Z Mikołajem Cześnikiem rozmawia Marcin Fijołek
Co wiemy na koniec kampanii wyborczej przed I turą?
ikona lupy />
Mikołaj Cześnik, politolog i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS / Materiały prasowe / Fot. Wojtek Górski

Lubi pan piłkę nożną?

Jeszcze jak.

Zatem zrozumie pan porównanie, które lubią powtarzać komentatorzy sportowi – że futbol to gra błędów. Ta kampania była właśnie meczem, w którym nikt przesadnie nie dominował, nie było wielkiej inicjatywy jednej czy drugiej strony, zaś gole padały po błędach przeciwników. Ale rozmawiamy dwie doby przed ciszą wyborczą i dwa tygodnie przed II turą wyborów. To wystarczająco dużo czasu, żeby dać sobie odebrać piłkę i stracić bramkę. Nie taką przewagę da się roztrwonić, znamy to i z futbolu, i z polityki – Bronisław Komorowski wie o tym najlepiej. Ostatnie dni przyniosły zresztą przykład straty gola w dość bezpiecznej sytuacji...

Kawalerka Karola Nawrockiego?

Tak. Sprawa rusza po słowach kandydata PiS, który stwierdza podczas debaty, że ma tylko jedno mieszkanie. Później okazuje się, że ma ich więcej, a jedno z nich zostało przejęte w niejasnych okolicznościach. A jego sztab zamiast szybko przeciąć sprawę i uciec do przodu, podaje jeszcze piłkę przeciwnikowi, tworząc kilka wersji historii.

Afera jak afera – mówią sztabowcy PiS. Do zapomnienia po kilku dniach, przeżyli gorsze.

Jeśli tak mówią, to nie doceniają tej historii, która z perspektywy PiS jest bardzo trudna. Kiedy mowa jest o nadużyciach przy wydawaniu pieniędzy publicznych, to wyborca PiS może machnąć ręką i powiedzieć: rządzą, to wydają jak chcą i dają komu chcą, a nie tym, których palcem wskazuje „Gazeta Wyborcza”. A sprawa kawalerki jest inna: w tej historii nie występuje jakieś ministerstwo, lecz konkretny człowiek: schorowany, doświadczony przez życie emeryt, któremu Nawrocki tak pomógł, że na koniec przejął jego mieszkanie, a on trafił do DPS-u. Dokumenty, daty, szczegóły to didaskalia – ta opowieść dotyczy spraw najważniejszych dla wyborców PiS.

Dlaczego?

Odwołam się do naszych badań „Polskie Generalne Studium Wyborcze 2023”, których część opublikowaliśmy ostatnio wspólnie z dr Oliwią Szczupską. Co prawda dotyczą one wyborów sprzed półtora roku, ale nie ma żadnego powodu sądzić, by główne wnioski miały się jakoś znacząco zdezaktualizować.

Jakie jest słowo klucz do zrozumienia tych badań?

Podział klasowy w społeczeństwie.

Naprawdę?

Wybrzmiewa w pana zdziwieniu to powszechne niedowierzanie, że za tezą podziału społeczeństwa na klasy idzie myślenie komunistyczne, w najlepszym razie rodem z programu Razem lub kolegium Krytyki Politycznej. Naprawdę można powiedzieć, że politycy, dziennikarze, wyborcy w Polsce są jak pan Jourdain z komedii Moliera, który nie wiedział, że mówi prozą. A my nie wiemy, że myślimy i posługujemy się klasowymi podziałami.

Dalej nie rozumiem, co ma wspólnego kawalerka Nawrockiego z poważną analizą socjologiczną na podstawie podziału klasowego.
ikona lupy />
Materiały prasowe

PiS w 2015 r. znalazło klucz do serc oraz głów wyborców z klas ludowych. Godzinami możemy rozmawiać o tym, na ile to była przemyślana strategia, na ile przypadek. Ale ci wyborcy poczuli pierwszy raz, że pójście na wybory coś im da. Że to się im opłaci, bo dostaną 500+ i inne transfery społeczne. Ale nie tylko – zyskali poczucie, że zostali doceniani na poziomie statusu, tożsamości, społecznego poważania; że, mówiąc za Tuwimem, „prosty człowiek” jest traktowany tak samo poważnie jak ludzie z klasy średniej czy wyższej. W tej logice problem Nawrockiego z kawalerką uderza w wiarygodność w oczach dokładnie tych wyborców, którzy przypadki takie jak Jerzego Ż. znają z najbliższego otoczenia, sąsiedztwa, gminy. Trudno to będzie odkręcić.

