Kassem Hamadé, szwedzki dziennikarz, 14 lat temu pospieszył do Libii relacjonować wojnę domową, która zachwiała dyktaturą Mu’ammara al-Kaddafiego. Pracował w Trypolisie, a gdy fronty zaczęły się przesuwać w pobliże miasta i na ulicach zapanował chaos, jeden z lokalnych informatorów miał go skierować do tajnej kostnicy w pobliżu miejscowego szpitala.

Trypolis, tajna kostnica i zdjęcia: nowe dowody w sprawie Musy as-Sadra

Zaprowadzono go do pomieszczenia, w którym znajdowały się chłodnie ze zwłokami; Hamadé naliczył 16 ciał mężczyzn oraz jedno dziecka, wszyscy byli od dawna martwi. Szwedzkiego reportera szczególnie interesowały jedne zwłoki. – Gdy tylko pracownik kostnicy otworzył komorę, natychmiast uderzyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, z kształtu twarzy, koloru skóry i włosów ten mężczyzna przypominał Musę as-Sadra. A po drugie, ten człowiek został zabity – twierdzi po latach reporter. Rana nad lewym okiem wskazywała, że mężczyźnie strzelono w głowę lub zadano silny cios, który rozłupał mu czaszkę.

Hamadé zrobił kilka zdjęć i zdołał wyskubać z ciała mężczyzny kilka włosów, które postanowił przekazać do analizy DNA. I zrobił to powrocie z Libii, tyle że koronny dowód w sprawie – przekazany ludziom, którzy dziś uważają się za spadkobierców as-Sadra – zaginął w niejasnych okolicznościach.

Ale Hamadé nie odpuścił. Upłynęło wiele lat, zanim zainteresował swoim odkryciem BBC. Ta poszła tropem tego, co pozostało – pospiesznie zrobionych fotografii zwłok. Zostały one poddane analizie za pomocą modelu komputerowego opracowanego na University of Bradford. Wykazała wysokie, nawet 70-proc. prawdopodobieństwo, że na zdjęciach jest Musa as-Sadr. Na dodatek algorytm skojarzył rysy martwego z rysami krewnych as-Sadra.

Wiosną 2023 r. ekipa BBC w towarzystwie Hamadégo pojechała do Trypolisu szukać tajnej kostnicy. Reporter rozpoznał budynek, w którego podziemiach dokonał odkrycia. Tyle że kiedy brytyjscy dziennikarze wystąpili o zgodę na wejście do środka, ich pozwolenia na pracę na terytorium Libii zostały anulowane, a kolejnego dnia ekipa została aresztowana i oskarżona o szpiegostwo. – Zawiązano nam oczy, nieustannie przesłuchiwano i powiedziano, że nikt nam nie pomoże. Spędzimy tam dziesiątki lat – wspomina Moe Shreif z BBC. Zabiegi redakcji i rządu w Londynie w końcu doprowadziły do uwolnienia dziennikarzy.

W zeszłym tygodniu, po latach przygotowań, stacja wyemitowała wreszcie reportaż przedstawiający poczynione ustalenia. Ale wygląda na to, że mimo upływu niemal pół wieku od zniknięcia Musy as-Sadra próba wyjaśnienia, co go spotkało, narusza zbyt wiele interesów, by ktokolwiek – zwłaszcza z Libii i Libanu – chciał brać w niej udział.

Kim był imam Musa as-Sadr i dlaczego zaginął w Libii?

Gdy Musa as-Sadr przybył z Iranu do Libanu w 1959 r., od razu zrobił na miejscowych piorunujące wrażenie. – Jestem potomkiem imama Musy al-Dżafara. Moi przodkowie opuścili Liban, kiedy turecka opresja osiągnęła szczyty, kiedy nasze książki palono, a nasi ulama zostali zabici – przedstawiał się. Ale to nie nawiązania do al-Dżafara, siódmego imama w szyickiej hierarchii, ani czarny turban sugerujący powinowactwo z Prorokiem robiły wrażenie. Wystarczało samo nazwisko: już od dziesiątek lat klan as-Sadrów uchodził za najpotężniejszy w świecie szyizmu. W biednym i zacofanym, zamieszkanym przez szyitów południowym Libanie nie było świetniejszego gościa.

Libańskich szyitów nazywano wówczas „pastuchami”, „dzieciorobami” lub subtelniej – „tymi ludźmi”. Społeczność ta mogła wykonywać jedynie najgorzej płatne prace, w instytucjach mogła się dosłużyć rangi pomocnika, a w wojsku tylko podoficerskiego stopnia. A jakby tego wszystkiego było mało, na południu Libanu rozgościła się – bez jakiejkolwiek reakcji władz w Bejrucie – Organizacja Wyzwolenia Palestyny. Ludzie Jasira Arafata dokonywali stąd wypadów na izraelską granicę, prowokując akcje odwetowe, które uderzały głównie w szyitów.

