Były premier jednego z państw europejskich powiedział mi wiosną, że największą tragedią Izraela jest fakt, iż jest on zdolny do wywoływania wojen, ale całkowicie niezdolny do budowania pokoju. Dziś należałoby dodać, że pod rządami Binjamina Netanjahu państwu temu najlepiej wychodzi podsycanie konfliktów.
Przed rozpoczęciem ofensywy na Gazę, której sprzeciwiali się niemal wszyscy sojusznicy państwa żydowskiego, Netanjahu wygłosił płomienne przemówienie. – Jesteśmy Atenami i Spartą, być może nawet super-Spartą – oznajmił Izraelczykom. Ateny miały w tej opowieści symbolizować potęgę intelektualną i demokrację, Sparta – konieczność dalszej militaryzacji państwa i częściową autarkię, czyli gospodarczą samowystarczalność, przede wszystkim w zakresie produkcji broni.
– Świat podzielił się na dwa bloki, my nie należymy do żadnego z nich – mówił Netanjahu.
Oznacza to mniej więcej tyle, że Izrael planuje nie tylko dalsze niszczenie Strefy Gazy, lecz także aneksję kolejnych terenów Zachodniego Brzegu – co w ostatnich dniach otwarcie zapowiedzieli Netanjahu i jego skrajnie prawicowi koalicjanci. Perspektywa jest więc taka, że kraj będzie prowadził wojnę bez końca, bo nawet po zdobyciu Gazy – określanej obecnie przez izraelskie władze mianem ostatniego bastionu Hamasu – znajdzie się kolejne miejsce, do którego będą musiały wjechać izraelskie czołgi.
Netanjahu destabilizuje Bliski Wschód
Jeszcze wiosną ubiegłego roku „ostatnim bastionem” nazywano Rafah – tuż przed wkroczeniem izraelskich wojsk do miejscowości, która uchodziła wówczas za jedyne względnie bezpieczne miejsce w całej palestyńskiej enklawie. Zdobycie Rafah miało być ostatecznym krokiem na drodze do zwycięstwa. Miasto zostało zrównane z ziemią, a coraz liczniejsza grupa byłych urzędników ds. bezpieczeństwa – w tym szefów Mosadu, Szin Betu i innych kluczowych instytucji – przekonywała, że Hamas utracił już zdolności operacyjne. Izrael zdecydował się jednak kontynuować ludobójczą wojnę. Teraz Netanjahu sugeruje, że scenariusz się powtórzy.
Niewykluczone, że zamierza przy tym przekraczać kolejne czerwone linie także poza granicami Gazy i Zachodniego Brzegu. Po bezprecedensowym ataku na terytorium Kataru, uznanego przez USA za jednego ze swoich najważniejszych sojuszników spoza NATO, Netanjahu nie wykluczył dalszych uderzeń w przedstawicieli Hamasu przebywających poza eksklawą. Zapowiedział, że przywódcy organizacji nie będą mogli liczyć na bezpieczeństwo „gdziekolwiek się znajdują”. Wywołało to obawy, że kolejnym celem Izraela może stać się należąca do NATO Turcja.
Izrael w ogniu krytyki
Tak właśnie „Bibi” wyobraża sobie odpowiedź na rosnącą falę krytyki Izraela na arenie międzynarodowej. Ta z każdym dniem – i nie bez powodu
– nabiera coraz większej siły. W ubiegłym tygodniu komisja śledcza ONZ dołączyła do grona instytucji uznających, że w Strefie Gazy dochodzi do ludobójstwa (wcześniej podobne wnioski przedstawiły m.in. izraelska organizacja praw człowieka B’Tselem i Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Ludobójstwa). A Komisja Europejska zaprezentowała długo oczekiwany projekt „zawieszenia niektórych przepisów handlowych w ramach Umowy Stowarzyszeniowej między UE a Izraelem”, choć inicjatywa ta nie ma obecnie wystarczającego poparcia, by mogła zostać przyjęta. Kolejne państwa grożą również bojkotem przyszłorocznej Eurowizji, jeśli Izrael zostanie do niej dopuszczony.
– Uważam, że nie powinniśmy brać udziału w Eurowizji, jeśli wystąpi w niej Izrael – stwierdziła ministra kultury i dziedzictwa narodowego Marta Cienkowska.
Kroplą, która przelała czarę goryczy, była jednak dla Netanjahu decyzja o uznaniu państwowości Palestyny przez Francję, Wielką Brytanię, Kanadę, Australię, Maltę. W tym tygodniu na taki krok zdecydowało się 10 państw, zwiększając ich łączną liczbę do 157. W praktyce niewiele to zmienia – nie sprawi, że z Zachodniego Brzegu znikną ogromne izraelskie flagi powiewające nad żydowskimi osiedlami, które w świetle prawa międzynarodowego są nielegalne, ani że izraelskie czołgi opuszczą Strefę Gazy, ustępując miejsca Autonomii Palestyńskiej, która mogłaby na zgliszczach rozpocząć budowę niepodległego państwa palestyńskiego. „Nie będzie żadnego państwa palestyńskiego” – napisała w środę na portalu X kancelaria premiera Izraela, dodając, że „haniebna kapitulacja niektórych przywódców wobec palestyńskiego terroru w żaden sposób nie zobowiązuje Izraela”. Od izraelskich dyplomatów słyszałam w ostatnim czasie, że Autonomia Palestyńska jest niemal takim samym złem jak Hamas, więc nie może zostać dopuszczona do zarządzania tym terytorium.
Symboliczne wsparcie dla Palestyny
Bezkompromisowość i wiara we własną nieomylność raczej nie skończą się dla Izraela dobrze. Im dalej będzie się posuwał, tym bardziej Zachód będzie skłonny sięgnąć po realne sankcje. Takie, które nie będą wyłącznie symbolicznym gestem wsparcia dla mieszkańców Gazy. „Porównywanie do bohaterskich i ascetycznych Spartan, spośród których zaledwie kilkuset skutecznie stawiło opór potężnej armii perskiej, jest bardzo romantyczne. Problem w tym, że Sparta została zniszczona. Przegrała i zniknęła” – pisała centroprawica gazeta „Ma’ariw”. W przypadku Izraela może to oznaczać status międzynarodowego pariasa. ©Ⓟ