Wczoraj, dzień po trzeciej rocznicy zestrzelenia z rosyjskiej wyrzutni Buk malezyjskiego boeinga, przywódca donieckich separatystów Ołeksandr Zacharczenko ogłosił zamiar budowy nowego państwa – Małorosji. Możemy więc być świadkami kolejnej zmiany rosyjskiej taktyki wobec Ukrainy. Poprzednie poniosły porażkę.
Gdy w lutym 2014 r. Wiktor Janukowycz uciekał w popłochu z Kijowa, obalony przez rewolucję, Rosja równolegle do nielegalnej aneksji Krymu przystąpiła do operacji „Noworosja”. Wybuchające rzekomo spontanicznie bunty od Charkowa po Donieck i od Odessy po Dniepropetrowsk (potem przemianowany na Dniepr) miały doprowadzić do oderwania ośmiu południowo-wschodnich obwodów od Ukrainy i uczynić z niej państwo kadłubek, pozbawione dostępu do morza i najważniejszych obiektów przemysłowych.
Poza Donieckiem i Ługańskiem władzom Ukrainy, czasem przy użyciu brutalnych metod, udało się opanować sytuację. Noworosja skurczyła się do części dwóch obwodów. Samozwańcze elity Republik Ludowych Donieckiej i Ługańskiej postulowały przyłączenie do Rosji, chcąc powtórzyć ścieżkę Krymu. Równolegle prowadzony projekt „Noworosja” został wygaszony, a DRL i ŁRL, szukając dodatkowych dochodów nie tyle dla własnych bud żetów, ile dla kieszeni poszczególnych watażków, ustanowiły nawet granicę celną między sobą.
Po rozpoczęciu w lutym 2015 r. drugich rozmów rozejmowych w Mińsku stało się jasne, że separatyści stali się kartą przetargową w ważniejszej rozgrywce. Przeforsowane pod naciskiem Kremla zapisy w sposób jednoznaczny zmierzały do uczynienia z DRL i ŁRL hamulcowych dla geopolitycznego przeorientowania Ukrainy na Zachód. Reintegracja Zagłębia Donieckiego miałaby oznaczać legalizację nowych elit, które otrzymałyby – jak chciała Rosja – prawo weta w sprawach dotyczących polityki zagranicznej Kijowa.
Z różnych przyczyn – pisaliśmy o nich na łamach DGP – Rosja nie chciała, a Ukraina nie mogła trzymać się litery porozumień mińskich. Wczorajsza deklaracja Zacharczenki świadczy o tym, że Kreml chce podbić stawkę – albo przynajmniej zagrozić jej podbiciem. Cel minimum to poprawa pozycji negocjacyjnej przed spodziewanymi rozmowami z Amerykanami, które mogłyby dotyczyć także kwestii ukraińskich. Małe zastrzeżenie: w miejsce Zacharczenki wszędzie możemy podstawić Moskwę, bo samozwańczy liderzy republik ludowych mają prawo do samodzielnego podejmowania decyzji najwyżej w drobnych kwestiach gospodarczych.
Z ogłoszonego wczoraj w Doniecku „aktu konstytucyjnego” Małorosji (tak Rosjanie nazywali Ukrainę w czasach carskich) wynika, że „nowe państwo” nie pozycjonuje się już tylko jako reprezentacja rosyjskojęzycznych obywateli Zagłębia Donieckiego (jak DRL i ŁRL) czy – szerzej – południowego wschodu Ukrainy (jak Noworosja). „My, przedstawiciele regionów byłej »Ukrainy« (z wyjątkiem Krymu), ogłaszamy powstanie nowego państwa, będącego prawnym sukcesorem »Ukrainy« (choć bez przejęcia odpowiedzialności za jej długi – red.). Ogłaszamy, że nowe państwo będzie się nazywać Małorosja, ponieważ nazwa »Ukraina« zdyskredytowała się” – czytamy w owym akcie (zachowaliśmy oryginalną pisownię).
Według autorów dokumentu DRL i ŁRL są jedynymi regionami Ukrainy, na których istnieje legalna władza. A skoro tak – to już nasze dopowiedzenie – Donieck i Ługańsk będą ukraińskim, pardon, małorosyjskim Piemontem, który w przyszłości wchłonie resztę Ukrainy. Aby podkreślić nowe nawiązania historyczne, za flagę obrano dawny sztandar Bohdana Chmielnickiego. Być może to tylko blef obliczony na podbicie stawek w rozmowach z USA. Jeśli nie, można się spodziewać zaostrzenia antyukraińskiej akcji Rosji, podważającej jej stabilność i gospodarkę, być może także z użyciem przemocy. Z instrumentalnym wykorzystaniem dotyczących nas bezpośrednio spraw historycznych. Zacharczenko w długiej litanii oskarżeń pod adresem władz w Kijowie wymienił... polonofobię.