As-Sadr był w tym układzie obcy i może dlatego błyskawicznie stał się naturalnym przywódcą tych, którzy na nikogo dotychczas liczyć nie mogli. Nie był typem teologa, raczej społecznika. – Wysoki, bardzo wysoki (…). Czarny turban zawiązany z pewną niedbałością. Jego wrogowie wydawali się oczarowani przez jego enigmatyczny i życzliwy uśmiech, podczas gdy jego przyjaciele uważali, że jego brodata twarz ma nieustanny wyraz melancholii – wspominał chrześcijański publicysta Ghassan Tueni. – Osobiste kontakty z nim to był rytuał uwodzenia. Kiedy pokornie otwierał drzwi i zapraszał do wejścia do skromnego biura czy salonu domu, w którym mieszkał, można było się zastanawiać, dlaczego taki człowiek się tam znalazł, jak tak mistyczna osoba może wydawać się tak znajoma – kwitował.

Otucha, emancypacja, przesłanie religijne i społeczne, zagrzewanie do pracy, namawianie do determinacji i w końcu do buntu przeciw zastanym układom – to wszystko swobodnie mieszało się w kazaniach kleryka. To podobało się mieszkańcom południa Libanu, ale trafiało też do grupki tych, którzy wcześniej wyemigrowali do Europy, Ameryk czy innych państw Bliskiego Wschodu – i tam zdołali się trochę dorobić. To od nich popłynęły pieniądze, których as-Sadr używał do budowania organizacji i instytucji – politycznych, edukacyjnych, socjalnych – wspierających szyicką społeczność w Libanie.

Z jego inicjatywy powstała Wysoka Rada Szyitów. – Wybór as-Sadra do Rady w 1969 r. miał w sobie elementy koronacji – opisywał amerykański (urodzony i wychowany w Libanie) politolog i historyk Fouad Ajami w biografii as-Sadra „The Vanished Imam. Musa al Sadr and the Shia of Lebanon”. Zaczęto nazywać go Imamem, na dobrych kilka lat zanim zaczęto tak mówić o Chomeinim w Iranie, wspominano o hadisie: Bóg przyśle „człowieka, który odnowi wiarę raz na stulecie”. Bastionem as-Sadra była Doliny Bekaa, której mieszkańcy byli buntowniczy i uzbrojeni. Na jego wiec w 1974 r. przyszło 75 tys. ludzi: w zamieszaniu strącili mu turban z głowy, wiwaty długo uniemożliwiały mu wystąpienie, palby karabinów kwitowały co mocniejsze frazy.

Ale mimo bojowej postawy, gdy w Libanie wybuchła wojna, as-Sadr stał się jednym z czołowych orędowników pokoju. Przy czym, mimo wszystko, miał to być pokój z karabinem w ręku – interesów szyitów miała pilnować założona przez as-Sadra i jego otoczenie partia Amal (wkrótce odpryśnie od niej radykalniejsza organizacja, dziś znana jako Hezbollah). Zaczęła mu już na stałe towarzyszyć ochrona, a po serii zabójstw pomniejszych przywódców szyickich Imam zaczął wspominać, że wkrótce przyjdzie kolej i na niego.

Ale nie zwalniał tempa. Kluczowy z jego punktu widzenia problem stanowili Palestyńczycy: uważał, że prowadzona przez Arafata walka nie doprowadzi do ich zwycięstwa, a tylko ściągnie nieszczęście na społeczność szyicką. Domagał się wspólnej – arabskiej – strategii wobec Izraela. Pojechał namawiać do niej do Arabii Saudyjskiej, Jordanii i Algierii. I to w tym ostatnim kraju miał usłyszeć, że powinien spotkać się z Mu’ammarem al-Kaddafim. I tak zrobił.

Czy zaginięcie Musy as-Sadra zmieniło politykę Bliskiego Wschodu?

Nie było to ich pierwsze spotkanie. Widzieli się na jednej z panarabskich konferencji w 1975 r., gdy wojna w Libanie dopiero nabrzmiewała. Ludzie as-Sadra utrzymywali potem, że al-Kaddafi zachował się obraźliwie: rozmowę z duchownym przerwał, udając, że zapada w drzemkę.

