- Stanisław August Poniatowski i rosyjska polityka. Lekcja historii Polski
- Adam Jerzy Czartoryski i złudzenia Polaków wobec cara Aleksandra II
- Roman Dmowski i próby porozumienia z Rosją. Historia nieudanego planu
- Lepiej na dno niż z Polakami. Wojenne wybory 1919–1920
- II wojna światowa i polskie próby negocjacji z ZSRR
Potężny cień Rosji, majaczący nad kawałem Europy, powodował, że wśród Polaków pojawiały się koncepcje dokonania historycznego zwrotu i zawarcia porozumienia z imperium rządzonym z Moskwy czy Petersburga. Koncepcje te bywały tak różne, jak różne było położenie naszego kraju. Ale miały wspólną cechę: było nią przekonanie autorów, że oferując Rosji rozwiązanie wygrana-wygrana, działają zgodnie z logiką wspólną dla obu stron proponowanej transakcji. Było to założenie fałszywe.
Stanisław August Poniatowski i rosyjska polityka. Lekcja historii Polski
Pierwszy na liście jest nasz ostatni król. Stanisław August Poniatowski przychodził do władzy nie tylko jako były kochanek i nominat Katarzyny, lecz także jako wyznawca tezy, że polityczne oparcie się Rzeczpospolitej o Petersburg jest rozwiązaniem racjonalnym. Polska, uważał, korzystając z rosyjskiego parasola, wzmocni się, stanie rządna i zdatna do funkcjonowania jako nowoczesne, oświeceniowe państwo. Zaś dla Rosji będzie korzystne mieć w centralnej Europie lojalnego młodszego partnera, co przecież zwiększy jej możliwości prowadzenia polityki i wobec krajów zachodnich, i wobec Turcji.
Caryca i jej otoczenie rozumowali prościej: żaden młodszy partner nie jest potrzebny. Bo po pierwsze, marionetka jest lepsza – trzeba wprawdzie jej płacić, lecz nie trzeba dostosowywać swoich planów do interesów zarządzanego przez nią kraju. Po drugie, młodszy partner dziś jest z nami, a jutro uzna, że ma inne interesy, więc z marionetką jest bezpieczniej. A po trzecie, postępujące pozbawianie Polski suwerenności, aż do inkorporacji, owocowało potokiem nadań ziemskich dla petersburskiej kamaryli, było więc znacznie bardziej niż jakikolwiek układ partnerski zgodne z materialnym interesem rosyjskiej klasy rządzącej.
Dlatego Poniatowski, ku własnemu szokowi, nie mógł robić tego, co uważał za najlepiej pojęty interes Polski i Rosji. A ponieważ do roli marionetki zdegradować się nie chciał, musiał przegrać. Bo Rosjanie nie byli w stanie zachować się inaczej.
Adam Jerzy Czartoryski i złudzenia Polaków wobec cara Aleksandra II
Potem był książę Adam Jerzy Czartoryski. Przyjaciel cara Aleksandra II, przez moment jeden z jego najbliższych współpracowników. Chciał odbudowy państwa polskiego, połączonego z Rosją unią personalną. Car długo sympatyzował z tym pomysłem. Powstało Królestwo Polskie. Małe, ale będące jakąś formą wskrzeszenia państwowości, dającą widoki na przyszłość.
