Braki kadrowe, nauczyciele bez odpowiednich kwalifikacji czy organizowanie zajęć rozsianych po całej Polsce – m.in. takie uchybienia na kierunkach medycznych wskazuje PKA. A to wierzchołek góry lodowej. Tymczasem resort nauki nie widzi problemu i rekomenduje ministrowi zdrowia przyznanie limitów miejsc na tych kierunkach oraz uruchomienie rekrutacji jeszcze na rok akademicki 2025/2026 (pisaliśmy o tym: „Wolna droga dla patomedycyny”, DGP nr 144/2025). Decyzja MNiSW tym bardziej dziwi, że ten rząd zapowiadał zrobienie porządku z uczelniami, które nie zapewniają wymaganej jakości kształcenia na studiach medycznych. Oceny PKA dotyczące kierunków lekarskich miały być poniekąd wiążące dla ministra nauki. Okazuje się jednak, że niewiele one znaczą.

Polska Komisja akredytacyjna: Rażące uchybienia

A skala nieprawidłowości jest porażająca. Z ocen PKA, do których dotarł DGP (nie są one prawomocne – uczelnie mogły się odwołać), wynika np., że wiele zastrzeżeń dotyczy braków kadrowych. „Część kadry nie posiada kompetencji spójnych z efektami uczenia się przypisanymi do zajęć, które im powierzono” – czytamy w uchwale PKA, która dotyczy Akademii Nauk Stosowanych w Nowym Sączu.

Podobne zastrzeżenia ma PKA do Akademii Nauk Stosowanych w Nowym Targu. „Kluczowym problemem pozostaje brak zainteresowania prowadzeniem zajęć przez lekarzy pracujących w oddziałach szpitalnych, co potwierdzono podczas bezpośrednich rozmów w trakcie wizytacji zespołu oceniającego PKA” – dowiadujemy się z oceny.

PKA ma też uwagi do siatki zajęć. „Uczelnia w Nowym Sączu podpisała porozumienie na realizację zajęć z patomorfologii w oddalonym o 95 km Krośnie” – wskazuje komisja. Akademia deklaruje współpracę z innymi jednostkami ochrony zdrowia, ale one również są zlokalizowane w dużej odległości od uczelni (Kielce – 218 km, Kraków – 100 km, Nowy Targ – 80 km, Gorlice – 40 km). „Uczelnia twierdzi, że zajęcia w podanych miejscach dotyczą 2 proc. godzin zajęć. Jednak z załączonego programu studiów wynika co innego” – wskazuje PKA.

Ponadto akademia nie dysponuje pełną infrastrukturą niezbędną do prowadzenia kierunku lekarskiego. Ma co prawda w zamiarze utworzenie nowych pracowni specjalistycznych koniecznych do prowadzenia zajęć na studiach medycznych, w tym pracowni mikroskopowej i rozbudowy istniejącego Centrum Symulacji Medycznej, ale te inwestycje nie zostały jeszcze zakończone.

Podobne zastrzeżenia dotyczą ANS w Nowym Targu. „Przedstawione informacje mają charakter wyłącznie planistyczny – nie dostarczono dowodów na realne wdrożenie zapowiedzianych działań ani ich harmonogramów, co uniemożliwia potwierdzenie gotowości uczelni do zapewnienia pełnej infrastruktury wymaganej dla kierunku lekarskiego” – wskazuje PKA.

Nie leczymy fantomów

Środowisko medyczne jest bardzo zaniepokojone działaniami obecnego rządu. – To są przecież studia, po których ci przyszli lekarze będą leczyć ludzi, a nie fantomy. Kto ma ich tego nauczyć, skoro kadra w takiej szkole nie ma ku temu odpowiednich kwalifikacji? To jest absurd – komentuje Jakub Kosikowski z Naczelnej Izby Lekarskiej. – To pokazuje, jak niesłowni są politycy. Jak rządził PiS, to był jazgot opozycji. Krytykowała ówczesny rząd za to, że godzi się na obniżanie standardów kształcenia na medycynie. Tymczasem gdy teraz ci ludzie są u władzy, robią to samo, wyrażając zgodę na rekrutację na tych kierunkach – dodaje.

Zdaniem medyków powód nietrudno jest znaleźć. Rząd liczy, że spowoduje to obniżenie pensji lekarzy, jeżeli więcej osób trafi do zawodu. – Jeśli faktycznie celem rządu jest to, aby zwiększyć liczbę absolwentów medycyny, to można to zrobić, nie zaniżając jakości kształcenia. Skoro rzeczywiście brakuje miejsc na medycynie, to zamiast zgadzać się na kształcenie na kierunkach o wątpliwej jakości, wystarczy skierować te osoby na miejsca dziś zajmowane przez zagranicznych studentów – podpowiada Jakub Kosikowski.

Wyjaśnia, że polskie uczelnie medyczne nie muszą kształcić na potrzeby innych państw. A dziś miejsca na medycynie zajmują właśnie studenci z krajów skandynawskich, Arabii Saudyjskiej czy ze Stanów Zjednoczonych, którzy płacą grube pieniądze za polskie studia.

Wśród argumentów, które bronią studiów z negatywną oceną, pada taki, że przecież ci studenci i tak będą musieli zdać Lekarski Egzamin Końcowy, który zweryfikuje zdobytą podczas studiów wiedzę. – Niestety, ten egzamin dziś nic nie weryfikuje – uważa Kosikowski. Tłumaczy, że pytania do egzaminu są wszystkim znane, nie trzeba nawet studiować, aby przyswoić tę wiedzę. Przeciętny licealista jest w stanie się tego nauczyć i zdać na wymagane minimum, czyli 56 proc.

Ostateczną decyzję o przyznaniu limitów podejmuje minister zdrowia. ©℗