Umowa handlowa z Mercosurem jest już zasadniczo gotowa i czeka na ostateczną akceptację przez UE. Nie znosi ona ceł całkowicie, choć wyraźnie liberalizuje handel między oboma obszarami gospodarczymi. Jeśli więc wejdzie w życie – o ile wejdzie – zniesie całkowicie taryfy importowe na obustronny handel w odniesieniu do 91 proc. kategorii towarów. Będzie to ogromna zmiana, bo Mercosur stosuje wysokie bariery przywozowe (np. na samochody aż 35 proc; na żywność od 20 proc. do 35 proc).

W Polsce panuje przedziwny konsensus ugrupowań politycznych, z których żadne nie popiera układu. Rząd zadeklarował nawet, że poszuka sojuszników do zablokowania umowy. Przeciw mogą teoretycznie zagłosować państwa mające stosunkowo wysoki udział rolnictwa w PKB: Węgry, Grecja, Litwa, Hiszpania czy nawet Austria i Holandia, w których samo rolnictwo nie jest istotne, ale ważny jest przemysł spożywczy.

Dotychczas największym przeciwnikiem umowy pozostawała Francja, ale prezydent Emmanuel Macron nie mówi już jednoznacznie „nie”. Komisja Europejska chce dodać do umowy deklarację dotyczącą ochrony producentów mięsa. Choć deklaracja ta nie byłaby wiążąca, jest potrzebna Macronowi do uspokojenia elektoratu. Gdyby Paryż wycofał sprzeciw, prawdopodobne jest, że inne państwa też złagodziłyby stanowiska. Tym bardziej że rynek USA właśnie się istotnie przymknął.

Idealny bilans. Czy umowa z grupą Mercosur skompensuje amerykański rynek?

Państwa grupy oczywiście nie skompensują w pełni rynku amerykańskiego. Licząc łącznie z Boliwią, ale bez zawieszonej Wenezueli, ich ludność to niespełna 300 mln mieszkańców. USA nie są wiele ludniejsze (340 mln), ale to bogaty rynek. Spośród państw Mercosuru najzamożniejszy jest Urugwaj, którego PKB na głowę liczone według parytetu siły nabywczej wyniósł w zeszłym roku 36 tys. dol. Dla porównania w Polsce było to ok. 50 tys. dol.

Tak czy inaczej, handel z Mercosurem mógłby być znacząco wyższy. Obecnie z punktu widzenia UE jest mizerny. Chociaż dla Mercosuru Europa jest drugim pod względem wielkości partnerem handlowym, dla UE Mercosur jest dopiero dziesiąty. W 2024 r. Unia wyeksportowała do czterech państw Ameryki Południowej (bez Boliwii) towary warte 56 mld euro (dla porównania, w 2023 r. eksport towarów do USA sięgnął 427 mld euro). Import dóbr z Mercosuru wyniósł 55 mld euro, więc handel towarami jest niemal idealnie zbilansowany. Poza tym UE eksportuje do państw grupy usługi warte 29 mld euro. Łącznie więc Wspólnota osiąga nadwyżkę handlową sięgającą ok. 15 mld euro.

Z perspektywy makroekonomicznej wydaje się, że dla Europy jako całości umowa będzie korzystna. Tym bardziej że Unia eksportuje do Ameryki Południowej towary szczególnie istotne z punktu widzenia swojej gospodarki. Według danych KE, w 2024 r. najważniejszym produktem eksportowym do Mercosuru były maszyny i urządzenia (28 proc. eksportu), chemikalia i farmaceutyka (25 proc.) i pojazdy mechaniczne (12 proc.). W drugą stronę płynęły produkty rolne (43 proc.), produkty mineralne (31 proc.) oraz papier i celuloza (7 proc.).

Właśnie sprowadzane z Mercosuru produkty mineralne są istotne. Jednym z nich jest niob, wykorzystywany w metalurgii, rafinacji ropy czy energetyce jądrowej – 90 proc. wydobycia przypada na Brazylię. Mercosur odpowiada także za 15 proc. globalnego pozyskiwania tantalu, wydobywa się tam też lit potrzebny do produkcji ogniw.

Poza tym znaczna część importu produktów rolnych z Mercosuru to też surowce, a nie produkty gotowe do spożycia. Dwie trzecie polskiego importu z krajów grupy stanowią produkty wykorzystywane do wytwórstwa pasz (m.in. makuchy sojowe). Trzeba pamiętać, że ogólnie rolnictwo przede wszystkim zapewnia surowce do wytwarzania żywności – chociażby zboża. Ale to przemysł spożywczy wytwarza gotową żywność. Tani dostęp do surowców rolnych może więc zapewnić niższe koszty producentom gotowych artykułów spożywczych (serów, soków, słodyczy) oraz części rolników zajmujących się bardziej zaawansowaną działką tego sektora – np. hodowców zwierząt.