Polacy byli początkowo pełni nadziei. Wręcz masowo zakochali się w Aleksandrze II, nazywając go „Aniołem Pokoju”. Skądinąd ta nasza cecha, jaką jest skłonność do bezkrytycznego zakochiwania się w obcych przywódcach, a następnie do równie emocjonalnego odkochiwania się i przejawiania histerycznego rozczarowania, wydaje się trwała i domaga się szerszego opisu. Gdyby nie zakochanie w Aleksandrze II, to może nie byłoby powstania listopadowego – bo gdyby nie było pierwotnych przesadnych oczekiwań, to i rozczarowanie byłoby mniejsze…
Tak czy inaczej Polakom, wymęczonym wojnami (w obronie konstytucji majowej, powstaniem kościuszkowskim i epoką napoleońską), początkowo ani w głowie była rewolta. Wkrótce jednak okazało się, że państwo rosyjskie nie ma zamiaru spełnić zobowiązań. Nie oddano nam Kresów Wschodnich, co Aleksander II obiecał. I co więcej, zaczęto łamać liberalną konstytucję Królestwa, a przysłany do Warszawy jako głównodowodzący polską armią Wielki Książę Konstanty, psychopata i sadysta, stale upokarzał polskich oficerów. W tej sytuacji w oczywisty sposób zaczęły narastać niezadowolenie i nastroje spiskowe. Sprzyjały im wzorce zagraniczne; epoka romantyzmu to era młodzieżowych konspiracji i rewolucji w całej Europie.
Efektem było powstanie listopadowe, fiasko najbardziej w dziejach zaawansowanej próby budowy Polski z wykorzystaniem opcji rosyjskiej. Jednak Rosja nie była w stanie zachować się inaczej.
Roman Dmowski i próby porozumienia z Rosją. Historia nieudanego planu
Następna, po kilkudziesięciu latach, była próba Romana Dmowskiego. Twórca Narodowej Demokracji z wielu powodów (narastająca groźba niemieckiego Drang Nach Osten, negatywna ocena efektów dotychczasowych antyrosyjskich powstań i obawa przed kolejną klęską) starał się doprowadzić do porozumienia z Petersburgiem. Logicznym, politycznym wyrazem tego porozumienia (na etapie, na którym nic więcej nie było możliwe; przecież nie tylko Rosja, lecz także nikt inny w Europie nie chciał niepodległości Polski) byłaby autonomia Kongresówki. W pisanych już po I wojnie światowej tekstach Dmowski utrzymywał, że nigdy w taką możliwość nie wierzył. Że wiedział, iż Rosjanie autonomii nie dadzą, ale prowadził linię łagodzenia napięć z Petersburgiem tylko dlatego, żeby uśpić czujność rosyjskich żywiołów najbardziej bojących się kolejnej polskiej insurekcji – żeby, przestraszone, nie zablokowały możliwości wojny z Niemcami, która miała przynieść co najmniej zjednoczenie ziem polskich, a może i niepodległość.
Trudno orzec, czy o sobie samym sprzed lat pisał wtedy pełną prawdę. Pewne jest, że dominująca po 1905 r. w Królestwie Narodowa Demokracja oficjalnie autonomię proponowała. Natomiast nie godzili się na nią Rosjanie. Nie godzili się mimo pełnego politycznego i wojskowego panowania nad terenem, oraz mimo że narodowe uczucia Polaków coraz bardziej ogniskowały się na niechęci do Niemców, stających się głównym wrogiem również carskiego imperium. I mimo że widzieli całkowitą bezskuteczność polityki rusyfikacyjnej.
Ta sytuacja nie uległa zmianie nawet po wybuchu I wojny, który spowodował przygnębiające dla niepodległościowców manifestacje lojalności Polaków względem państwa rosyjskiego. Warszawskie damy rzucały kwiaty Kozakom, chłopi powszechnie mówili o wojskach rosyjskich per „nasi”, pobór w Królestwie Polskim odbył się bez problemów (inaczej niż w czasie wojny z Japonią), a wręcz sporo było ochotników, a wkraczające oddziały legionowe spotykały się z rezerwą, a często wręcz z niechęcią.
Pomimo to Rosjanie zwlekali. Nie chcieli ogłosić, a tym bardziej podpisać czegokolwiek zobowiązującego. A gdy w 1915 r. niemiecka ofensywa zmusiła ich do wycofania się z Warszawy lewobrzeżnej i jeszcze przez parę dni utrzymywali Pragę, prowadzili z niej przez Wisłę ogień artyleryjski – na miasto, które przez ostatnie miesiące traktowało ich jak sojuszników. Ich nastawienie zaczęło się zmieniać dopiero wtedy, gdy front ustabilizował się na wschód od Bugu, a państwa centralne zdecydowały się zagrać kartą polską.
