„W innych miejscach świata zadaniem służb wywiadowczych jest zbieranie informacji, ułatwiających głowom państw prowadzenie polityki zagranicznej, lecz w Rosji (…) celem jest manipulacja przyszłością, a nie zdobywanie danych na temat przeszłości”. To cytat z książki „Dezinformacja: były szef wywiadu ujawnia tajne strategie podważania wolności, atakowania religii i promowania terroryzmu” (2013). Autorami byli Ion Michai Pacepa (generał rumuńskiej Securitate, który w 1978 r. przeszedł na stronę amerykańską) oraz prof. Ronald J. Rychlak, prawnik i publicysta polityczny. Przetłumaczona na wiele języków (na polski także) książka często figuruje w akademickich bibliografiach i wykazach literatury polecanej studentom stosunków międzynarodowych i bezpieczeństwa, a w procesie szkolenia wykorzystują ją przeróżne służby specjalne na czele z CIA. I trudno się dziwić – zwłaszcza gen. Pacepa, który z oczywistych względów zasługuje na miano dobrze zorientowanego fachowca, dostarcza nam unikatowej wiedzy o metodach wywierania wpływu, wypracowanych jeszcze za czasów carskich, potem doskonalonych w ZSRR i państwach satelickich, a wreszcie przejętych przez instytucje współczesnej Federacji Rosyjskiej.
„Dezinformacja stała się najskuteczniejszą bronią Kremla w wojnie z Zachodem” – konstatują Pacepa i Rychlak. Niby wszyscy wokół wiedzą, a metoda wciąż działa. Tym bardziej warto pokazywać kolejne przypadki jej zastosowania – ku przestrodze i z nadzieją, że ktoś jednak wyciągnie praktyczne wnioski.
Mało kto włożył tyle wysiłku co Rosjanie, by wzbogacić i rozwinąć znaną tezę szefa hitlerowskiej propagandy Josepha Goebbelsa, że „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”. W wersji rosyjskiej można dodać: „i może się stać podstawą decyzji politycznych”. Oczywiście cudzych.
Jak rozpoznać rosyjską dezinformację i manipulację narracją?
Weźmy taki zestaw tez. „Konflikt dotyczy wyłącznie Rosji i Ukrainy, to ich sprawa, więc państwa europejskie – zamiast wspierać Kijów – powinny zachować neutralność. Tym bardziej, że Ukraina już i tak przegrała, wszystkiego jej brakuje, ludzi, czołgów, rakiet i pieniędzy, a przeciwko reżimowi Zełenskiego rozwija się wewnętrzny ruch oporu. Tymczasem Rosja ma się przecież znakomicie, władza jest stabilna, ludzie szczęśliwi, armia zwycięska”. „Estonia to przykład kraju, który nie odczuwa chęci harmonijnego podejścia do Rosji, a Kaja Kallas nie ma wystarczających zdolności intelektualnych, by kierować europejską polityką zagraniczną i bezpieczeństwa. To ona, wraz z Ursulą von der Leyen i innymi jastrzębiami, pcha Europę ku niebezpieczeństwu, bo Rosja w końcu będzie musiała uderzyć tutaj w samoobronie. Tak, jak musiała to zrobić w przypadku Ukrainy, bo kwitły tam przecież tendencje faszystowskie, deptane były prawa ludzkie, a Zachód zagrażał Rosji, budując tam swoje wpływy”. „Rosjanie nigdy nie mieli zamiaru, projektu ani planu inwazji na resztę Europy, nie mają w tym interesu, ale niestety kraje bałtyckie i Polska wciąż mnożą prowokacje. Jakie? Prowokacją jest wszystko, co mówią i robią, a estońska marynarka wojenna próbowała uprowadzić rosyjskie okręty na wodach międzynarodowych. W dodatku Europa bez sensu rozbudowuje swój kompleks wojskowo-przemysłowy, kosztem dobrobytu obywateli, więc Rosja w końcu będzie musiała zaatakować, chociaż wcale nie chce”.
Zgaduj-zgadula, z czyich wypowiedzi pochodzą te wypisy? Rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa, guru rosyjskiej geopolityki Aleksandra Dugina, a może samego Władimira Putina? Nie – autorem i propagatorem powyższych stwierdzeń jest niejaki Jacques Baud, obywatel szwajcarski. „Oficer szwajcarskiego wywiadu wojskowego”, który „uczestniczył w szeregu misji pokojowych ONZ, a następnie kierował agencją odpowiedzialną za zakup broni dla sił zbrojnych Szwajcarii” oraz „od kilku lat analizuje konflikt ukraiński, na temat którego wydał kilka książek”, jak go przedstawia Mateusz Piskorski, który niedawno przeprowadził z pułkownikiem Baudem wywiad dla „Myśli Polskiej”.
