Przedstawiając projekt budżetu, politycy nie omieszkali wspomnieć o wielkich wydatkach, jakie zaplanowali na sfinansowanie zadań z zakresu obronności. Zaplanowanie ponad 200 mld zł to w ocenie wicepremiera i szefa MON, Władysława Kosiniaka-Kamysza, decyzja, która „buduje poczucie bezpieczeństwa na lata”. I stanowi aż 4,8 proc. PKB. Tymczasem ta rzeczywiście rekordowa kwota rozbita jest na elementy, które analizowane osobno nie napawają już takim optymizmem.
Rekordowy budżet na obronność
Największą pozycję w przyszłorocznych wydatkach na obronność stanowi budżet MON, w którym zapisano prawie 125 mld zł. Kwota ta stanowi 3 proc. PKB, czyli niezbędne minimum, zapisane w ustawie o obronie ojczyzny z 2022 r. Z tej budżetowej części 42 mld pójdzie na pokrycie wydatków majątkowych, czyli głównie zakup nowego sprzętu i działania w ramach struktur NATO. W porównaniu do roku bieżącego widać spadek nakładów na te cele. Stanowić będą one nieco ponad 35 proc. łącznych wydatków MON na obronność, przy prawie 42 proc. w 2025 r.
Rosną natomiast (o ponad 9 proc.) wydatki bieżące, zaplanowane w przyszłym roku na poziomie prawie 52,5 mld zł. To pieniądze, jakie trzeba wydać m.in. na pensje dla żołnierzy czy pracowników cywilnych. Do tego należy dodać 18 mld na emerytury i renty dla byłych wojskowych oraz uposażenia dla żołnierzy dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej. MON zamierza też przeznaczyć 5,5 mld zł na działania związane z obroną cywilną oraz niewiele ponad 1 mld zł na badania i rozwój.
Fundusz ma problem z wydaniem pieniędzy
Oprócz budżetu resortu obrony ważnym składnikiem wydatków na obronność jest Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych. Instytucję tę utworzono w 2022 r. przy Banku Gospodarstwa Krajowego i to na jej barkach spoczywa finansowanie lwiej części wojskowych zakupów. Szacuje się, że w przyszłym roku wydatki FWSZ mają osiągnąć poziom 79,5 mld zł. Jego dochody to przede wszystkim pożyczki. Jak wynika z przyszłorocznych prognoz, pełna realizacja planu będzie się wiązać ze skumulowanym zadłużeniem sięgającym 171 mld zł. A to już dla części ekonomistów powód, aby dokładniej się przyjrzeć, co dzieje się z tymi pieniędzmi.
– To, że te zbrojenia finansujemy długiem, to mnie jeszcze tak bardzo nie przeraża, gdyż sytuacja budżetu jest trudna, ale do opanowania. Bardziej chodzi o to, aby te pieniądze były sensowniej wydawane. Nie ma jeszcze problemu w tym, że rosną wydatki na pensje, bo jeśli chcemy mieć dużą armię, to musimy lepiej i więcej na nią płacić. Ale niepokoi mnie, że nie są realizowane wydatki inwestycyjne – mówi DGP ekonomista Marek Zuber.
Jego uwagę przyciągają pieniądze, gromadzone za pośrednictwem FWSZ. Od początku swego istnienia fundusz ten miał problem z pełną realizacją finansowania planowanych zakupów. W 2023 r. wykonanie budżetu FWSZ wyniosło 48,7 proc., by rok później wzrosnąć do poziomu 65,5 proc. Do połowy roku 2025 realizacja wydatków funduszu to zaledwie 16,2 proc. To zaś oznacza, że mniej pieniędzy poszło na zakupy uzbrojenia. I chociaż rok się jeszcze nie skończył, a do jego końca mogą zostać podpisane jeszcze jakieś pokaźne kontrakty, to na razie głośno o tym w MON nie mówią. Tymczasem w ocenie Marka Zubera warto brać przykład z państw, które przeszły podobną drogę, na jakiej obecnie znalazła się Polska. Wskazuje on na Turcję, która przed laty również kupowała zachodnią broń, ale tak podpisywała kontrakty, że coraz więcej jej komponentów montowanych było na miejscu, a nie sprowadzanych.
– Dziś słyszymy, że Turcja zrobiła przełom, jeśli chodzi o własną tarczę antyrakietową, a to jest konsekwencja działań, które były podejmowane 20–30 lat temu. Nie powinno chodzić nam o to, aby zamówić kolejnych 1000 czołgów, ale aby systematycznie, w ramach dostaw, coraz więcej elementów do nich było montowanych w Polsce. Te środki napędzałyby gospodarkę, zwiększały zatrudnienie, budowały przewagę technologiczną – mówi Marek Zuber. ©℗