A przecież zaangażowanie naszego kraju po stronie Rosji mogło się stać czynnikiem ważącym na wschodnim froncie. Właśnie w nadziei na stworzenie polskiej armii, co pozwoliłoby przerzucić do Francji część dywizji niemieckich, Berlin oraz Wiedeń zdecydowały się podjąć kwestię polską. Rosjanie zdawali sobie sprawę z tego ryzyka, ale nie zrobili wiele, żeby je zneutralizować.
Sam Dmowski w 1916 r. wyjechał z Petersburga do Anglii i Francji. Znów – już po wojnie – twierdził, że dlatego, iż wiedział już, że to nie słabnąca Rosja, tylko alianci zachodni będą po zwycięstwie decydować o losach Polski. Był bystrym analitykiem, więc pewnie to część prawdy. Tylko część. Inna – to była świadomość, że skłanianie Rosjan do wiążących ustępstw w kwestii polskiej to walenie głową w mur. Rosjanie nie byli w stanie inaczej.
Lepiej na dno niż z Polakami. Wojenne wybory 1919–1920
Po bolszewickiej rewolucji w Rosji rozgorzała wojna domowa. Lenin gotów był iść wobec Polaków na wielkie ustępstwa – podobnie jak wobec innych sił, które mogły mu zaszkodzić. Ale dla wszystkich realnie myślących było jasne, a co najmniej prawdopodobne, że są to ustępstwa taktyczne. Czynione po to, by tym łatwiej, bez konieczności walki na wielu frontach, rozprawić się z wrogiem głównym, czyli ruchem białogwardyjskim. I potem przejść do zbrojnego eksportu rewolucji na Zachód. Co musiało odbyć się po trupie Polski. Rządzącym w Warszawie musiała więc narzucać się myśl o porozumieniu z przeciwnikami Lenina – liderami Białej Rosji. Do takiego porozumienia skłaniali obydwie strony Francuzi, zainteresowani obaleniem komunistycznych władz w Moskwie.
Ale cóż – pierwszy głównodowodzący białych adm. Kołczak ani jego następca gen. Denikin nie byli skłonni do realnych ustępstw wobec Polski. Jej niepodległość wprawdzie werbalnie uznawali (choć w ich otoczeniu panowały pod tym względem już jednoznacznie imperialistyczne nastroje; do Warszawy jesienią 1919 r. dotarł np. raport mówiący, że biali Rosjanie z krajów bałtyckich są przekonani, iż Denikin ma już kandydata na generała-gubernatora Polski). Ale nie chcieli, nawet gdy stali już w obliczu klęski, ustąpić na włos w kwestii granic, kluczowej dla utrwalenia Polski jako państwa autentycznie niepodległego. Ba, nie byli skłonni uznać za polskie nawet całego Królestwa – domagali się dla Rosji guberni chełmskiej (rzekomo w większości prawosławnej). A generalnie odmawiali jakiegokolwiek porozumienia w kwestii granic, argumentując, że będzie mogła je zawrzeć dopiero rosyjska konstytuanta, zwołana po zwycięstwie nad bolszewikami.
Nic więc dziwnego, że nie tylko Piłsudski, lecz także Polacy w ogóle nie byli chętni do współdziałania z białymi. Jak to ujął jeden z przywódców endecji Stanisław Grabski, poparcie Kołczaka z Denikinem przez Warszawę oznaczałoby, że „Polska miałaby walczyć nie o odzyskanie ziem zabranych (…) ale dla przywrócenia w Rosji rządów tych sfer i tych ludzi, którzy przodowali przed wojną w rusyfikacyjnej polityce – po to, żeby się następnie zdać w sprawie naszej granicy na ich łaskawą ocenę oddanej im przez nas usługi”.