Wywiad rozpełzł się po internecie, nie tylko polskim – tłumaczenia można znaleźć w przestrzeni informacyjnej krajów bałtyckich, Niemiec i Francji, a także – a to niespodzianka! – Mołdawii.
Mechanizm rosyjskiej propagandy: efekt kuli śnieżnej w sieci
Naiwnością byłoby sądzić, że to przypadek. Za większość udostępnień (a także sporą część komentarzy, które „podbijają” liczbę wyświetleń wpisów na platformach społecznościowych) odpowiadają konta znane z upartego powielania prokremlowskich przekazów. Niektóre łatwo zidentyfikować jako automaty, inne ewidentnie należą do żywych ludzi – czasami polityków partii skrajnych, z lewa i z prawa, czasem antysystemowych aktywistów zależnie od potrzeb sponsora delegowanych na różne fronty. Te też są łatwe do rozpoznania, bo jak na komendę zamieszczają zamówione przez „centralę” treści. Ale dołączają do nich mniej zorganizowani i nierzadko przypadkowi, ale za to liczni wolontariusze. Można wśród nich znaleźć sfrustrowanych życiowymi niepowodzeniami „normalsów”, którzy akurat doszli do wniosku, że za ich porażki odpowiadają Komisja Europejska albo prezydent USA. Inna charakterystyczna grupa to internetowi celebryci na dorobku, którzy zapewne cynicznie liczą na automatyczne wsparcie rosyjskiej machiny sieciowej, by łatwiej zwiększyć zasięgi i lans.
Spora część tych, którzy usłużnie powielają rosyjski przekaz propagandowy, to skądinąd poczciwi ludzie dobrej woli, którzy po prostu nie umieją odróżnić manipulacji od rzeczowej analizy, a ulegli zwodniczemu urokowi „autorytetu”. I w dobrej wierze podają dalej to, co wypichcili profesjonaliści od propagandy.
Putina czy Pieskowa by oczywiście nie udostępnili, ale szwajcarskiego pułkownika wywiadu z bogatą przeszłością w ONZ – jak najbardziej. Szkoły wciąż nie uczą krytycznej analizy informacji, więc naszemu przypadkowemu internaucie do głowy nie przyjdzie, by sprawdzić medium, z którego pochodzą treści, ani zainteresować się przeszłością i powiązaniami „eksperta”. To wbrew pozorom nie jest trudne – trzeba jedynie chcieć i mieć trochę czasu. Specyfika internetowych mediów pcha nas jednak w przeciwnym kierunku: zauważamy zdanie lub obrazek, które akurat wydaje się wpisywać w nasze własne poglądy lub emocje – i bęc. Puszczamy dalej. Kolejny znajomy lub obserwator znajdzie to na naszej osi czasu, uzna za wiarygodne i ważne, więc też puści dalej. I kula śnieżna się toczy ku uciesze inicjatorów.
Dzieje się to tym łatwiej, im sprytniej zredagowano komunikat. Ostatnie wypowiedzi Bauda są niezłym przykładem. Po pierwsze, spora część jego stwierdzeń jest nawet prawdziwa – zwłaszcza te, które nie dotyczą bezpośrednio wojny w Ukrainie, ale np. kwestii migracyjnych w Europie. Baud „dostrzega problem” i wyraża ostrożny sceptycyzm wobec realizowanej polityki, co zapewne trafia do przekonania wielu odbiorcom o bardzo różnych poglądach i dobrze nastraja ich do przyjęcia reszty treści. Podobać mogą się też wezwania, żeby Europejczycy nie „marnowali” swoich pieniędzy na zbrojenia (któż by nie chciał w zamian lepszej opieki socjalnej czy edukacji?) albo nie podążali bezkrytycznie za lobbystami (tych wszak nikt nie lubi). Ukraina oczywiście ma problemy, ale to, że Baud je wyolbrzymia – i w dodatku wyciąga z ich analizy fałszywe wnioski – to już nie każdy zauważy. To prawda, że Rosja radzi sobie z sankcjami lepiej, niż zakładali ich twórcy, ale Baud starannie pomija niewygodne fakty świadczące o tym, że kryzys rosyjskiej gospodarki i tak pogłębia się z dnia na dzień. I tak dalej: trochę prawdy, dużo półprawd, czasami celowo wypaczony kontekst, a gdzieniegdzie ewidentne kłamstwo. Na przykład to o estońskich prowokacjach, ale przygotowany już odbiorca je przełknie. W końcu mówi to „pułkownik wywiadu, Szwajcar, autor wielu książek, związany z ONZ”.