Ale też Pułkownika nie dało się lekceważyć. W latach 70. jego reżim pompował ropę na potęgę, po kryzysie naftowym zarabiał na niej krocie, zaś pieniądze te były bez umiaru wydawane na działania wszelkiej maści partyzantek na całym świecie. W tym na palestyński ruch oporu, przy czym Arafat – meandrujący między własnym ego, wielogodzinnymi tyradami o walce o sprawę a unikami przed odpowiedzialnością – nie był faworytem al-Kaddafiego. Libijczyk wolał radykalniejsze, a zarazem słabsze organizacyjnie i finansowo frakcje plus niedobitki po palestyńskim panarabskim naseryzmie.

W efekcie pod koniec sierpnia 1978 r. Musa as-Sadr wylądował w Trypolisie. Chyba czuł się pewnie: towarzyszyło mu jedynie dwóch współpracowników. Przez kilka dni bezczynnie siedzieli w hotelu, bo podobnież Pułkownik nie miał czasu na spotkanie. W końcu 31 sierpnia dostali sygnał, że jest gotów ich przyjąć. I tylko tyle wiadomo. Dzień później libijski przywódca świętował kolejną rocznicę swojej rewolucji, zaś po gościach z Libanu ślad zaginął. Po niespełna tygodniu współpracownicy Imama ogłosili alarm. Libijczycy wzruszali jednak ramionami: według nich as-Sadr wraz z towarzyszami opuścił Libię na pokładzie samolotu linii Alitalia jeszcze 31 sierpnia. Poleciał do Rzymu, zameldował się w hotelu, zostawił walizki w pokoju. Tylko że – poza Libijczykami – nikt sobie nie przypominał, by był on w samolocie, na rzymskim lotnisku czy w hotelu. Mężczyźni, którzy wynajęli pokoje i zostawili bagaże, nie przypominali żadnego z poszukiwanych Libańczyków.

Spekulacje na temat losów bohatera libańskich szyitów z czasem zaczęły urastać od przyziemnych – o uwięzieniu as-Sadra w Libii, porwaniu go na Maltę, na włoskie odludzie, do Amsterdamu, potajemnym wyjeździe do Iranu, gdzie miał być rzekomo widziany podczas rewolucji islamskiej, do coraz bardziej nadprzyrodzonych – miał się ukryć niczym szyicki dwunasty imam, który powróci wraz z końcem świata, niosąc sprawiedliwym zbawienie.

W archiwach amerykańskiego Departamentu Stanu podobno zachowały się depesze dyplomatyczne przysłane po zniknięciu as-Sadra. – Zginął 31 sierpnia, po gorącej dyskusji z libijskimi gospodarzami – streszcza je Ajami. – Doszło do rękoczynów czy też próby pobicia, po której padł śmiertelny cios. To był wypadek, bez intencji zabójstwa – dodaje. Z kolei Mustafa Abdel Dżalil, jeden z pierwszych przywódców Libii po al-Kaddafim (a wcześniej przez pewien czas minister sprawiedliwości w reżimowym rządzie), powiedział Hamadé w 2011 r., że as-Sadr został uwięziony i zabity na polecenie libańskiego dyktatora.

Oczywiście teoria o egzekucji jest bardziej kusząca od pospolitego mordobicia. Jej zwolennicy doszukują się motywu w finansowo-politycznym poparciu al-Kaddafiego dla Palestyńczyków, co miało popchnąć go do usunięcia przywódcy rzucającego kłody pod nogi protegowanym Trypolisu. Ale jest też drugi wariant teorii: za zniknięciem as-Sadra mieliby stać irańscy radykałowie – as-Sadr (co potwierdzają historycy) miał skierować do szacha Iranu list z ofertą mediacji między reżimem a umiarkowanym skrzydłem przyszłych rewolucjonistów. W efekcie radykalni irańscy duchowni mieli skaptować al-Kaddafiego do misji usunięcia Imama. Ale i to naciągany scenariusz: ani przyszli rewolucjoniści nie cieszyli się takimi wpływami w Trypolisie, ani oni sami do ostatnich chwil przed ucieczką szacha na początku 1979 r. nie spodziewali się, że protesty skończą się rewolucją, a ta – zwycięstwem.

Musa as-Sadr wiecznie żywy

Najważniejsza, najbliższa prawdzie teoria zakłada, że Musa as-Sadr wciąż żyje. Nie w sensie dosłownym: duchowny miałby dziś 97 lat, raczej trudno się spodziewać, żeby ktoś mógł przetrwać w libijskich kazamatach prawie pół stulecia. Chodzi o to, że as-Sadr jest „wiecznie żywy”.

