Naukowcy mają rację, że powinni zarabiać więcej. Zarówno ci, którzy dopiero zaczynają karierę, jak i ci, którzy mają na koncie wybitne osiągnięcia w wymiarze krajowym i – zwłaszcza – międzynarodowym, a zarabiają kwoty porównywalne z osobami na niższych szczeblach w innych częściach sektora publicznego. To, ile osób faktycznie może się pochwalić takimi osiągnięciami, to temat na inną rozmowę. Choć nie tak odległy od dyskusji na temat poziomu płac.
Kolejni ministrowie dowodzą, że budżet jednak jest z gumy
Jest w pełni zrozumiałe, że i profesorowie zaczynają się irytować, gdy ich podstawowe wynagrodzenie znajduje się poniżej średniej krajowej. Problem tylko w tym, skąd wziąć na te podwyżki. Kolejni ministrowie finansów pokazują, że budżet – wbrew obiegowej opinii – jest z gumy. Doskonale pokazują to kwoty deficytu w kasie państwa. Ale tej gumy nie da się naciągać w nieskończoność.
W tym miejscu najchętniej odwołałbym się do tego, że kto, jak nie pracownicy uczelni, powinien rozumieć tę prostą prawdę. Trudno się do niej odwoływać, gdy był to argument tak chętnie wykorzystywany w przeszłości. Przed... kilkudziesięcioprocentowymi podwyżkami, które pracownicy nauki dostali w ostatnich latach. Podobnie jak nauczyciele, urzędnicy czy osoby na płacy minimalnej (te ostatnie procentowo skorzystały bardziej).
Nie tylko naukowcy są niezadowoleni z hamowania wynagrodzeń
Naukowcy nie są pierwszą grupą, której nie podoba się to, że wzrost wynagrodzeń gwałtownie hamuje. Protestowali już pracownicy sądów. Niezadowoleni są nauczyciele. Nie słychać było dotąd – może się jeszcze nie zorganizowali? – o utyskiwaniu urzędników. Ale uczeni chyba jako pierwsi wychodzą z konkretną propozycją: uznajmy, że nasze podwyżki to inwestycja w obronność i zabierzmy trochę z wydatków na armię. Pomysł bez większych szans na realizację. Ale pokazujący, że zaczyna się niebezpieczne przeciąganie liny, w którym jeśli ktoś zyska, to ktoś inny straci.
Warto pamiętać, że oprócz perspektywy budżetu państwa i poszczególnych grup przez nie opłacanych, jest jeszcze spojrzenie tych wszystkich, którzy pracują w sektorze prywatnym. Dla których na ogół największą szansę na podwyżkę daje zmiana pracy. Oni raczej nie kibicują budżetowemu naciąganiu gumy ani przeciąganiu liny.