Jest oczywiste, że warunki handlu wzajemnego (terms of trade), w których sprzedaje się produkty wysokoprzetworzone, a sprowadza surowce i niskoprzetworzone, są zawsze korzystne dla całości gospodarki, gdyż pozwalają jej rozwijać wysokomarżowe branże i się modernizować, przesuwając ją wyżej w globalnym łańcuchu produkcji. W takiej sytuacji zawsze część najmniej rozwiniętych branż lub nawet całych sektorów musi stracić – wytwórcy pasz, zbóż czy innych surowców (np. buraków cukrowych) będą mieli trudniej.

Tyle że dzięki temu polskie rolnictwo dostanie impuls do modernizacji. Z niewiadomych względów jest wciąż ono uważane za fundament naszej gospodarki. W debacie publicznej regularnie można usłyszeć, że „Polska jest krajem rolniczym”, co jest jednym z najbardziej szkodliwych fejków. W rzeczywistości jesteśmy jednym z najbardziej zindustrializowanych państw Europy – nasz przemysł zapewnia 23 proc. PKB, a średnia UE to 19 proc. Ogromną rolę odgrywa też transport z logistyką, specjalistyczne usługi techniczne, a ostatnio sektor IT.

Stopniowo i powoli. Czy producenci rolni z Mercosur będą mogli konkurować w UE na równych zasadach?

Trzeba też zaznaczyć, że wiele produktów rolnych będzie zwalniane z ceł stopniowo i dodatkowo będą one ograniczone kwotowo. Niepełna liberalizacja handlu dotyczyć będzie mięsa wołowego, wieprzowiny, drobiu, baraniny, mleka, serów, wielu zbóż i alkoholu. Przykładowo, mięso wołowe będzie oclone niższą stawką niż obecnie (7,5 proc. zamiast niespełna 13 proc.), ale tylko do 16,5 tys. t w pierwszym roku, a docelowo kontyngent ten wzrośnie do 99 tys. t w ciągu sześciu lat. Tymczasem Europa obecnie importuje z Mercosuru ok. 200 tys. t wołowiny. Mięso to będzie więc oclone dwukrotnie niższą stawką, docelowy kontyngent osiągniemy dopiero na koniec dekady i będzie on obejmować tylko połowę dzisiejszego importu. Nie mówiąc już o tym, że te 200 tys. t to ok. 2 proc. europejskiej produkcji tego mięsa.

Trudno więc powiedzieć, że producenci rolni z Ameryki Południowej będą mogli konkurować w UE na równych zasadach. Poza tym będą musieli spełnić wszystkie normy fitosanitarne UE, jeśli będą chcieli sprzedawać swoje wyroby na Starym Kontynencie. Dodatkowo, kraje Mercosuru zgodziły się przestrzegać porozumienia paryskiego, czyli zmniejszać emisję CO2 w podobnym tempie co UE. Zielony Ład nie powinien więc ciążyć europejskim rolnikom w konkurencji z Argentyńczykami czy Brazylijczykami. Zresztą na kraje Mercosuru nałożone zostanie wiele innych norm środowiskowych, m.in. ograniczających wylesianie.

W umowie zostanie więc zawartych wiele bezpieczników dla europejskiego sektora rolnego oraz przemysłowego. Zwłaszcza że ten drugi napędza unijną gospodarkę. Podczas gdy rolnictwo jest najmniej produktywnym sektorem w Polsce (według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego to 25 tys. zł rocznie na zatrudnionego), przemysł jest liderem przyrostu wartości dodanej. W latach 2009–2018 produktywność sektora przemysłowego wzrosła niemal o połowę (rolnictwa o ponad jedną czwartą), osiągając poziom 150 tys. zł rocznie na zatrudnionego. To dzięki niezwykłemu rozwojowi polskiego przemysłu przesuwamy się w górę globalnego łańcucha produkcji.

Flagowe produkty eksportowe z UE do Mercosuru to również specjalność Polski. Według portalu Trading Economics w zeszłym roku 13 proc. naszego eksportu przypadało na maszyny, 12 proc. na urządzenia elektryczne i elektroniczne, a na motoryzację 11 proc. Z produktów rolnych największe znaczenie odgrywa mięso (ponad 2 proc. i ósme miejsce), ale zaraz za nim są farmaceutyki, które w relacjach handlowych z Mercosurem odgrywają ogromną rolę. Polska branża produkcji leków ma ogromny potencjał wejścia na rynek południowoamerykański, gdyż produkujemy głównie medykamenty generyczne. Odpowiedniki tradycyjnych leków w niskich cenach niewątpliwie zostaną przyjęte przez mieszkańców tych czterech krajów z otwartymi rękami, gdyż będą konkurować z drogimi specyfikami z USA oraz niepewnej jakości generykami z Indii.