Zatrzymajmy się na chwilę przy tym podziale na klasy i przełożenia tego na zmiany w kampanii.

Nasze społeczeństwo jest inne niż dwadzieścia pięć lat temu. Jeszcze na początku XXI w. kohorta wiekowa 18–29 lat była mniej więcej równa tej 65+. A teraz ta druga jest dwa razy większa. W takiej rzeczywistości zupełnie inaczej trzeba robić kampanię. Do tego proszę pamiętać, że prawie 40 proc. wyborców mieszka w wioskach, nawet nie w najmniejszych miasteczkach. Mają więc zupełnie inne problemy niż mieszkańcy stolicy. Problem „wykluczenia komunikacyjnego” inaczej wybrzmiewa w uszach wyborcy na Białołęce, który narzeka, że nie miał do niedawna tramwaju albo długo stoi w korkach, jadąc do Śródmieścia, a inaczej to samo zagadnienie jest rozumiane na pograniczu Mazowsza i województwa warmińsko-mazurskiego, gdzie nie ma autobusu do najbliższego powiatowego miasteczka. Przykłady takich problemów można mnożyć, a czasem mam wrażenie, że niemała część naszych elit, polityków, dziennikarzy zamknęła się w banieczce swojego osiedla.

W takiej rzeczywistości Rafał Trzaskowski powinien mieć bardzo trudną przeprawę, zwłaszcza w II turze.

Zapewne będzie miał. I choć daleki jestem od pozytywnych ocen jego kampanii, to widać wyraźnie, że wyciszył to, co mogło najbardziej rezonować negatywnie wśród tych ludowych wyborców, czyli elitarność, progresywność, kosmopolityzm, a nawet chwalenie się wykształceniem czy znajomością języków. Trzaskowski powinien unikać tych tematów, one mogą na wspomniany elektorat działać jak płachta na byka.

W Krakowie tuż przed jego wiecem znikają flagi tęczowe, a zastępowane są przez biało-czerwone. Niby to tylko symbol, ale jednak.

Tak. To sprytne, cyniczne zachowanie – uznanie, że w kontekście zmian, tego, co się dzieje w Polsce i na świecie, trzeba wyjść poza bańkę własnych przekonań. Zrobił to wcześniej Donald Tusk w kampanii parlamentarnej, tym samym tropem idzie teraz Trzaskowski. Ale to naprawdę elementarne odrobienie lekcji z marketingu politycznego: wystarczy wyjechać za rogatki Warszawy, choćby 20–30 km, do Karczewa, i rzeczywistość jest zupełnie inna. Jeszcze parę lat temu moi studenci z Koszalina czy Chełma musieli wychodzić z zajęć w południe, żeby dotrzeć do domu przed północą. To wszystko się zmienia, pięknieją podwórka na wsi, coraz lepsze samochody stoją w garażach, rosnący dobrobyt jest bezdyskusyjny, niemniej jednak wyzwania w Warszawie i Karczewie są inne.

Trzaskowski próbuje wyborców z małych miejscowości nie zrazić, Nawrocki przekonać, że będzie bronił ich interesów. Ale wydaje się, że to oczywisty elektorat dla Lewicy – takiej czy innej.

