyskać przewagę nad Sojuszem Ludowym. Jeśli HDP nie przekroczy progu wyborczego, z okręgów wyborczych, w których wygra ta partia, do parlamentu wejdą kandydaci z najlepszymi wynikami wśród sojuszów i partii, którym to się udało. W wielu miejscach będą to prawdopodobnie przedstawiciele AKP.

Także w wyborach prezydenckich głos Kurdów może okazać się decydujący. Jeśli w przewidywanej drugiej turze większość z nich, tak jak zapowiedział Demirtas, poprze kandydata CHP, Ince może poważnie zagrozić Erdoganowi.

Jednak eksperci wskazują, że zarówno nowe prawo wyborcze wprowadzone w życie na początku roku, które zezwala na akceptację kart do głosowania bez oficjalnej pieczęci i wzmożoną obecność służb bezpieczeństwa w punktach wyborczych, jak i absolutne zdominowanie mediów przez Erdogana i partię rządzącą, daje opozycji małe szanse na zwycięstwo.