Jacques Baud – pułkownik wywiadu i twarz prokremlowskich narracji
Urodzony 1 kwietnia 1955 r. Baud rzeczywiście służył w latach 1983–1990 w szwajcarskim wywiadzie. Potem pracował dla różnych instytucji, w tym ONZ. Spędził wtedy sporo czasu w Afryce, w newralgicznych miejscach i w rolach, które siłą rzeczy musiały być na celowniku przeróżnych służb specjalnych. Swojego czasu opublikował książki o szpiegostwie i terroryzmie, nawet nieźle oceniane przez specjalistów. Może nawet sam je napisał, choć warto wiedzieć, że podrzucanie swoim figurantom dobrych tekstów do wykorzystania w celu ułatwienia kariery i zwiększenia rozpoznawalności to jeden ze znanych instrumentów werbunku i budowy pozycji agenta stosowanych przez wywiad, zresztą nie tylko rosyjski.
U progu emerytury nasz bohater wyraźnie otworzył się na teorie spiskowe (dotyczące np. zamachów 11 września), a wkrótce zajął się obroną Hezbollahu i syryjskiego reżimu Assada (usiłując wykazać, często w sposób obrażający elementarną wiedzę o faktach i logice, że są to w gruncie rzeczy mili ludzie usiłujący się obronić przed siepaczami Ameryki i innych krajów Zachodu). Efekt był taki, że przestały zapraszać go media głównego nurtu (wcześniej dość często komentował politykę bezpieczeństwa jako ekspert zarówno w swoim kraju, jak i we Francji). Posypały się za to zaproszenia do stacji i gazet związanych ze skrajną prawicą. Wtedy, czyli około roku 2020, Baud zajął się już na dobre wybielaniem Putina i jego reżimu. Z rozmachem, bo przy okazji wytłumaczył nawet, że ZSRR w latach 80. ubiegłego wieku napadł na Afganistan… w samoobronie przed USA. Potem już jawnie – w kolejnych książkach i wywiadach – wychwalał Putina (jako wybitnego męża stanu i wodza), Rosję i jej agresję na Ukrainę, nie zaniedbując dezawuowania Kijowa, dawnych państw Układu Warszawskiego, które weszły do UE, a także Zachodu jako całości.
Wszystko to łatwo znaleźć w internecie, wystarczy kilkuminutowy research. To jednak chyba zbyt wielkie wyzwanie dla tych, którym nie wystarczy to, że wywiad z Baudem zrobił akurat Mateusz Piskorski (niemal jawny agent wpływu, obecnie przebywający na Białorusi) dla „Myśli Polskiej” (w którym to medium od lat mnożą się teksty żywcem powtarzające kolejne propagandowe tezy Kremla).
Na użytek anglojęzycznej publiki emerytowanego pułkownika zaprosił do swego popularnego kanału na platformie YouTube norweski politolog Glenn Diesen. Formalnie: akademicki specjalista od Rosji i jej polityki zagranicznej, więc nic nie budzi niepokoju. Ale gdy przyjrzeć się dokładniej, dostrzeżemy, że dostawał stypendia, granty i nagrody od Rosjan, pracował na rosyjskich uczelniach i w rosyjskich czasopismach „naukowych”, brał udział w propagandowych ustawkach i był sowicie opłacany przez związane z Kremlem fundacje. Często udzielał komentarzy kremlowskim mediom. Ba!, znajdziemy nawet występy w tak ulubionym przez Putina Klubie Wałdajskim. Do kompletu: jakieś funkcje w powiązanych z Rosją think tankach, także w Serbii. I polityczne związki ze skrajną prawicą, także tą o zabarwieniu neonazistowskim.
W tej sytuacji, chyba trudno się nawet dziwić, że wśród gości kanału Diesena poza Baudem znajdziemy m.in. Aleksandra Dugina, a także byłą szefową austriackiej dyplomacji Karin Kneissl (która zasłynęła zaproszeniem Putina na swój ślub, nieraz heroicznie broniła interesów Kremla w Europie, a wreszcie dwa lata temu ostatecznie „wybrała wolność” w Rosji). Nie dziwi też łatwy do stwierdzenia fakt, że wszystkie dzieła „naukowe” i publicystyczne występy prof. Diesena precyzyjnie odzwierciedlają rosyjski punkt widzenia na politykę międzynarodową oraz aktualne potrzeby propagandowe Kremla. Notabene, jego rozmowa z Baudem zawiera te same treści, co przywołany wcześniej wywiad Piskorskiego oraz inne niedawne wystąpienia Szwajcara. Tak, jakby pytania zadawała i redagowała odpowiedzi ta sama osoba (a raczej te same osoby, bo w realiach rosyjskich służb jest to zapewne praca zbiorowa).
