- E-sport ma przed sobą wielką przyszłość. Obserwuję tę branżę od 2003 r. Proszę pamiętać, że w Polsce w gry komputerowe gra ponad 800 tys. ludzi. I nie są to niedzielni gracze - mówi Viktor Wanli założyciel i prezes firmy Kinguin, współtwórca Eligi, właściciel drużyny e-sportowej.
Magdalena i Maksymilian Rigamonti / Dziennik Gazeta Prawna
To terroryści czy antyterroryści?
Raz tak, raz tak.
Nie ma specjalizacji?
Nie ma. To gra. Raz się jest bandytą, raz bohaterem. Im to jest obojętne. Zawsze chodzi o to, żeby wygrać. Jak to w sporcie.
To nie sport.
Sport, w zasadzie e-sport.
Siedzenie przy komputerze i klikanie myszką to nie jest sport.
Niech pani zobaczy zdjęcia z katowickiego Spodka. Zawody w „Counter Strike’a” (gracze dzielą się na dwie drużyny – terrorystów oraz antyterrorystów – i ich zadaniem jest pokonanie przeciwnika na danej mapie – red.) oglądało w sumie 160 tys. kibiców.
W sieci?
Nie, w Spodku. Na żywo. Drużyny siedzą przodem do widowni na scenie, w każdej drużynie jest po pięć osób, mają przed sobą monitory i grają. A widzowie oglądają ich zmagania na telebimach i kibicują. To wielkie emocje. Takie same jak w tradycyjnym sporcie.
W znowelizowanej 23 czerwca tego roku ustawie sportowej rozszerzono nieco definicję sportu – ma to być także „współzawodnictwo oparte na aktywności intelektualnej”. Ale nie ma w niej ani ma słowa o grach komputerowych.
Nam na tym specjalnie nie zależy. Nie lobbujemy u polityków, by traktowani nas jak inne dziedziny sportu, nie zakładamy związku sportowego.
Myślałam, że wam chodzi o to, by stać się sportem olimpijskim.
Na razie nie zanosi się, by ludzie z komitetu olimpijskiego zajęli się tą sprawą. E-sport do swojego rozwoju nie potrzebuje sportu tradycyjnego, a on nie jest dla nas zagrożeniem. Jest na odwrót. Tworzymy Eligę, ligę drużyn e-sportowych, która na razie liczy osiem drużyn. Próbowaliśmy rozmawiać z jednym z najważniejszym klubów piłkarskich w Polsce, by działać pod jego marką. Ale okazało się, że działacze jeszcze nie rozumieją rynku e-sportu.
Był pan w stołecznej Legii?
To bez znaczenia. Teraz wiem, że nie potrzebujemy wsparcia klubów sportowych. Sami tworzymy profesjonalne drużyny.
Za co?
Drużyna jest oddzielnym bytem, w części finansowanym z prowizji ze sprzedaży gier. Ale widać, że pani nie rozumie tego świata. Gracze zawodowi to gwiazdy. Okazało się, że syn właściciela tradycyjnego klubu sportowego, u którego byliśmy, nie zna nazwisk piłkarzy, za to zna pseudonimy graczy w „Counter Strike’a”. Ci gracze są już celebrytami w internecie, a będą jeszcze większymi.
To jest alternatywny świat.
Dla pani, dla mnie trochę też. Ale dla graczy, dla ludzi, którzy tym żyją, pani świat jest alternatywny. Oni są rozpoznawalni w sieci, mają podpisane kontrakty reklamowe z dużymi markami światowymi, firmami telekomunikacyjnymi. W e-sport wchodzą też banki.
Chwilówki też powinny.
Pani żartuje, a ja mówię o poważnych sprawach. Koncerny finansowe pożyczające pieniądze na duży procent też są zainteresowane. Mamy na razie etyczny dylemat, czy wchodzić z nimi we współpracę. W drużynie jest pięciu graczy. Do tego trener, analityk, który rozpracowuje przeciwników przed meczem, przygotowuje raporty pomeczowe. Do tego dochodzi menedżer, dział PR, marketing, mamy też psychologa sportowego.
Po co?
Po to samo, co w piłce czy w pływaniu. Drużyna to grupa pięciu osób, potrzebuje wsparcia psychologicznego.
Grają mężczyźni?