W dodatku specjalizujemy się zarówno w przemyśle chemicznym, jak i maszynowym, których wytwory także są na czele importu Mercosuru z UE. Oczywiście mamy bardzo rozwinięty przemysł motoryzacyjny, który dostarcza części do czołowych korporacji z tej branży. Przede wszystkim do Stellantisa, którego oferta pasuje do państw rozwijających się, gdyż jest w niej mnóstwo tanich marek i pojazdów, ekonomicznych i relatywnie niewielkich rozmiarów. Do południowoamerykańskiego konsumenta z klasy średniej są one znacznie bardziej pożądane niż paliwożerne potwory z USA, a przy tym ich jakość będzie wyższa od będących na tamtejszych rynkach pojazdów z Chin.

Jak na razie polski eksport do Mercosuru nie jest kluczowy. Według danych Eurostatu jego wartość wynosi niespełna 600 mln euro, czyli ok. 2,5 mld zł. Mercosur jest dopiero 11. partnerem handlowym Polski spoza UE. Eksport do czterech państw Ameryki Południowej zapewnia dodatkowe 29 tys. miejsc pracy. Dwie trzecie eksporterów to małe i średnie przedsiębiorstwa, więc jak widać, polscy przedsiębiorcy potrafią się tam odnaleźć. Zniesienie barier handlowych umożliwi to kolejnym, także tym większym, jak choćby Polpharmie czy Grupie Azoty.

Nie tylko pszenica i wódka. Trudno przewidzieć dokładne skutki umowy handlowej z Mercosurem

Umowa handlowa z Brazylią, Argentyną, Paragwajem i Urugwajem będzie też ważna geopolitycznie. Obecnie powstają nowe bloki polityczne, a nasz główny sojusznik, czyli USA, stał się mniej przyjazny i lojalny. Europa potrzebuje nowych partnerów, więc zbliżenie gospodarcze z Mercosurem jest pożądane – to państwa zasadniczo demokratyczne, nieźle rozwinięte, chociaż z ogromnymi nierównościami, które mają bardzo duży potencjał wzrostu i mogą zapewnić rzadkie minerały, dzięki czemu nie trzeba będzie ich kupować z Chin czy z Demokratycznej Republiki Konga.

Dzięki umowie CETA, czyli układowi handlowemu UE z Kanadą, eksport z Unii do tego państwa wzrósł o ponad jedną czwartą w latach 2016–2021. Kraje Mercosuru mogą być trudniejszym rynkiem, gdyż Kanada jest najbardziej „europejskim” państwem Ameryki, ale w Argentynie czy Urugwaju unijni producenci też nie powinni się czuć specjalnie wyobcowani. Wystarczy się ulokować w jednym z tych dwóch krajów, żeby mieć dostęp do wielkiego rynku brazylijskiego. A przedsiębiorstwa z państw Europy Środkowo-Wschodniej, szczególnie tych mających własne waluty, które dzięki temu są stosunkowo tanie (polskie ceny konsumenckie to obecnie 68 proc. cen unijnych) mogłyby tam znaleźć wielu nowych kontrahentów. Chociażby producenci artykułów spożywczych, na czym skorzystaliby nawet dostarczający im surowce rolnicy.

Oczywiście trudno przewidzieć dokładne skutki umowy handlowej z Mercosurem. Potencjalne korzyści zdecydowanie jednak przekraczają ewentualne szkody. Unijny przemysł, fundament europejskiego eksportu, właśnie złapał zadyszkę i stanął przed ogromnym wyzwaniem w związku z protekcjonistyczną polityką stosowaną przez coraz więcej państw. Szerokie otwarcie rynków Brazylii czy Argentyny całkiem go nie uzdrowi, ale da przynajmniej haust świeżego powietrza. Sektor rolny, który w UE jest już najbardziej wspierany finansowo ze wszystkich innych (budżet wspólnej polityki rolnej w latach 2021–2027 to 386 mld euro), będzie miał wiele bezpieczników stworzonych specjalnie po to, by go chronić. Demonizowanie tej umowy, opowiadanie o rzekomej katastrofie rolnictwa i określanie go niczym jakiegoś spisku Niemiec i niemieckiego biznesu, to zwyczajna dezinformacja, która ma podgrzewać nastroje.

Polska już dawno nie jest krajem rolniczym, więc nie musimy eksportować żyta, pszenicy i wódki. Mamy mnóstwo rozwiniętych przedsiębiorstw przemysłowych, należących w pełni do polskiego kapitału, które nie są tak rozpoznawalne jak te z Niemiec czy Japonii, gdyż działają w mniej prestiżowych branżach (chemikalia, stolarka okienna, meblarstwo, leki generyczne, pojazdy szynowe, materiały budowlane, maszyny przemysłowe, odzież i wiele innych), ale w swojej działce konkurują z najlepszymi. W średnio zamożnych państwach Mercosuru może być im łatwiej niż drogim firmom z Niemiec, Francji, Danii czy Holandii. ©Ⓟ