Ta nieustępliwość odbijała się na wojennym położeniu białych. I nie chodzi wyłącznie o wstrzymanie przez Piłsudskiego działań ofensywnych przeciw bolszewikom w 1919 r. Na Syberii polska 5 dywizja, uznana za część sił ententy, nie chciała uczestniczyć w obronnych bojach Kołczaka. Jak relacjonuje brytyjski historyk Antony Beevor, „jeden z doradców Kołczaka powiedział (francuskiemu gen. – red.) Janinowi, że jeśli Polacy nie wyruszą na front, należy ich rozbroić. Ten przypomniał mu, że Polacy z pewnością wsparliby białych, gdyby otrzymali taki rozkaz od swojego rządu, którego niestety biali nie byli skłonni uznać”.
Biali woleli pójść na dno, ale nie zwijając flagi antypolskiego imperializmu. Nie byli w stanie inaczej.
II wojna światowa i polskie próby negocjacji z ZSRR
Nie było tak, że w czasie II wojny światowej „polski Londyn” i AK chcieli starcia z ZSRR. Owszem, nie potrafiono duchowo rozstać się ze skazanymi na utratę Kresami. Owszem, był Katyń. Owszem, działali nieugięci, odrzucający wszelki kompromis. Ale też coraz silniejszy był nurt zdający sobie sprawę, że do Polski wejdzie Armia Radziecka, i chcący szukać z Rosjanami modus vivendi.
Jeszcze przed wybuchem wojny radziecko-niemieckiej rząd Sikorskiego próbował wysyłać do Moskwy jakieś sygnały, ustanowić kanał niejawnej łączności (np. za pośrednictwem neutralnej Turcji). A w czerwcu 1942 r. Sikorski depeszował do Andersa: „Wojna na Wschodzie nie rozwija się ani według zapowiedzi Pana Generała za jego pobytu w Londynie, ani wg zawartych w depeszy przewidywań. Rosja Sowiecka może przegrać jeszcze niejedną bitwę (…) lecz Rząd Sowiecki wytrzyma jeszcze długo, a po skoordynowaniu wysiłku wojennego Aliantów… mam prawo przypuszczać, że Sowiety przetrzymają do wspólnego zwycięstwa”.
Potem, zwłaszcza po Stalingradzie, takie realistyczne myślenie, mimo ujawnionego Katynia, upowszechniało się, bo też sytuacja je po prostu wymuszała. W Komendzie Głównej AK reprezentowali je m.in. gen. Stanisław Tatar i szef kontrwywiadu płk Marian Drobik. W londyńskiej polityce, po śmierci Sikorskiego – premier Stanisław Mikołajczyk. Były to różne typy ludzkie, ale można powiedzieć, że wszyscy skłaniali się ku rozwiązaniu, które później nazwano finlandyzacją – oddaniu Rosji Kresów (za rekompensatą na zachodzie), prowadzeniu polityki zagranicznej przyjaznej Moskwie, zgodzie na sojusz wojskowy – za cenę utrzymania swobody polityki wewnętrznej. Wydawało się to logiczne – Kreml, rozumowano, powinien widzieć interes w oparciu się w Polsce na środowiskach mających szerokie zaplecze, a nie na wyizolowanej sekcie komunistów.
Taki kierunek myślenia był rozpowszechniony w kraju. I mógł szybko stać się dominujący – z racji potwornej nienawiści, jaką potrafili wzbudzić do siebie Niemcy (analogiczne uczucia wobec Rosjan były ograniczone do tych Polaków, którzy okres 1939–1941 spędzili na terenach włączonych do ZSRR, czyli do względnie niewielkiej części narodu). Tylko że takiego rozwiązania nie chciał Stalin. Od Polski sfinlandyzowanej wolał komunistyczną, całkowicie swoją. Miało to rozmaite, daleko idące efekty. Choćby taki, że PRL był na wielu płaszczyznach wiecznym problemem dla Kremla. Tymczasem Polska sfinlandyzowana, z wolnorynkową gospodarką, byłaby ekonomicznie silniejsza, mogłaby wpływać tonująco na systemowe problemy gospodarki ZSRR. I z całą pewnością kolejne pokolenia radzieckich liderów nie musiałyby zaprzątać sobie głowy groźbą polskich buntów. Stalin nie chciał jednak takiej perspektywy. Oczywiście trochę dlatego, że był, właśnie, Stalinem, czyli chciał osiągnąć przede wszystkim cele ideologiczne. Ale nie tylko dlatego. Również dlatego, że stał na czele państwa rosyjskiego z jego kulturowo uwarunkowaną psychologią. Nie mógł więc postąpić inaczej.
