Ochrona zdrowia

Patrycja Otto

Patrycja.otto@infor.pl

Dobiega końca pilotaż Centralnej e-Rejestracji (CeR), która ma ułatwić pacjentom umawianie wizyt i skrócić kolejki do specjalistów. Jak tłumaczy Paweł Florek, rzecznik prasowy NFZ, placówki medyczne będą miały czas na integrację swoich systemów z CeR do połowy przyszłego roku, choć formalnie rozwiązanie rusza od stycznia.

Kluczową datą staje się lipiec – wtedy kończy się taryfa ulgowa i od tego czasu za świadczenia zrealizowane poza systemem podmioty lecznicze nie otrzymają środków z NFZ.

Warto jednak pamiętać, że nawet wówczas obowiązek ten nie będzie dotyczył wszystkich placówek medycznych. W pierwszej fazie system obejmuje wyłącznie wizyty w zakresie kardiologii, mammografii i cytologii. Harmonogram rozszerzania systemu jest rozpisany na lata. Kolejne świadczenia (z zakresu chorób zakaźnych, endokrynologii, hepatologii, immunologii, mukowiscydozy, nefrologii, neonatologii oraz pulmonologii) dołączą do CeR dopiero 12 sierpnia 2026 r.

Ministerstwo Zdrowia zakłada, że włączenie wszystkich placówek i typów świadczeń do systemu ma nastąpić w ciągu trzech lat. Oznacza to, że pełne działanie CeR jest przewidziane dopiero na koniec 2029 r.

Koniec marchewki, czas na kary

Pytanie więc, na ile silnym magnesem dla placówek medycznych okaże się grożąca od lipca sankcja finansowa. Dotychczasowa strategia resortu, oparta na gratyfikacjach finansowych – czyli przysłowiowa marchewka – odniosła bowiem umiarkowany skutek. Przypomnijmy, za przystąpienie do pilotażu świadczeniodawcy mogli liczyć na wsparcie finansowe Ministerstwa Zdrowia w formie jednorazowego ryczałtu w wysokości od 15 tys. zł do nawet 200 tys. zł, a następnie na dodatkowe miesięczne wynagrodzenie za umówione i zrealizowane świadczenia.

Mimo tych bonusów, entuzjazm rynku był ograniczony, choć jak mówi Tomasz Kulas, rzecznik prasowy Centrum e-Zdrowie (CEZ), końcówka roku przyniosła szturm placówek medycznych do CeR.

– O ile wcześniej mieliśmy po 5 zgłoszeń tygodniowo, to dziś jest ich nawet 100 – dodaje.

Z najnowszych danych CEZ wynika, że do 19 grudnia do pilotażu przystąpiły 832 podmioty, co stanowi 29 proc. wszystkich uprawnionych. Przekłada się to na 936 świadczeniodawców, czyli 31 proc. z 3016 istniejących na rynku. Jest to wyraźny wzrost w porównaniu do sytuacji z wiosny – jeszcze w maju, tuż przed pierwotnie planowanym zakończeniem pilotażu, odsetek podmiotów biorących w nim udział wynosił zaledwie 13 proc.

Należy jednak podkreślić, że od Nowego Roku za przystąpienie do CeR świadczeniodawcy zapłacą już z własnej kieszeni.

Dlaczego więc, mimo finansowej zachęty w okresie pilotażowym, zainteresowanie nie było duże? Zdaniem ekspertów wynika to z faktu, że pilotaż dotyczył świadczeń, dla których grafiki szybko się zapełniają. Placówki nie miały więc determinacji, by do niego przystępować, bo nie miały wolnych terminów na wizyty.

Argumenty finansowe również nie dla wszystkich były przekonujące. Przedstawiciele placówek wskazują, że oferowane wsparcie nie zawsze wystarczało na pokrycie wszystkich kosztów. Jak wspominają, po wdrożeniu e-rejestracji pracy jest więcej, a to oznacza konieczność zatrudnienia dodatkowego personelu, co podraża wydatki związane z funkcjonowaniem placówki.

Istotną barierą okazały się również kwestie techniczne. Wiele podmiotów medycznych czekało na pełne usprawnienie rozwiązania, nie chcąc mierzyć się z niedoskonałością systemu. Na rynku głośno było o problemach w związku z przerwami technicznymi czy pojawiającymi się błędami w rejestracji, co w konsekwencji wydłużało czas obsługi pacjenta.

Statystyki wdrożeń w poszczególnych specjalizacjach pokazują te dysproporcje. Dziś w obszarze cytologii w ramach CeR działa 400 podmiotów (16,43 proc.), w kardiologii jest to 584 podmioty (51,14 proc.), a w mammografii – 168 (63,88 proc.).