Tak, w wieku od 21 do 27 lat. Pracujemy z nimi od ponad roku. Wcześniej też byli drużyną, choć są z różnych rejonów Polski. Teraz wszyscy się przeprowadzają do Warszawy, bo muszą wspólnie trenować.
Czyli gdzie?
Powstaje E-sport Performance Center. Czterokondygnacyjny budynek, 1900 mkw. powierzchni, w całości przeznaczony na e-sport.
Czyli ludzie będą siedzieć, jeść pizzę i grać.
Tak sobie to pani wyobraża? Nie, jedna kondygnacja to miejsce, w której gracz trenuje pod okiem dwóch analityków i trenera. Każda przeznaczona jest na inny rodzaj treningu. I nie ma pizzy. Uważam, że e-sport to dziedzina, która będzie się rozwijać. Obserwuję branżę od 2003 r. Proszę pamiętać, że w Polsce w gry komputerowe gra ponad 800 tys. ludzi. I nie są to niedzielni gracze.
Tylko nałogowcy.
Na pewno są wśród nich tacy, którzy są uzależnieni. Statystyki jednak mówią, że średnio gra się dwie godziny dziennie.
Zna pan takiego, co gra tylko dwie godziny dziennie?
Takie są oficjalne statystki. Mój ośmioletni syn może grać tylko godzinę dziennie.
W „Counter Strike’a”?
Nie, do tego trzeba być pełnoletnim. Myślę, że 500 tys. ludzi gra w Polsce w „Counter Strike’a”. Jednak amatorzy też potrafią zarabiać. I to całkiem sporo.
Jak?
Zdarza się, że gry są obstawiane. Zarabia się też na handlu tzw. skinami, skórkami. Mogą kupować skórki, nakładki, czyli mówiąc w uproszczeniu – kolory na swoją wirtualną broń.
Po co?
Żeby lepiej wyglądała, żeby się wyróżniała, żeby być oryginalnym.
To dobry biznes?
Oczywiście. Im droższa skórka, tym większy prestiż. Do tego można dokupić ikonkę bądź logo konkretnej drużyny. Skórkę można kupić już za kilka centów, można za kilka tysięcy dolarów. Takie skórki to oczywiście rzadkość, więc mają je nieliczni.
Bo drogie.
Ale też jest ich niewiele.
Nie wydaje to się panu tak po prostu niemądre?
Na początku wydawało mi się bardzo niemądre. Nie chciało mi się wierzyć, że ludzie kupują kolory broni do grania w grę komputerową. Sądziłem nawet, że skórka, dany kolor przynoszą jakieś profity, dajmy na to broń jest bardziej celna, gracz zwinniejszy i ma większe umiejętności strategiczne. No, ale niestety nie. Tylko szyk i prestiż. Przestałem się więc doszukiwać jakichś specjalnych mocy tych skórek i przyzwyczaiłem się, że one są, że ludzie chcą je mieć. Przecież różne drogie ciuchy nie dają człowiekowi jakiś lepszych właściwości. Ze skórkami jest jak z modą. Zrobił się z tego oddzielny sektor finansowy.
Skórkowy?
Na całym świecie tworzeniem, projektowaniem skórek, promowaniem i utrzymywaniem platform do sprzedaży skórek zajmuje się kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Pokaże mi pan, jak taka skórka wygląda?
Oczywiście, ale to jest tylko w sieci, produkt wirtualny.
Od kiedy się tym handluje?
Od niedawna. Wymyślił je Grek, który potem został ministrem finansów Grecji. Ten sam, który negocjował z Unią Europejską spłatę kredytów. Proszę spojrzeć, to są właśnie te skórki, czyli kolory, w które oblekana jest broń w grze.
Która z nich najdroższa?
Obstawiam, że ta pomarańczowo-srebrna.
Dlaczego?
Jest najbardziej atrakcyjna.
Jak gracz ma taką skórkę, to...
To od razu jest kimś.
A ta różowa?
Nie wiem dokładnie.
Przecież pan je sprzedaje?
Od tego są specjaliści, zdecydowanie młodsi ode mnie. Oni są na bieżąco z trendami, z modami. Można też kupić skórkę za kilka centów.
Każdy może kupić czy trzeba przejść jakieś poziomy w grze?
Każdy. Wszystko zależy od środków na koncie.
