Ujawnia się to na wielu płaszczyznach. Sam nie zapomnę opowieści wychowanych w okresie międzywojennym dziadków, którzy odmalowywali II RP jako arkadię. „Przed wojną można było zegarki ustawiać pod rozkład kolei, były tak punktualne” – słyszałem. Nie wiem, na ile te ckliwe historyjki wynikały z tęsknoty za młodością, a na ile z beznadziei lat 80. XX w. Ale z czasów studenckich pamiętam spotkanie z prof. Wojciechem Roszkowskim w 2004 r., który również rozpływał się nad sukcesem tamtego państwa. Roszkowski przekonywał, że II RP była fenomenem: w krótkim czasie udało się posklejać trzy zabory i systemy instytucjonalne w jeden organizm.

Choć jest w tej obserwacji trochę prawdy, to już wówczas miałem poczucie dysonansu poznawczego. Z lekcji historii w liceum wyniosłem dość gruntowną wiedzę o sile i słabościach II RP. Z Roszkowskim rozmawialiśmy kilka miesięcy przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, kiedy Polska była na zupełnie innym etapie rozwoju niż dziś. Zdarza się nam zapominać, że u progu XXI w. nasz kraj niespecjalnie przypominał ten, który widzimy za oknem. Przestępczość, korupcja, zapaść infrastrukturalna... Powoli wygrzebywaliśmy się z postkomunistycznego marazmu.

Sukces wbrew politykom - nostalgia za II RP

Mamy 2025 r., a w polskim życiu publicznym, zwłaszcza po prawej stronie, wciąż można dostrzec nostalgię za II RP. Czyli za państwem, które miało romans z autorytaryzmem, w którym działały obozy dla wrogów politycznych, nierówności były rażące, a analfabetyzm w województwach wschodnich (wołyńskie, poleskie) sięgał 50 proc.

Nostalgię tę było również słychać w – skądinąd dobrym – orędziu prezydenta Karola Nawrockiego. Choć odnosił się on głównie do sukcesów ostatnich 35 lat, to nie omieszkał dodać, że część z nich udało się osiągnąć „często wbrew politykom”, za sprawą zwykłych ludzi. Tak jakby kraj rozwijał się nieco obok państwa i jego instytucji. Natomiast wzorem sprawnego państwa i elit politycznych pozostaje właśnie II RP. Nawrocki mówił m.in. o „polskich ojcach założycielach”, którzy mimo różnic podzielali „przywiązanie do wspólnej idei niepodległości i wolności”.

W pewnym sensie mit II Rzeczpospolitej traktowany jest jako podstawowy punkt odniesienia w myśleniu o państwie. Widać to także w debacie o Centralnym Porcie Komunikacyjnym, w której regularnie pojawiają się nawiązania do inwestycji publicznych z czasów międzywojennych, takich jak budowa portu w Gdyni czy Centralnego Okręgu Przemysłowego. Tak jakby za PRL i III RP żadne przedsięwzięcie się nie udało. Albo nie było nasze.

Polityka historyczna zdaje się ignorować pozytywne dziedzictwo ostatnich 80 lat, ale proces modernizacji naszego państwa przypada właśnie na ten okres. Ograniczenie drastycznych nierówności, błyskawiczne wyeliminowanie analfabetyzmu, wprowadzenie powszechnej edukacji, szeroko zakrojona industrializacja i urbanizacja, cywilizacyjna rewolucja (m.in. elektryfikacja, kanalizacja, telekomunikacja), włączenie się w globalne łańcuchy wartości... Lista osiągnięć jest długa. Choć sprawność instytucji pozostawia sporo do życzenia, a opowieści o państwie z kartonu nie są bezpodstawne, to po 1945 r. Polska zmieniła się w niezwykły sposób. Tempo i jakość tych zmian widać zwłaszcza po transformacji ustrojowej: w 1989 r. nasz PKB per capita stanowił niecałe 30 proc. średniej unijnej, w momencie wchodzenia do UE – ok. 50 proc., a obecnie to ponad 80 proc.

Niedoceniane dziedzictwo. Skąd bierze się sceptycyzm wobec III RP

Jak wypadała na tle Europy II RP? Jeśli wierzyć szacunkom historyków gospodarczych, dopiero w 1938 r. produkcja przemysłowa wróciła do poziomu sprzed I wojny światowej, a i tak stanowiła ona niecałe 40 proc. ówczesnej średniej dla państw Europy Zachodniej. Warto też przypomnieć, że przed wybuchem II wojny światowej wartość PKB na mieszkańca Czechosłowacji była dwukrotnie wyższa niż Polski (gdybyśmy uwzględnili same Czechy, różnica była jeszcze większa). W 2025 r. przeciętny Polak cieszy się wyższym dochodem rozporządzalnym (mierzonym parytetem siły nabywczej) niż przeciętny Czech. To powinno robić wrażenie.