Sporo może wiedzieć o tym Nabih Berri. Ten 87-letni dziś przewodniczący libańskiego parlamentu w 1980 r. objął przewodnictwo w partii Amal, a następnie wyrzucił z niej wielu współpracowników as-Sadra, a przy okazji usunął z kierownictwa frakcję, która założyła później Hezbollah. I to jego ludziom kilkanaście lat temu Hamadé przekazał włosy wyrwane ze zwłok znalezionych w kostnicy. Te, które wskutek „technicznego błędu” zniknęły lub zostały zniszczone.

Berri co roku wygłasza telewizyjne orędzie, upamiętniając zniknięcie duchownego i obiecując prawdę oraz sprawiedliwość libańskim szyitom, dla których as-Sadr stał się „ukrywającym się Imamem”. Twardo powtarza, że nie ma żadnego dowodu na to, by as-Sadr nie żył. Berri odmówił też rozmowy z ekipą BBC pracującą nad programem. Negatywnie zareagowali też krewni as-Sadra, do dziś związani z ugrupowaniem Amal oraz instytutem noszącym imię Imama. – To nie jest mój ojciec – oświadczył syn as-Sadra, Sejed Sadreddine Sadr, indagowany na temat zdjęć przez brytyjską stację. – To przeczy informacjom, które docierały do nas od tamtej pory (Arabskiej Wiosny – red.), że on wciąż żyje i jest w libijskim więzieniu – dodawał. Rodzina powtórzyła też to stanowisko po emisji reportażu BBC.

Sceptycy kąśliwie zauważają, że zarówno Amal, jak i rodzina as-Sadra są wciąż silni legendą zaginionego lidera. To pozwala im mobilizować masy, w tym tych, dla których obecność Musy as-Sadra nie była osobistym doświadczeniem, lecz raczej legendą pokolenia rodziców i dziadków. Wyjąwszy liderów Hezbollahu – jak zabity w niedawnej izraelskiej kampanii szejk Nasrallah czy blisko związany z Hezbollahem szejk Fadlallah przed kilkudziesięcioma laty – libańscy szyici nie mają przywódców, którzy mogliby konkurować z as-Sadrem pod względem charyzmy. A na pewno nie należy do nich Berri czy potomkowie as-Sadra.

Ale każdy sposób na mobilizację jest dobry. Dekadę temu, w grudniu 2015 r. w Libanie, został porwany Hannibal al-Kaddafi – jeden z czterech synów dyktatora, którzy przeżyli Arabską Wiosnę. Porywacze przekazali go ostatecznie w ręce oficjalnego wymiaru sprawiedliwości, a ten przedstawił potomkowi Pułkownika oficjalny akt oskarżenia w związku z udziałem w zniknięciu as-Sadra – ale choć Hannibal al-Kaddafi może mieć wiele na sumieniu, to w 1978 r. miał ledwie dwa lata z okładem.

Za to może być doskonałym zakładnikiem. Jak podkreślają reporterzy BBC, libijskimi służbami bezpieczeństwa wciąż rządzą funkcjonariusze, którzy znaleźli się w aparacie bezpieki w czasach reżimu al-Kaddafiego. Wśród nich są również tacy, którzy nie są zainteresowani wyjaśnianiem jakichkolwiek paskudnych tajemnic z czasów dyktatury. Wieloletni areszt Hannibala może być rodzajem karty przetargowej, skłaniającej ich do trzymania zwłok w ukryciu. W każdym razie Bejrut oparł się nawet naciskom Moskwy, która zabiegała o zwolnienie al-Kaddafiego-juniora z aresztu i oferowała mu azyl w Rosji, zapewne w podstołecznym przedmieściu dla dyktatorów.

Są wreszcie i Irańczycy. Podobnie jak Berri w Libanie, tak i irańscy liderzy w każdą rocznicę tajemniczego dramatu w Trypolisie nawołują do wyjaśnienia sprawy i ukarania winnych. MSZ w Teheranie rytualnie zapewnia o swoim zaangażowaniu w wyjaśnianie tragedii i postępach dochodzenia. I choć irańscy ajatollahowie zapewne krzywo patrzą na próby swoistej „kanonizacji” Musy as-Sadra, to z drugiej strony nie mogą lekceważyć potencjału legendy, która ma tak wielkie znaczenie dla ich pobratymców.

Ale ten splot wydarzeń oznacza jedno: wyjaśnieniem sprawy nie są zainteresowani ani ewentualni sprawcy (co naturalne), ani też potencjalni poszkodowani – bowiem ci ostatni zawdzięczają status quo swoją pozycję. Desperackie próby – jak fotografie Hamadé i próba śledztwa BBC – mogą być ostatnią próbą dojścia prawdy. I być może więcej już się nigdy nie dowiemy. Choć wydaje się, że i tak wiemy wystarczająco wiele. ©Ⓟ