Przecież to dzieciaki grają. Skąd biorą pieniądze?
Najprawdopodobniej od rodziców. Jednak musi pani wiedzieć, że średnia wieku gracza w „Counter Strike’a” to 24–35 lat.
Jest jakiś kodeks etyczny?
Gracz zawodowy musi być pełnoletni.
A niezawodowy?
Rodzice muszą zwracać uwagę, co ich dziecko robi. Gra „Counter Strike” jest od 18. roku życia.
Bo kiedy się ma jedną skórkę, to chce się następną i następną. Tak?
Tak. To jak z butami, sukienkami, zegarkami. Nie ma jednak statystyk, ile skórek miesięcznie kupuje jeden gracz.
Ile się ich sprzedaje?
To są znaczne liczby. Na naszej platformie gracze pomiędzy sobą sprzedają skórki.
Wartość skórek z czasem rośnie?
Nie, raczej z czasem spada ze względu na to, że skórka jest używana, a więc się zużywa i nawet z czasem blaknie, schodzą z niej kolory.
Tacy jesteście sprytni.
To nie my, to wydawca gry i jego grecki strateg. Kibice, fani kupują koszulki, czapki i inne gadżety naszej drużyny. Podobnie jak w Legii czy innych klubach sportowych.
I co, stroją się w te gadżety i siedzą przed komputerami?
Nie, przyjeżdżają na zawody i kibicują. Takich rozgrywek jest całkiem sporo. Z reguły kibice też są graczami, tyle że amatorami. Kupują poprzez naszą platformę grę. To koszt od 6 do 10 dol. za jedną grę.
Ile pan, jako gracz, ma skórek?
Nie mam. Wolę gry karciane (ale też można grać w nie na pecetach lub na konsolach – red.) niż strzelanki. Ale rozumiem ludzi, którzy wolą strzelanki. Zresztą lubię oglądać, jak grają, to jest trochę jak taktyczny film akcji. Drużyny muszą działać tak, by uzyskać przewagę nad przeciwnikiem.
Współpracujecie z wojskiem?
Szczerze powiem, że taka współpraca z MON, z ministrem Antonim Macierewiczem, byłaby na rękę i graczom komputerowym, i wojsku. Przecież gracze zawodowi to świetni taktycy, stratedzy.
Mieliby uczyć żołnierzy?
Nie, mogliby się wzajemnie uczyć od siebie, np. gracze od prawdziwych żołnierzy dowodzenia. Wiem, że amerykańska armia używa „Counter Strike’a” do szkolenia żołnierzy. Mówi się o tym, jak ma wyglądać wojna przyszłości, w której to roboty sterowane przez ludzi będą walczyć. Myślę, że zawodowi gracze byliby najlepszymi operatorami takich robotów czy dronów. Rzeczywista armia mogłaby się od nich uczyć. Pilotów samolotów wojskowych specjalnie rekrutuje spośród graczy komputerowych. Jeszcze mi się przypomniało – mówiła pani o nowelizacji ustawy sportowej. Gdyby e-sport zaczęto traktować jak tradycyjne rozgrywki intelektualne, np. szachy, pozwoliłoby to uregulować sprawy podatkowe. Bo gdy polska drużyna wygrywa turniej w Chinach, tam rozlicza podatek. Czy w Polsce powinni odprowadzić jeszcze podatek dochodowy, czy też nie, jak w przypadku zawodników sportów tradycyjnych?
Jakie są zarobki graczy?
Średnio 5 tys. dol. miesięcznie plus wygrane. Są jednak polscy gracze, którzy zarabiają trzy razy tyle, ale grają np. dla rosyjskiej organizacji e-sportowej.
Drużyna Legii warta jest prawie 35 mln dol.
Wartość drużyn wchodzących w skład Eligi to ok. 2 mln dol.
Jak to oszacować?
Przez wartość zainwestowanych środków oraz plany ewentualnego wchodzenia na giełdę. Myślę, że niebawem dobre polskie drużyny e-sportowe będą warte ok. 30 mln dol. każda. I nie tylko dlatego, że będą wygrywać, ale że wielkie pieniądze będą się przenosić z tradycyjnego sportu do e-sportu.
Treningi są codziennie.
Gracze zawodowi są zobowiązani do 40–50 godzin treningów tygodniowo, zazwyczaj wieczorem.
