Ogłoszony przez Trumpa Dzień Wyzwolenia wprawił świat w osłupienie. Szokujące są nie tylko nowe stawki celne zaprezentowane z dumą przez prezydenta USA, ale też absurdalny sposób ich obliczenia. Amerykanie uznali cały swój deficyt w handlu towarami za efekt nieuczciwych działań partnerów handlowych, więc dla każdego z nich przewidziano taryfę proporcjonalną do tego rzekomego rabunku. Gdyby taką metodologię wymyślił student ekonomii, prawdopodobnie wyleciałby z zajęć. Niestety wpadła na nią amerykańska administracja, której pozbyć tak łatwo się nie da.
„Ekonomiści mogą się martwić skutkami inflacyjnymi, ale Trump nie kieruje się w swoich działaniach klasyczną teorią ekonomiczną” – napisała na łamach „Financial Times” Rana Foorohar w tekście „The realpolitik of Trump’s tariffs”. Według komentatorki FT w działaniach prezydenta USA to geopolityka ma prymat nad ekonomią, a główne zasady jego działań są trzy: podział obciążeń celnych na świecie musi się zmienić na korzyść USA, głównym zagrożeniem strategicznym USA są Chiny, a dolar musi się osłabić w celu odbudowania amerykańskiego przemysłu.
Potencjał produkcyjny jest bronią
To właśnie ten ostatni jest kluczowy. USA zdały sobie sprawę, że potencjał produkcyjny jest jednym z fundamentów siły obronnej i ofensywnej państwa. Tymczasem pod tym względem Chiny biją je na głowę, nawet jeśli według PKB per capita są na ich tle wciąż biedne. Waszyngton postanowił więc dokonać gwałtownej reindustrializacji, żeby przygotować się na ewentualne starcie z Pekinem i móc nadal wywierać wpływ w wielu częściach globu. A przy okazji też zapewnić poszkodowanej globalizacją klasie pracującej w USA miliony dobrze płatnych i stabilnych miejsc pracy.
Cele ofensywy taryfowej Waszyngtonu same sobie są więc całkiem słuszne, niestety wprowadzane w życie są w tak ekstremalnie wysokim tempie i w tak łopatologiczny sposób, że Amerykanie mogą się tych zbawiennych efektów nie doczekać, gdyż najpierw zatopią ich skutki uboczne. Wytaczanie dział przeciw całemu światu zwykle nie kończy się dobrze, nawet jeśli robi to globalny hegemon i tylko w obszarze gospodarki (przynajmniej jak na razie).
Według danych Banku Światowego w 2023 r. w USA cały przemysł z budownictwem włącznie odpowiadał za 17,6 proc. amerykańskiego PKB. W 2015 r. było to o 1 pkt proc. więcej. W Chinach w 2023 r. przemysł odpowiadał za 38,3 proc. PKB, więc jego udział był nieco ponad dwa razy wyższy. W USA ogromny udział w przemyśle ma jednak energetyka. Gdyby wziąć pod uwagę samo wytwórstwo przemysłowe, to różnica staje się jeszcze większa. W 2023 r. przemysł wytwórczy w USA odpowiadał za ledwie 10,6 proc. PKB, czyli także 1 pkt proc. mniej niż w 2015. Inaczej mówiąc, cały spadek udziału przemysłu w PKB w ciągu tej niespełna dekady dotyczył właśnie działalności wytwórczej. W Państwie Środka w 2023 r. odpowiadała ona za 26,2 proc. PKB, a więc za 2,5 razy więcej. Dla porównania, udział całego polskiego przemysłu w PKB wyniósł 30 proc., a samego wytwórstwa 17 proc.
Nie tak krótka historia powrotu
Wojna w Ukrainie boleśnie przypomniała Zachodowi, jak ogromne znaczenie dla prowadzenia długotrwałych działań zbrojnych ma czysty potencjał produkcyjny, tymczasem pod tym względem Chiny wyraźnie przeważają nad Stanami Zjednoczonymi. Co więcej, Amerykanie wiążą stagnację produkcji przemysłowej z wejściem Chin do Światowej Organizacji Handlu (WTO) w 2000 r. Do końca XX w. amerykańska produkcja przemysłowa rosła w tempie podobnym do PKB, jednak od początku XXI w. dopadła ją stagnacja, a gospodarkę napędzały usługi i konsumpcja. Nowa administracja w Waszyngtonie ma zamiar zaostrzyć stanowisko względem Państwa Środka, więc postanowiła najpierw dokonać jak najszybszej reindustrializacji, bez oglądania się na koszty.
