Po ponad 20 latach przerwy Łódź znów wykształci wojskowych lekarzy, pielęgniarki i ratowników medycznych. Pierwsi studenci mają rozpocząć studia na WAM za dwa lata.

– Potrzebujemy wyszkolonego i przygotowanego personelu medycznego, który będzie udzielał pomocy: lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych. W Łodzi znów będzie uczelnia wojskowa. Przygotujemy projekt ustawy i – mam nadzieję – w tym roku będziemy mogli odtworzyć WAM – mówił minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz podczas uroczystości podpisania listu intencyjnego w sprawie utworzenia Wojskowej Akademii Medycznej. Wicepremier dodał, że chce na nowo zbudować najlepszy ośrodek kształcenia lekarzy i oficerów Wojska Polskiego, którzy będą łączyć powołanie do służby medycznej ze służbą w wojsku.

Wśród sygnatariuszy listu intencyjnego był prof. Radzisław Kordek, rektor Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, gdzie na kierunku lekarsko-wojskowym kształci się 200 kandydatów rocznie. Pierwsi studenci odtworzonej WAM rozpoczną studia za dwa lata na terenie Wojskowego Centrum Kształcenia Medycznego, które obecnie prowadzi m.in. kursy udzielania pierwszej pomocy na polu walki. – Najwyższy czas – komentuje gen. Roman Polko, były dowódca GROM. – Na polu walki potrzebni są ludzie z misją, którzy rozumieją specyfikę działań wojskowych i w pewnych sytuacjach działają jak żołnierze. Tacy, którzy gotowi są nie tylko ratować życie, ale narażać swoje – dodaje. I wspomina, że jeżdżący z Gromem lekarz wolał brać udział w szturmie, zamiast czekać w bezpieczniejszym miejscu. – Uważał, że jeśli coś się stanie, będzie mógł pomóc od razu. Jako żołnierz wiedział, jak znaleźć swoje miejsce i nie tylko pomagać, ale i nie przeszkadzać w działaniach – dodaje.

WAM, która przez 45 lat wykształciła 6 tys. lekarzy wojskowych, została zlikwidowana w 2002 r. Połączono ją z cywilną Akademią Medyczną i tak powstał Uniwersytet Medyczny w Łodzi. Likwidacja była elementem trwającej od lat 90. restrukturyzacji sił zbrojnych. Zdaniem absolwentów uczelni panowało powszechne przekonanie, że po wejściu do Sojuszu Północnoatlantyckiego wojskowe służby medyczne nie będą już potrzebne. – Pojawiały się głosy, że uczelnia jest za droga i może niepotrzebna, ale były to głosy typowo urzędnicze, ponieważ nikt nie był w stanie przewidzieć, jakie w przyszłości będzie zapotrzebowanie na lekarzy wojskowych. Gdy WAM rozwiązano, okazało się, że w armii brakuje ok. 500 lekarzy – wspomina prof. Krzysztof Zeman, ostatni rektor komendant WAM, a dziś lekarz naczelny pediatrii Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi.

– Decydenci myśleli, że pod szlabanami jednostek będą stały kolejki lekarzy chętnych do pracy. Owszem, zawsze byli chętni do pracy w szpitalach wojskowych. Niewielu jednak chciało pracować w jednostkach – mówi kmdr. Marek Posobkiewicz, absolwent WAM i były główny inspektor sanitarny. A gen. Polko dodaje, że kiedy po reformie żołnierzy przypisano do przychodni cywilnych, mieli problemy z uzyskaniem pomocy medycznej. – Kiedy z Kosowa przywiozłem rannego żołnierza, nie chcieli mi go przyjąć nawet na Szaserów (dzisiejszy Wojskowy Instytut Medyczny – red.), bo żołnierz był przypisany do rejonu w Bielsku-Białej. Stomatolog, który był członkiem GROM, nie mógł leczyć kolegów; musieli szukać dentysty cywilnego. Wojskowa opieka medyczna należała się tylko na misjach. Gdy sam w Polsce poszedłem do wojskowego rehabilitanta, powiedział mi, że pomoże mi nielegalnie, bo nie jestem z jego rejonu – wspomina. To się zmieniło, ale wojskowa służba zdrowia przez lata borykała się z brakiem chętnych, zaś lekarze wojskowi masowo przechodzili do cywila.

– Na WAM przygotowywano nas do zarządzania miejscem zdarzeń masowych, organizacji punktów pomocy i szpitali polowych, przygotowywano na zaopatrywanie urazów, jakich nie spotyka się w medycynie cywilnej, a więc postrzałów i obrażeń powstałych w wyniku wybuchów czy pożarów. Od początku przygotowywano nas do widoku i zajmowania się ciężko rannymi. Lekarze wojskowi wyjeżdżają na misje w rejony działań wojennych, gdzie zdobywają doświadczenie, którym potem dzielą się z kolegami i ze studentami, by jak najlepiej przygotować ich do pracy na polu walki – mówi Piotr Dąbrowiecki, były zastępca komendanta Wojskowego Instytutu Medycznego, internista i alergolog, który wiele lat jeździł jako lekarz pogotowia. By lepiej przygotować się do działań na polu walki, w karetkach jeździli także żołnierze GROM. Dziś każdy z żołnierzy przechodzi specjalne kursy ratownictwa taktycznego, a z jednostkami jeżdżą wojskowi ratownicy. Jeśli wierzyć zapowiedziom MON, wkrótce wiedzę będą mogli zdobywać nie tylko na uczelniach cywilnych, ale i na reaktywowanej WAM. ©℗