Dlaczego wieczorem?
Bo wtedy grają też inne drużyny, a trzeba przecież mieć przeciwnika. Niektórzy trenują więcej.
Mają wielkie brzuchy?
Nie, wszyscy sprawni, wysportowani. Mają obowiązkowo godzinę siłowni, zajęcia z trenerem personalnym. Nie piją alkoholu, w zasadzie też chyba nie palą papierosów, wiodą życie sportowców. Przecież nieraz na zawodach muszą być skupieni, walczą przez 12, a nawet 15 godzin. Do tego potrzebna jest wytrzymałość fizyczna i bardzo silna psychika. Kiedyś przez trzy lata dowodziłem w sieci grupą ponad 40 graczy, koordynowałem ich działania na TeamSpeaku, to wiem, co to znaczy.
Mówił pan do nich?
Wydawałem rozkazy, mówiłem, co mają robić.
Sam się pan uwolnił czy też potrzebna była terapia?
Na szczęście sam. Pięć godzin dziennie grałem. Wieczorami.
Pan jest Czechem.
W połowie, bo w połowie, po ojcu, Syryjczykiem. Urodziłem się w Czechosłowacji. W 2009 r. przyjechałem do Polski, po tym, jak moja firma w Czechach zbankrutowała. Tam też zajmowałem się e-sportem. Miałem drużyny i organizowałem turnieje e-sportowe. Jeszcze nie tak wielkie jak teraz, ale potrafiliśmy zapełnić hale. W Polsce zacząłem sprzedawać na Allegro wszystko, co związane z grami, i same gry. Kiedy miałem pięć lat, pojechaliśmy do Syrii i tam zostaliśmy 13 lat, tam zdałem maturę, więc mówię po arabsku. Mieszkaliśmy na północy w mieście Rumelan, w prowincji teraz opanowanej przez Kurdów. Pamiętam wojnę w Zatoce Perskiej, pamiętam amerykańskie samoloty przelatujące nad nami z Turcji do Iraku, pamiętam bombardowania, propagandę. Byłem młodym chłopakiem, ale to we mnie zostało. W 1994 r. wróciliśmy do Czech, do Pragi.
Ma pan w Syrii rodzinę?
Prawie wszyscy młodzi wyjechali, udało im się uciec, wyemigrować. Duża część jest w Niemczech, mają azyl. Ci, którzy są w Syrii, to głównie starsi i już pewnie tam zostaną.
A pan kiedy tam był ostatnio?
W 1998 r. Pojechałem z myślą, że jadę na wakacje. Na granicy zostałem zatrzymany i usłyszałem, że powinienem odbyć służbę wojskową w syryjskim wojsku. Dwa tygodnie byłem przetrzymywany w różnych więzieniach. Potem postawiono mnie przed sądem wojskowym. Proces trwał pięć minut. I dostałem nakaz odbycia służby wojskowej. Już wiedziałem, w jakiej będę jednostce, kto będzie moim dowódcą. Na szczęście interweniowali moi rodzice, przysłali zaświadczenie, że jestem studentem praskiej politechniki i to mnie chroni przed wojskiem. Udało się.
Ma pan obywatelstwo syryjskie?
Tak, ale używam czeskiego. Oficjalnie jestem muzułmaninem. Ale zostałem też ochrzczony. Syria to był wspaniały kraj, cywilizacyjnie najwyżej w arabskim świecie. Teraz ci ludzie tam są w potrzebie i powinno się im pomagać.
Jak? Przyjmować w Polsce?
Oczywiście. Kto ma im pomagać, jak nie my, Europejczycy. Sam się czuję Europejczykiem i czuję się w obowiązku pomagać Syryjczykom w tym, żeby się stamtąd mogli wydostać. Składamy się z moimi kuzynami i przekazujemy pieniądze rodzinie w Syrii. Oni nie chcą być częścią tej wojny. Myślę, że wojnę woleliby mieć tylko w komputerze.
Kto jest najlepszy w e-sporcie?
Teraz najlepsi są Skandynawowie. Ale wszyscy Europejczycy są w czołówce. Polacy byli na 14. miejscu, teraz jesteśmy daleko, spadliśmy na 30. Zmieniliśmy jednego gracza, mamy nowego świetnego stratega i znowu drużyna idzie do przodu. Jest w coraz lepszej formie.