Straty w amerykańskim PKB i panika na światowych giełdach nie oznaczają, że polityka Trumpa jest błędna, gdyż jej celem jest odbudowa przemysłu, a nie wysokość bieżącego wzrostu czy kondycja giełdowych indeksów. Jest jednak wielce prawdopodobne, że administracja amerykańska mocno się przeliczy
Już wcześniej – przy okazji pandemii – karierę zaczęło robić określenie „reshoring” oznaczające powrót miejsc pracy i zdolności wytwórczych, które wcześniej zostały wyprowadzone za granicę. Według danych organizacji pozarządowej Reshoring Initiative (RI), w latach 1979–2016 USA utraciły 4,6 mln miejsc pracy. Jak to wyliczono? Bardzo podobnie jak administracja Trumpa policzyła bariery celne i pozataryfowe, które inne państwa rzekomo nakładają na USA – na podstawie deficytu w handlu towarami, który podzielono przez średnią produktywność na pracownika w przemyśle. Jak widać, w USA nie tylko Trump traktuje deficyt handlowy jako synonim utraconego potencjału produkcyjnego. Takie podejście jest tam powszechne.
Według danych z „Reshoring Initiative® 2023 Annual Report” powrót miejsc pracy w przemyśle rozpoczął się w drugiej dekadzie XXI w. Jeszcze w 2010 r. łączna liczba nowych zatrudnionych w produkcji za sprawą reshoringu i bezpośrednich inwestycji zagranicznych wyniosła niespełna 11 tys., ale w 2012 r. było to niemal pięć razy więcej. Według raportu RI zmieniający się klimat relacji amerykańsko-chińskich i ryzyko nakładania ceł skłoniło przedsiębiorstwa amerykańskie i zagraniczne do lokowania przynajmniej części produkcji nad Potomakiem. Ten klimat zmienia się już od pierwszej kadencji Baracka Obamy, gdy zaczęto mówić o „pivocie” – czyli zwrocie na Pacyfik. To Obama rozpoczął asertywną politykę wobec Chin. W 2009 r. wprowadził 35-proc. cła na opony made in China. Miało to uratować 1,2 tys. miejsc pracy w produkcji ogumienia. „Ponad tysiąc Amerykanów wciąż pracuje dzięki temu, że powstrzymaliśmy wzrost popytu na chińskie opony” – stwierdził prezydent w orędziu o stanie państwa w 2012 r. (cytat za stroną CNN.Business).
Przyspieszenie powrotu wytwórstwa do USA nastąpiło po pandemii. W latach 2019–2022 liczba stanowisk pracy powstałych dzięki reshoringowi i bezpośrednim inwestycjom zagranicznym (BIZ) wzrosła ze 100 tys. do 343 tys. rocznie. Od pandemii prym w tej parze zaczął wieść reshoring – w 2023 r. odpowiadał za 150 tys. z łącznie 287 tys. zatrudnionych w ten sposób nowych pracowników, a BIZ za 137 tys. Według danych z raportu RI do 2023 r. oba procesy spowodowały powstanie 1,9 mln stanowisk w produkcji przemysłowej w USA. Jak już wiemy, nie zatrzymało to jednak spadku udziału przemysłu w amerykańskim PKB, tak jak cła Obamy nie uratowały wszystkich pracowników branży oponiarskiej przed zwolnieniem. Jak wyliczyło CNN, w 2008 r. pracowało w niej 60 tys. Amerykanów, a obecnie 55 tys. Offshoring również trzyma się mocno.
Skutki na chwilę i na dłużej
Dlatego też Donald Trump i jego współpracownicy zamiast podejść finezyjnie i cierpliwie, zamierzają uderzyć na odlew, według zasady „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”. Krótkoterminowe skutki zapowiedzianego nałożenia masowych ceł na cały świat, z niezamieszkanymi wyspami McDonalda i Heard włącznie, obliczył The Budget Lab Uniwersytetu Yale. Taryfy zapowiedziane w Dzień Wyzwolenia plus wcześniej wprowadzone (na stal i aluminium oraz Meksyk i Kanadę) sprawią, że średnie cła stosowane przez USA wzrosną do 22,5 proc., co jest najwyższą wartością od 1909 r. Niemal natychmiastowo doprowadzą one również do wzrostu cen o 1,3 proc., co odpowiada średniej stracie gospodarstwa domowego w tym roku wynoszącej 2,1 tys. dol.