A potem, już w okresie PRL, bardzo różni ludzie sukcesywnie próbowali proponować Rosjanom coś innego niż Polskę wedle klasycznej komunistycznej wersji. Koncepcja twórcy Paxu Bolesława Piaseckiego opierała się przecież na stopniowym tworzeniu równie jak PZPR proradzieckiej, lecz niekomunistycznej alternatywy politycznej. Niedalekie od takich wizji bywały też środowiska niezależnych katolików. Stefan Kisielewski już w latach 80. do znudzenia powtarzał anegdotę o szukaniu numeru telefonu na Kreml. Rosjanie nie byli jednak zainteresowani żadnym wariantem – aż do momentu, w którym Gorbaczow dostrzegł, że sypie się cały system. A wtedy rzecz jasna na wszystko było już za późno. Ale naprawdę nie potrafili inaczej.
Psychologiczna niemożność. Dlaczego Rosja nigdy nie mogła traktować Polski jako równorzędnego partnera?
Dlaczego? Odpowiedzi udzielił Stanisław Cat-Mackiewicz: „Tylko dobre znawstwo historii i literatury rosyjskiej XIX w. może nam dać dokładny obraz, jak głęboko w nacjonalizm rosyjski wrosła kwestia polska. Nie żadna zdobycz cieśnin, lecz panowanie nad Polską było i będzie serdeczną potrzebą tego nacjonalizmu. Jeśli istnieją narodowe mity, narodowe świętości, to konieczność panowania nad Polską jest właśnie taką świętością dla Rosji.
Nie zaprzeczają temu wszelkie objawy dobroduszności, a nawet serdeczności, z którymi niektórzy Polacy spotykali się u niektórych Rosjan. Tak jak ojcowska miłość do dziecka nie przeszkadza czasami okrucieństwu wobec tego dziecka, tak również dążność do panowania nad Polską powszechna u Rosjan, stanowiąca nieodzowny składnik rosyjskiego patriotyzmu, nie wyklucza pewnych sporadycznych wybuchów dobroduszności przy tego panowania realizacji”.
Oraz: „Dzieje Rosji są wypełnione Polską po same brzegi. Wielkie księstwo moskiewskie powstaje, formuje się, życie swe bierze z walki z państwem Jagiellonów. Od Iwana Groźnego do Brusiłowa każdy akcent patriotyzmu rosyjskiego ma treść antypolską. W kulturze rosyjskiej motorem tworzenia jej odrębności, indywidualności, charakteru jest niechęć do naszego łaciństwa, katolicyzmu, jezuityzmu, kultury zachodniej. Rosjanie bardzo często lubią Polaków jako ludzi; zawsze mają do nas niechęć i jako do narodu, i typu narodowego. Myśmy w 1613 poili swe konie w Moskwie-rzece, myśmy stali przy kolebce ich narodowej dynastii, w każdym wydarzeniu historycznym rosyjskim zawsze jesteśmy my, my i my. Pierwsze narodowe rosyjskie powstanie to my, sprawa polska była zawsze tą osią, dokoła której obracały się myśl i uczucie rosyjskie od narodowego indyferentyzmu do nacjonalistycznego szowinizmu”.
Trudno się dziwić psychologicznej niemożności przeskoczenia czegoś aż tak głęboko zakorzenionego. ©Ⓟ