Adrian Zandberg czy Magdalena Biejat próbują znaleźć wytrych do tych samych drzwi, do których PiS znalazł klucze dekadę temu. Z jakiegoś względu – przynajmniej jak dotąd – gdy do tych wyborców mówili Szydło, Kaczyński i Morawiecki, to osoby te przyniosły zmianę polityczną w 2015 r., a później utrzymały ją w 2019 r. i 2020 r. Ale jak mówi do nich Zandberg albo Biejat, to reakcja jest dużo mniejsza, choć ich ostatnie notowania mogłyby wskazywać, że coś drgnęło. Zwłaszcza wśród młodych, o czym świadczyć mogą wyniki „wyborów” w liceach i na uniwersytetach. Niemniej to ogromne zadanie dla lewicowych kandydatów, zwłaszcza polityków nowego pokolenia. Włodzimierz Czarzasty czy Leszek Miller nie kojarzą się przecież z obroną interesów klas ludowych czy robotniczych; nikt rozsądny ich w tych rolach nie obsadzi.

Ale w pewnym momencie SLD miało 40 proc. poparcia.

Tak, ale bez nadwyżki w robotniczym elektoracie. Elektoraty AWS i SLD różniły wtedy kwestie Kościoła, dekomunizacji, światopoglądowe, ale profil socjologiczno-ekonomiczny wyborców był podobny. Dziś ten podział jest inny. Na to nakłada się jeszcze inny, coraz bardziej wyraźny podział: genderowy.

Co to znaczy?

Pęknięcie płciowe jest w polskim społeczeństwie coraz bardziej widoczne: młodzi faceci dryfują wyraźnie na prawo, ku Konfederacji, młode kobiety – w lewo. Upraszczam to szerokie zjawisko, ale to naprawdę dziś widać wśród młodych wyborców, gdzie dominują Mentzen, Zandberg czy Biejat... Tutaj dostępu nie mają Tusk i Kaczyński, także kandydaci traktowani jako reprezentanci PiS i PO, czyli partii dziadersów. Ale, jak mówiliśmy, wyborców młodych jest dziś na tyle mało, że nie zmienią szerszego obrazka struktury wyborców.

Analizujemy różne aspekty tej rzeczywistości, a ja dalej nie mam od pana prostej i krótkiej odpowiedzi, kto i co zdecyduje o wyniku w niedzielę i później za dwa tygodnie.

W zależności od frekwencji zdecyduje milion–półtora miliona wyborców, którzy dopiero w tych dniach zaczynają się nieco bardziej, albo w ogóle, interesować polityką. Czy ludzie, którzy zazwyczaj nie chodzili na wybory, pójdą głosować – jak w październiku 2023 r.? Czy twarda baza wyborcza PiS zrobi swoje, czy jednak w pewnej mierze zawiedzie, zostając w domu jak półtora roku temu?

Krótko mówiąc: czy będzie powtórka z Jagodna.

Tak. A na to mogą mieć wpływ przeróżne czynniki, których dziś nie przewidzimy: bywały przecież sytuacje, gdzie tuż przed wyborami mieliśmy doniesienia o bombach podłożonych w metrze albo idącą w ciszy wyborczej paradę równości. Wpływ ma pogoda, skala krytycznych opinii na temat rządu, ale i skala strachu przed powrotem PiS do władzy... Wracając do podziału na klasy, w szerszej perspektywie to pytanie, na ile kandydaci będą umieli przekonać wyborców z różnych klas, że interes osobisty może być powiązany z tym, na kogo odda się głos w niedzielę, że zagłosowanie na niego lub na nią to nie tylko kwestia wyboru estetycznego czy aksjologicznego, ale również swojego własnego interesu ekonomicznego.

Na koniec rutynowe pytanie o perspektywę końca polaryzacji: z jednej strony mówi pan, że wśród młodych wyborców dominują Mentzen i Zandberg, z drugiej nie ma przecież szans na jakieś większe przełamanie, a dwa tygodnie do II tury tylko spotęgują polaryzację.

Może pana zaskoczę, ale mam wrażenie, że nasza debata publiczna o polaryzacji od piętnastu lat pokazuje, jak histeryczny mamy sposób myślenia w społeczeństwie. Jakbyśmy nie dojrzeli wciąż do sytuacji, w której w roztropny sposób różnimy się od siebie i wchodzimy ze sobą w interakcje, kłócimy się przy stołach, ale mamy z tyłu głowy przekonanie, że łączy nas wszystkich jakiś wspólny mianownik. Nie ma pan wrażenia, że nikt poza nami tej rozmowy o jakiejś wyjątkowej polaryzacji nie rozumie?

