Egipski prezydent zadbał o to, by nikt mu nie przeszkodził w reelekcji. I już myśli o zniesieniu limitu kadencji. Spekuluje się, że reżim będzie chciał zmienić konstytucję.
Jeżeli ktoś jeszcze się łudził, że arabska wiosna przyniosła Egiptowi wolność i demokrację, to rozpoczynające się dziś wybory prezydenckie skutecznie wyprowadzają z błędu. Rządy Abd al-Fattaha as-Sisiego niewiele różnią się od tych sprawowanych przez obalonego siedem lat temu Husniego Mubaraka. A same wybory przypominają te w putinowskiej Rosji. Po tym, jak władze nie dopuściły do startu realnych rywali As-Sisiego, jedynym kontrkandydatem jest mało znany figurant, który tak naprawdę... popiera urzędującego prezydenta.
W ciągu ostatnich miesięcy z wyborów wyeliminowano na różne sposoby wszystkich, którzy mogliby choćby w minimalny sposób zagrozić As-Sisiemu. Były szef sztabu Sami Anan oraz inny były wojskowy Ahmad Kunsuwa zostali aresztowani pod zarzutem złamania prawa zabraniającego czynnym wojskowym ubiegania się o urzędy, były premier Ahmad Szafik sam się wycofał, gdy został zatrzymany, a następnie osadzony w areszcie domowym. Także obrońca praw człowieka Chalid Ali oraz Anwar as-Sadat, kuzyn zamordowanego w 1981 r. prezydenta o tym samym imieniu i nazwisku, zostali zmuszeni do rezygnacji z walki o prezydenturę.
W tej sytuacji jedynym rywalem As-Sisiego jest Musa Mustafa Musa, lider małej centrowej Partii Jutra. Ale trudno się oprzeć wrażeniu, że został on wystawiony przez władze po to, by stwarzać pozory, że są to prawdziwe wybory, a nie plebiscyt z jednym kandydatem. Musa zgłosił się do nich w ostatnim dniu, praktycznie nie prowadził żadnej kampanii, a on i jego partia popierają politykę prezydenta. – On jest tylko częścią przedstawienia. Wie, że ma zerowe szanse na zwycięstwo – komentował As-Sadat. W tej sytuacji można nawet się spodziewać, że As-Sisi uzyska lepszy wynik niż przed czterema laty, gdy otrzymał 96,9 proc. głosów. Niewiadomą pozostaje jedynie frekwencja, bo wobec braku realnego wyboru i apeli opozycji o bojkot może ona nie sięgnąć nawet 40 proc., co wizerunkowo wyglądałoby bardzo źle.
Zabiegi władz o zapewnienie As-Sisiemu reelekcji nie ograniczały się zresztą do eliminowania kontrkandydatów. Szczególnie w ostatnim roku przybrało na sile ograniczanie swobód demokratycznych: naciski na media, zamykanie krytycznych wobec władz stron internetowych, aresztowania działaczy opozycji i przedstawicieli organizacji praw człowieka, a według tych ostatnich także przypadki porywania i zabijania niewygodnych ludzi.
– Administracja As-Sisiego nie jest wcale słaba ani nie znajduje się na krawędzi upadku. Ale niewiarygodnie boi się o to, by nie dopuścić do nowego otwarcia. Uważa, że pozwolenie na to było fatalnym błędem Mubaraka – uważa H.A. Hellyer, brytyjski ekspert do spraw świata arabskiego związany z Atlantic Council. Rządzący Egiptem od 1981 do 2011 r. Mubarak w swoich ostatnich wyborach pozwolił wystartować konkurentom, choć na jego upadek złożyło się więcej przyczyn niż ta rzekoma liberalizacja.
Niezależnie od trwających represji i generalnego rozczarowania efektem arabskiej wiosny, As-Sisiemu trzeba oddać, że spora część Egipcjan naprawdę go popiera. Uważają oni, że wobec trwającej na Synaju rebelii dżihadystów powiązanych z samozwańczym Państwem Islamskim oraz groźby powrotu do władzy islamistów ze zdelegalizowanego Bractwa Muzułmańskiego (As-Sisi, wówczas szef sztabu armii, obalił wywodzącego się z tego ugrupowania poprzedniego prezydenta Muhammada Mursiego), Egipt potrzebuje silnego człowieka i stabilizacji, nawet jeśli miałoby to oznaczać ograniczenie swobód.
Z drugiej strony, jego popularność znacząco spadła w porównaniu z 2014 r. Po części z powodu represji, ale też z powodu prób ustabilizowania egipskiej gospodarki. W zamian za wynoszącą 12 mld dol. pożyczkę od Międzynarodowego Funduszu Walutowego rząd w Kairze zobowiązał się do wprowadzenia programu oszczędnościowego. Działania przynoszą nawet pewne efekty w skali makro, bo np. bezrobocie spadło poniżej 12 proc., a inflacja, która w zeszłym roku przekraczała 30 proc., jest dziś dwukrotnie niższa. Problem w tym, że patrząc na gospodarkę w skali mikro, wielu Egipcjan czuje, że sytuacja materialna się pogarsza.
To poczucie nie jest zresztą nieuzasadnione. Minimalna pensja od pięciu lat pozostaje na niezmienionym poziomie 1200 funtów. Z tym, że w 2013 r. stanowiła ona równowartość 174 dol., a dziś jest to 68 dol. Dwu- albo trzykrotnie wzrosły natomiast ceny podstawowych artykułów. Poczucie tego, że arabska wiosna nie poprawiła także materialnej sytuacji kraju, pogłębia świadomość, że w tym czasie wojskowi w coraz większym stopniu przejmują kontrolę nad gospodarką i czepią profity. – Obecne czasy od ery Mubaraka różni to, jak otwarcie wojsko to teraz robi – mówi H.A. Hellyer.
Reelekcja As-Sisiego nie podlega żadnej dyskusji, ale prawdziwa walka o przyszłość Egiptu zacznie się dopiero po wyborach. Plany obecnego prezydenta sięgają bowiem poza 2022 r. Spekuluje się, że reżim będzie chciał zmienić konstytucję i znieść limit prezydenckich kadencji. Ale trudno się spodziewać, by Egipcjanie przyjęli to bez jakiegokolwiek sprzeciwu. Arabska wiosna może mieć jeszcze ciąg dalszy.