Skąd bierze się sceptycyzm wobec III RP? Powodów jest wiele. Najbardziej oczywistym jest oś podziału politycznego, która obraca się wokół stosunku do transformacji ustrojowej. Prawica stworzyła przekonanie, że III RP jest nie do końca naszym państwem: „zdrada w Magdalence”, okrągły stół, „gruba kreska”, „nocna zmiana”, układ, grupa trzymająca władzę...

Nie chodzi o to, by przymykać oczy na patologie transformacji, na czele z uwłaszczeniem się postkomunistycznych elit na publicznym majątku (choć również Porozumienie Centrum Jarosława Kaczyńskiego uszczknęło część tego majątku w niezbyt przejrzysty sposób). Nie chodzi też o to, by ignorować wpływy zagranicznych podmiotów – głównie z Zachodu – na polskie życie publiczne. Jednak warto docenić, że mimo słabości, nadużyć i ograniczonej suwerenności (świetnym przykładem jest ostatnia dyskusja o wprowadzeniu podatku cyfrowego), nasz sukces jest także sukcesem polskiego państwa i jego instytucji. Wystarczy wskazać choćby rozwój usług cyfrowych administracji publicznej. Na zwrot podatku nie czekamy – jak w Niemczech – dwa lata, lecz najwyżej kilka tygodni, a czasem parę dni. Kiedy w zeszłym roku dotknęła nas powódź, liczbę ofiar klęski udało się ograniczyć do 10. Kilka lat wcześniej w powodzi u naszych zachodnich sąsiadów zaniedbania państwa przyczyniły się do śmierci ponad 150 osób. Przykłady można mnożyć.

Nadszedł czas, by przeprosić się z pozytywnym dziedzictwem PRL i III RP. Zwłaszcza jeśli marzymy o budowie nowej, mitycznej już IV RP. Niewykluczone, że potrzebujemy nowej konstytucji, która będzie lepiej odpowiadać na współczesne wyzwania. Warto jednak zacząć od tego, że III Rzeczpospolita jest naszym państwem, a nie jakimś obcym bytem. Choć nie uważam, że sama edukacja jest remedium na wszystkie problemy, to w tym przypadku zasadne wydaje mi się poszerzenie programu nauczania o elementy dotyczące pozytywnego dziedzictwa PRL, Solidarności i najnowszej historii Polski. W 2025 r. nie powinniśmy się koncentrować na dziejach dynastii Piastów i Jagiellonów, Rzeczpospolitej Obojga Narodów, zaborach i narodowych powstaniach i krótkim epizodzie międzywojnia. Osoby, które zaczynają dziś wychowywać własne dzieci, nie pamiętają już transformacji ustrojowej. Kiedy Polska wchodziła do Unii, moich najmłodszych studentów nie było jeszcze na świecie.

„Odzyskiwanie” pamięci o III RP nie powinno się ograniczać do zmian w szkolnych podręcznikach. Mamy obrosłe legendą Muzeum Powstania Warszawskiego, spieramy się o Muzeum II Wojny Światowej. Może warto stworzyć Muzeum Modernizacji, Muzeum Ziem Odzyskanych i Muzeum Transformacji? Może wreszcie czas na Muzeum Historii Najnowszej Polski, które opowie o tym, jak członkostwo w NATO i UE zakotwiczyło nasz kraj na Zachodzie? W tym kontekście warto też przemyśleć narodowe święta i rozszerzyć ich katalog o bardziej doniosłe rocznice, takie jak 31 sierpnia 1980 r., 4 czerwca 1989 r. i 1 maja 2004 r.

Nie łudźmy się, że historia III RP, z jej cieniami i blaskami, opowie się sama. Potrzebne jest tu zaangażowanie zarówno polityków, jak i innych osób kreujących debatę publiczną. Trudno liczyć na to, że państwo, którego część obywateli nie uznaje za swoje, a inni traktują z podejrzliwością, będzie w stanie się dynamicznie rozwijać i skutecznie bronić przed zagrożeniami. ©Ⓟ

Autor jest publicystą, doktorem nauk ekonomicznych, adiunktem w Katedrze Stosunków Międzynarodowych UEK, członkiem Polskiej Sieci Ekonomii i ekspertem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego