Założenia makroekonomiczne do projektu przyszłorocznego budżetu nie budzą zastrzeżeń ekonomistów. Może nie są bardzo konserwatywne, ale mieszczą się w oczekiwaniach rynkowych. Gospodarka ma urosnąć realnie o 3,5 proc. Do tego dojdzie 3-proc. inflacja. Nominalny wzrost rzędu 6,5 proc. powinien pozwolić na podobny wzrost dochodów budżetowych, a jeśli wydatki rosłyby wolniej, mielibyśmy mniejszy deficyt i szansę na zmniejszenie długu publicznego. W którym daleko nam do Grecji, Włoch czy Francji (wszędzie sporo ponad 100 proc. PKB), ale w którym zanotowaliśmy w ostatnich latach znaczące „postępy”. I deficyt spadnie – czystym zbiegiem okoliczności właśnie do 6,5 proc. PKB. Co niestety nie przełoży się na zmniejszenie długu publicznego. Ten ma podskoczyć z nieco ponad 60 proc. PKB w tym roku do prawie 67 proc. na koniec 2026 r. Houston, mamy problem…

Budżet 2026: zrządzenie losu

Gdy zadłużenie mocno podskoczyło nam na początku dekady, głównie z powodu pandemii (choć szybko się okazało, że potrzebne są pieniądze nie tylko na „tarcze finansowe”), doszło do szczęśliwego z perspektywy zadłużenia państwa skoku inflacji. Nominalna wartość starych długów pozostała taka sama, ale wyższy poziom cen sprawił, że relacja do PKB mogła się poprawić. Na koniec 2019 r. dług sektora instytucji rządowych i samorządowych wynosił 45,2 proc. PKB. Rok później było to już 56,6 proc., ale w 2022 r. zeszliśmy do 48,8 proc. Trochę pomogło to, że deficyty były mniejsze (1,7 proc. PKB w 2021 r. i 3,4 proc. w 2022 r.).

Teraz rząd nie może liczyć na podobne zrządzenie losu. Ale też nie zapowiada cięć w wydatkach.

Minister Andrzej Domański liczy na to, że z długu uda się „wyrosnąć” – i to w zdrowy sposób: nie dzięki inflacji, lecz dzięki realnemu wzrostowi gospodarczemu. To dlatego – oczywiście prócz dbania o interesy obywateli (czytaj: wyborców) – Domański przy każdej okazji podkreśla, jak bardzo zależy mu na tym, by gospodarka szybko się rozwijała. Nad tym, czy wzrost napędzany deficytem (6,5 vs. 6,5) to korzystne zjawisko, nie będziemy się tu zastanawiać. Pokażemy tylko, jak bardzo cała budżetowa strategia wisi na wzroście PKB.

Symulacja szoku

Pomoże nam w tym samo Ministerstwo Finansów, które w uzasadnieniu do projektu ustawy budżetowej pokazuje analizę wrażliwości deficytu i długu publicznego na dwa potencjalne szoki: wyraźne pogorszenie koniunktury i wyższe niż w podstawowym scenariuszu stopy procentowe. Resort wykorzystuje w tym celu „ekonometryczny model polskiej gospodarki przystosowany do analiz makro-fiskalnych (model NEMPF). Wyniki symulacji bazują na historycznych elastycznościach oszacowanych dla przyjętych postaci równań behawioralnych.”

Symulacja jest czysto teoretyczna, ale skąd miałoby się wziąć pogorszenie koniunktury, jak by przebiegało i do czego by doprowadziło? „Impuls pogorszenia koniunktury wprowadzony jest poprzez spadek popytu z zagranicy na produkty wytwarzane na rodzimym rynku. Spadek popytu zagranicznego zdefiniowano tak, aby wzrost PKB w pierwszym roku scenariusza uwzględniającego szok zmniejszył się dokładnie o 1 pp. i w całym horyzoncie analizy podtrzymany był na poziomie średnio o 1 pp. niższym niż w scenariuszu bazowym” – piszą autorzy budżetu. Niższy popyt zagraniczny to niższy eksport, zaraz potem mniejszy import, hamowanie popytu wewnętrznego, wzrost bezrobocia i niższa konsumpcja. Skoro tak, to mielibyśmy i niższe inwestycje. Słabszy wzrost to mniejsze dochody i kasy państwa, i samorządów – a więc większy deficyt i większe zadłużenie.

„W konsekwencji w scenariuszu szokowym dług sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2029 r. jest w relacji do PKB wyraźnie wyższy niż w scenariuszu bazowym. Zmiana relacji długu do PKB w kolejnych okresach jest pochodną skumulowanej zmiany wyniku sektora instytucji rządowych i samorządowych oraz niższego mianownika w relacji długu do PKB” – czytamy w uzasadnieniu projektu ustawy budżetowej.

Jakie są wyniki ekonometrycznego ćwiczenia? Dynamika PKB niższa o 1 pp. przekłada się na wzrost deficytu, który początkowo nie byłby duży, ale w 2029 r. sięgałby już 2 pp. PKB (symulacja zakłada pogorszenie koniunktury już w 2025 r.). Skutkowałoby to wzrostem długu publicznego w stosunku do bazowego scenariusza o 8 pp. Scenariusza bazowego długu jeszcze nie znamy. Rok temu zakładano, że będziemy się kręcić w okolicach 60 proc. PKB. Teraz zapewne będziemy mieć przesunięcie bliżej 70 proc. Dołóżmy te 8 pkt proc. i wychodzimy na – spójrzmy optymistycznie – ponad 75 proc. długu do PKB.

Ciekawych, jak na budżet wpłynęłoby złośliwe utrzymywanie przez prezesa NBP stóp procentowych na poziomie wyższym o 1 pp. niż zakłada Ministerstwo Finansów, możemy uspokoić: przełożenie na deficyt to raptem 0,1 pp. PKB (w dłuższym okresie odrobinę więcej), co w perspektywie 2029 r. oznacza dług publiczny większy o 0,4-0,5 pp. PKB.

Mniej pieniędzy na inne wydatki

Przedstawiony kilka dni temu projekt budżetu na 2026 r. nie jest oczywiście pierwszym, jaki zawiera symulację szokową i jej wpływ na finanse państwa. Ale coś się zmieniło. Przed rokiem podobne ćwiczenie – wzrost PKB o 1 pp. niższy od zakładanego – dawało po pięciu latach dług o 3,5 pp. wyższy niż w scenariuszu bazowym, a deficyt rósł w horyzoncie takiej projekcji nie o 2 pp., ale o 0,5 pp.

Znajdą się tacy, co powiedzą, że nie ma co przejmować się takimi symulacjami. Ani długami. Jasna sprawa. Tyle że planowane w projekcie budżetu koszty obsługi długu publicznego to 90 mld zł. W uproszczeniu na każde 10 zł przyszłorocznych wydatków budżetowych złotówka to obsługa długu. Nie spłata zobowiązań. Same odsetki. Nie potrzeba żadnego modelu ekonometrycznego, żeby stwierdzić, że wraz ze wzrostem zadłużenia te koszty będą narastać. Na inne wydatki będzie mniej. Zwłaszcza, jeśli PKB będzie rósł wolniej niż potrzeba.