Historia rosyjskiej dezinformacji: od caratu po współczesny Kreml
Pułkownik Baud w przeszłości współpracował także z innymi, charakterystycznymi postaciami rosyjskiej sieci wpływu informacyjnego na Zachodzie. Ciekawy przykład to Éric Denécé, weteran francuskiego wywiadu wojskowego, który potem przeniósł się do sektora prywatnego (gdzie wplątał się w kilka bardzo dwuznacznych sytuacji), bywał wykładowcą akademickim (na dość prestiżowych uczelniach), a wreszcie założył Francuskie Centrum Badań Wywiadowczych (CF2R). Jednym z filarów tego prywatnego think tanku, który szybko zaczął sprzedawać swe analizy m.in. francuskiemu Ministerstwu Obrony, był właśnie Baud.
Gdy po 2022 r. – w obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę oraz nasilenia się rosyjskiej presji na francuskie interesy bezpieczeństwa zarówno w Afryce, jak i w samej metropolii – ośrodek ten już jawnie zaczął wspierać interesy i narracje Kremla, nad Sekwaną przypomniano sobie stare historie. Między innymi André Ulmanna, redaktora naczelnego „La Tribune des Nations”, czasopisma prenumerowanego przez wiele instytucji publicznych, które latami sączyło (mniej lub bardziej dyskretnie) jad radzieckiej propagandy. W końcu okazało się, że robi to za pieniądze z Moskwy (ciekawostka, z Warszawy też, bo wywiad PRL dofinansowywał redakcję niebagatelnymi kwotami), a sam Ulmann został zwerbowany przez KGB tuż po zakończeniu II wojny światowej. Albo Pierre’a-Charles'a Pathé, latami uchodzącego za „niezależnego intelektualistę o postępowych poglądach”, który też ciężko pracował dla Moskwy – za dobre pieniądze oraz ułatwienia w karierze, polegające m.in. na dostarczaniu mu gotowych do druku analiz geostrategicznych, które następnie chłonęła elita polityczna V Republiki. W przeciwieństwie do innych agentów wpływu Pathé został jednak w roku 1979 zatrzymany przez francuski kontrwywiad na gorącym uczynku, gdy oficer prowadzący przekazywał mu instrukcje szpiegowskie. To umożliwiło proces i wyrok skazujący. Wkrótce potem nowy prezydent François Mitterrand ułaskawił jednak Pathé. Niektórzy ludzie z branży twierdzą, że odbyło się to w ramach cichego układu z własnymi służbami, bo Pathé sypał ochoczo, a dzięki pozyskanym od niego informacjom zdołano zidentyfikować wielu innych członków radzieckich siatek szpiegowskich. Niektórym z nich przydarzyły się wkrótce potem dość tajemnicze wypadki komunikacyjne. We francuskich realiach epoki ta wersja nie jest niemożliwa.
A przy okazji: Éric Denécé poszedł po roku 2022 na całość, niszcząc swą wcześniejszą reputację („naprawdę niezły spec od wywiadu, także tego komercyjnego, chociaż coraz bardziej kontrowersyjny”) na rzecz już całkiem jawnego reprezentowania interesów rosyjskich, i to nie tylko w wystąpieniach medialnych. Procesu się jednak nie doczekał. Objęty ostracyzmem środowiskowym, który z kolei spowodował kłopoty finansowe, popełnił samobójstwo parę miesięcy temu. Chociaż – jakżeby inaczej – część jego środowiska natychmiast skonstatowała, że to było morderstwo, które miało być ostrzeżeniem dla innych. Cóż…
Swoich Baudów, Ulmannów i Denécé’ów mają oczywiście nie tylko Francuzi. Podobny model oddziaływania przy pomocy dyspozycyjnych „ekspertów” da się zidentyfikować w wielu krajach, od USA po Polskę.
Wszędzie pojawiają się analogiczne narracje o wojnie w Ukrainie, jej genezie i przebiegu, o potencjale Rosji i Zachodu, a ostatnio bardzo podkreślające bezsens utrzymywania sankcji energetycznych i finansowych oraz rozbudowy naszego potencjału wojskowego. Nieco przekornie, ale jednak trzeba to na koniec przyznać – oni robią naprawdę dobrą robotę. To dzięki nim mamy pewność, czego Moskwa boi się najbardziej. Pozostaje więc robić dokładnie to, od czego tak desperacko usiłują nas odwieść różni duzi i mali agenci wpływu. ©Ⓟ