Voicebot pod znakiem zapytania

Największym problemem może okazać się brak kluczowego narzędzia – asystenta głosowego. Jego wdrożenie, które zgodnie z założeniami miało nastąpić 1 lipca 2026 r., stoi pod znakiem zapytania. Bez niego działanie systemu będzie w dużej mierze pozorowane.

To właśnie sztuczna inteligencja ma sprawić, że z nowego udogodnienia korzystać będą wszyscy, również tzw. wykluczeni cyfrowo, czyli osoby nieposiadające skrzynki e-mail czy dostępu do Internetowego Konta Pacjenta (IKP). Wirtualny asystent ma nie tylko przypominać o zbliżającej się wizycie i potwierdzać obecność, ale też przekładać ją lub anulować, gdy pacjent nie będzie mógł na nią dotrzeć.

Dopóki voicebot nie powstanie, obowiązki te będą spoczywać na barkach przedstawicieli placówek medycznych. Sytuację komplikuje fakt, że wciąż nie wiadomo, kiedy Krajowa Izba Odwoławcza (KIO) rozpatrzy skargi na przetarg dotyczący tego narzędzia. Skargi złożyły trzy firmy, choć jedna z nich, jak informuje CEZ, ostatecznie się wycofała.

Jak wynika z nieoficjalnych informacji DGP, decyzja KIO ma zapaść w styczniu 2026 r. Jednak zdaniem Adama Konki, byłego dyrektora CEZ, nawet jeśli tak się stanie, to czasu na wdrożenie pozostanie niewiele. Procedura jest bowiem skomplikowana. W sytuacji, gdy KIO uzna zasadność odwołania, konieczne stanie się poprawienie warunków przetargu, ponowne przedstawienie ich oferentom oraz danie im czasu na zapoznanie się z nową dokumentacją. Dopiero po tym etapie będzie można myśleć o wyłonieniu firmy, która zrealizuje inwestycję.

Cały ten proces zajmie tygodnie, i to pod warunkiem, że nie pojawią się kolejne odwołania. W optymistycznym scenariuszu na realizację zamówienia na voicebota zostanie około trzech miesięcy. To przynajmniej o połowę mniej niż pierwotnie zakładano. – Brak decyzji KIO jest więc kluczowy dla sprawy. Bez niej nie można iść dalej – przyznaje Adam Konka.

System ruszy, ale czy skróci kolejki?

Mimo tych trudności, w Centrum e-Zdrowia słyszymy uspokajające komunikaty, że brak voicebota nie sparaliżuje działania systemu. Urzędnicy podkreślają, że obowiązkowa e-rejestracja nie oznacza, że wizyty umawia się tylko cyfrowo przez IKP lub aplikację mojeIKP. Wciąż będzie to możliwe tradycyjną drogą – przez telefon lub bezpośrednio w placówce.

Nowe narzędzie ma służyć przede wszystkim rozładowaniu kolejek poprzez uszczelnienie systemu – ma potwierdzać obecność pacjentów i sprawiać, by wizyty nie przepadały. Eksperci przyznają jednak, że bez rozwiązania docelowego (voicebota) nie uda się osiągnąć zakładanego standardu obsługi.

Pojawiają się też głosy, że sama cyfryzacja procesu umawiania wizyt nie uleczy systemowych bolączek polskiej ochrony zdrowia. Zdaniem Joanny Zabielskiej-Cieciuch, prezes zarządu Podlaskiego Związku Lekarzy Pracodawców Porozumienie Zielonogórskie, centralna e-rejestracja to krok w dobrym kierunku, ale nawet jak zadziałają wszystkie jej elementy, to nie skróci ona kolejek w sposób magiczny. – To tylko jedno z narzędzi, które w pojedynkę niewiele zmieni. Sedno problemu jest gdzie indziej, w zasadności kierowania pacjentów do specjalistów – ocenia Joanna Zabielska-Cieciuch.

Wskazuje przy okazji na nieefektywność ścieżki pacjenta.

- Patrzę z przerażeniem, jak pacjenci wychodzą ze szpitala z listą badań do wykonania u specjalistów, które nie są często konieczne. Do tego mogą być wykonane w POZ, a mimo to są kierowani do AOS, co zaczyna ich wędrówkę ze skierowaniem w ręku – tłumaczy.

Według niej rozwiązaniem nie jest sam system informatyczny, ale zmiana modelu opieki.

– Trzeba jednocześnie stawiać na rozwój opieki koordynowanej, ale nie tylko przez dołączanie do niej kolejnych POZ, ale też sprawianie, by te, co już ją oferują, działały sprawniej – wyjaśnia.