Z analizy zdjęć satelitarnych firmy Planet Labs wynika, że w trakcie miesięcznych przygotowań izraelskie wojska zniszczyły tam ok. 1,8 tys. budynków. Patrząc na wcześniejsze ofensywy, m.in. w Rafah, można przypuszczać, że największy ośrodek w Strefie Gazy zostanie w najbliższym czasie całkowicie zrównany z ziemią.
Oficjalnym celem operacji jest okupacja miasta (lub jego ruin). Izraelskie władze nie ujawniają jednak szczegółów dotyczących dalszych działań. Według informacji izraelskiego portalu Ynet, szef sztabu armii Eyal Zamir miał powiedzieć członkom Podkomisji Wywiadu Knesetu, że premier Binjamin Netanjahu nie przedstawił wojsku planu na okres po zajęciu Gazy. „Nie wiemy, co będzie dalej, ani do czego mamy się przygotować” – stwierdził Zamir. Pewne jest jedynie to, że w najbliższych tygodniach – a zapewne także miesiącach – świat będzie bezczynnie obserwował kolejne obrazy śmierci, głodu i zniszczenia.
Sojusznicy Izraela ostrzegali go przed rozpoczęciem operacji lądowej w Gazie. Prezydent Francji Emmanuel Macron podkreślał, że może ona „wciągnąć cały region w stan permanentnej wojny” i doprowadzić do „katastrofy obu narodów”. Inni przywódcy apelowali zaś o powrót do negocjacji.
Ale Izrael, zamiast dać szansę wysuniętej przez Amerykanów propozycji porozumienia pokojowego z Hamasem, przeprowadził w ubiegłym tygodniu nalot na delegację tej organizacji w Katarze. W momencie ataku dyskutowała ona nad planem przedstawionym przez Waszyngton. Było to uderzenie bez precedensu: Izrael wymierzył je w państwo, któremu Waszyngton nadał tytuł „najważniejszego sojusznika spoza NATO” i które od dawna pełni rolę mediatora w negocjacjach z organizacjami terrorystycznymi, jak Talibowie czy Hamas. W ostatnich latach Katar angażował się też w sprawy europejskie, negocjując m.in. uwolnienie ukraińskich dzieci z rosyjskiej niewoli.
Izrael zdecydował się na taki ruch, bo… mógł. Od początku wojny, która zdaniem wielu ekspertów przerodziła się w ludobójstwo, nie spotkała go żadna kara. Zachód choć wystosował wiele ostrzeżeń okazał się bezradny w nakładaniu realnej presji. Frustracja spowodowana przebiegiem wojny i perspektywą zajęcia miasta Gaza popchnęła część państw – w tym Francję, Wielką Brytanię i Kanadę – do zapowiedzi uznania Palestyny za państwo podczas najbliższego posiedzenia Zgromadzenia Ogólnego ONZ. To gest w dużej mierze symboliczny, który nie zmieni sytuacji na miejscu.
Mimo to ze Stanów Zjednoczonych płyną sygnały, że Waszyngton zamierza wynagrodzić Izraelowi decyzję części państw o uznaniu Palestyny. Jak podał portal Axios, sekretarz stanu Marco Rubio podczas wizyty w Jerozolimie rozmawiał z premierem Netanjahu o możliwości aneksji części Zachodniego Brzegu. – Powiedzieliśmy Europejczykom, że nastąpi reakcja odwetowa – stwierdził Rubio.
To niebezpieczny kierunek. Izrael, coraz bardziej przekonany o własnej potędze, a jednocześnie pielęgnujący w sobie tożsamość ofiary absolutnej, będzie przesuwał granice swoich działań coraz dalej. Przyznaje to zresztą sam Netanjahu: podczas konferencji prasowej w Jerozolimie, w której uczestniczył także Marco Rubio, stwierdził, że każde państwo ma prawo „bronić się poza własnymi granicami”. Nie wykluczył kolejnych ataków na przywódców Hamasu po ataku w Katarze, podkreślając, że nie będą mieli oni immunitetu „gdziekolwiek się znajdują”. Pytanie, czy posunie się do uderzenia w Turcję, członka NATO, pozostaje więc otwarte. ©℗