Jak to?

W każdym kraju ludzie się kłócą, a tylko my uważamy, że jesteśmy jakoś maksymalnie podzieleni. Oglądałem ostatnią debatę – kandydaci na siebie pokrzyczeli, wyborcy pokrzyczeli przed siedzibą telewizji. To jest polaryzacja? Jak to się ma do Dni Chaosu w Hanowerze, Nowego Roku na przedmieściach Paryża, ruchów separatystycznych w Katalonii czy nawet w Bretanii? Nie mówiąc o Belfaście czy Baskonii. Nie chcę uspokajać ani bagatelizować emocji w polityce – tak, jesteśmy w czasie kampanii pobudzeni, poddenerwowani, a w końcówce kampanii pewnie jakoś wyjątkowo mocno, ale spojrzenie na to wszystko z perspektywy dwóch kroków wykonanych do tyłu pozwala złapać odpowiedni dystans. A my zachowujemy się, jakby te podziały miały nas unicestwić. Co w logice historycznej nie powinno dziwić – jesteśmy straumatyzowani tym, że w czasie zaborów byliśmy wynaradawiani, a w okresie 1939–1956 poddani bardzo wielu eksperymentom społecznym. Wystarczy poczytać książki Andrzeja Ledera i Michała Bilewicza, by zrozumieć te procesy. Tymczasem spór, czasami bardzo gorący, jest solą polityki. Czy będą emocje w niedzielę wieczorem? Oczywiście. Czy te dwa tygodnie pełne będą nerwów u polityków i wyborców? Tak. Ale świat się na tym nie kończy. Będziemy żyć dalej obok siebie. ©Ⓟ

Marek Woch:

„Jako hydraulik z pierwszego zawodu bardzo często słyszę i czytam, że polityka to szambo. Więc ja robiłem w szambie, na budowach, w zawodówce — wiem, jak to szambo oczyścić. Zabrać partiom politycznym 85 milionów rocznie subwencji i te heheszki, które tu widzieliśmy, się szybko skończą”

ikona lupy />
Materiały prasowe

Rafał Trzaskowski:

„Najważniejsze sprawy do załatwienia to oczywiście bezpieczeństwo. 5 proc. PKB na bezpieczeństwo to jest sprawa absolutnie fundamentalna i dla niektórych kontrowersyjna, choć dla mnie to jasne, że musimy wydawać więcej pieniędzy na bezpieczeństwo. Są też sprawy takie, które wetował prezydent Duda, takie jak choćby język śląski czy pigułka po”

ikona lupy />
Materiały prasowe

Sławomir Mentzen:

„Jeżeli będę prezydentem, żaden polski żołnierz nie trafi na Ukrainę. Żaden polski żołnierz nie zginie za Donbas albo Krym. I trzeba, tak, rzeczywiście zadbać o większą zdolność polskiego wojska do obrony naszych granic, bo w tym momencie, bo w tym momencie, niestety, nie wygląda to dobrze”

ikona lupy />
Materiały prasowe

Karol Nawrocki:

„Chciałbym zwrócić uwagę na zaniechaną i zaniedbaną prezydencję w Radzie Unii Europejskiej polskiego rządu. To powinno stać się forum do dyskusji, do dialogu między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. I to Polska za sprawą swojej prezydencji powinna wysuwać się na czoło tego dialogu, decydując o naszych relacjach i wojskowych, i militarnych, ale także gospodarczych”

ikona lupy />
Materiały prasowe

Marek Jakubiak:

„Pamiętajcie, że 18 maja idziemy wszyscy do wyborów jak jeden. W pierwszej turze głosujemy sercem, w drugiej — rozumem. I nie ma, że głowa boli, paluszek boli — idziemy głosować, bo idziemy głosować, czy Polska będzie, czy jej nie będzie. Idziemy, proszę Państwa, walczyć o naszą ojczyznę”

ikona lupy />
Materiały prasowe