W 2025 r. nowe „taryfy wzajemne” zmniejszą również wzrost PKB USA o 0,5 pkt proc., a włącznie z pozostałymi, już wprowadzonymi po 20 stycznia, o 0,9 pkt proc. Dokładne oszacowanie wpływu ceł na światowe gospodarki jest o tyle problematyczne, że nie wiadomo, które z nich odpowiedzą retorsjami i jaki będzie ich wymiar. Naukowcy z Yale oszacowali stan obecny, czyli tylko z retorsjami Kanady, która i tak straci na tym zdecydowanie najwięcej – trwale nawet 2 proc. PKB. Ponad 0,5 proc. PKB trwale stracą USA, 0,25 proc. Chiny, pozostali duzi uczestnicy rynku właściwie wyjdą na zero (Japonia, UE), a Wielka Brytania będzie nawet o 0,25 proc. PKB do przodu.
Profesor Niven Winchester z Uniwersytetu Technologicznego w Auckland oszacował również scenariusz z równorzędnymi taryfami wprowadzonymi przez wszystkie obszary gospodarcze. W tym przypadku USA stracą 1,5 proc. PKB, Kanada 1,65 proc., a Meksyk aż 2,24 proc. PKB. Solidny cios (niespełna 1 proc. PKB) otrzyma również Wietnam, któremu Trump chce przyłożyć taryfą rzędu 46 proc. Australia, Wielka Brytania i UE również wyjdą niemal na zero, a Nowa Zelandia, Korea Płd. i Brazylia na niewielki plus (ok. 0,25 proc.).
Prawdopodobieństwo zbliżającej się recesji, które bank Goldman Sachs oszacował dla USA na 45 proc., wywołało zresztą niemałą panikę na rynkach. Główny amerykański indeks giełdowy S&P 500 skurczył się w poniedziałek 7 kwietnia o 13 proc. w porównaniu do poziomu sprzed Dnia Wyzwolenia. Londyński FTSE 100 spadł o ponad 10,5 proc., a japoński Nikkei 225 o niespełna 13,5 proc. Także europejski Euro Stoxx 50 stopniał o 11,5 proc. w porównaniu z 1 kwietnia.
Oczywiście straty w amerykańskim PKB i panika na światowych giełdach nie oznaczają, że polityka Trumpa jest błędna, gdyż jej celem jest odbudowa przemysłu, a nie wysokość bieżącego wzrostu czy kondycja giełdowych indeksów. Jest jednak wielce prawdopodobne, że administracja amerykańska mocno się przeliczy. Widać to już chociażby po wysokości planowanych dodatkowych wpływów budżetowych, które są celem pobocznym. Według Petera Navarro, głównego doradcy Trumpa ds. handlu, wszystkie uruchomione w tym roku taryfy przyniosą USA w ciągu 10 lat dodatkowe 7 bln dol. Według Budget Lab Yale będzie to 3,1 bln dol. Skąd ta różnica? Navarro w ogóle nie założył spadku importu, po prostu liczył na podstawie jego wartości z 2024 r. To o tyle istotne, że wpływy budżetowe z ceł mają umożliwić głęboką obniżkę podatków w kraju, co jest jednym z ważnych elementów amerykańskiego planu reindustrializacji.
Nie tylko proste retorsje
Kosmiczne szacunki dochodów z ceł Navarro pokazują również, że Amerykanie najwyraźniej w ogóle nie doceniają możliwości reakcji innych podmiotów na ich decyzje. Tymczasem potencjalnych retorsji i narzędzi adaptacji jest wiele i to po stronie nie tylko państw, ale też przedsiębiorstw. W tekście „Research: The Costs of Circumventing Tariffs” na łamach „Harvard Business Review” Jaya Wen, Ebehi Iyoha, Edmund Malesky i Sung-Ju Wu przypominają swoją pracę analizującą efekty pierwszych ceł wprowadzonych przez Trumpa na Chiny w 2018 r. „W latach 2017–2022 Wietnam zrekompensował prawie połowę udziału w rynku, jaki Chiny straciły w imporcie z USA. Ponadto w tym samym okresie udział Wietnamu w imporcie dóbr wytworzonych w Chinach wzrósł o 5,5 pkt proc.” – piszą autorzy. W 2021 r. 16,5 proc. wietnamskiego eksportu do USA było tak naprawdę przekierowanym eksportem chińskim.
Teraz przekierowanie może być trudniejsze, gdyż cłami obłożone zostały wszystkie obszary gospodarcze na świecie. Aktywna adaptacja nadal jest jednak możliwa, gdyż nowe taryfy rozciągają się na poziomie od 10 do 49 proc., więc teoretycznie może pojawić się jakiś nowy nieoczekiwany eksporter do USA – np. Papua-Nowa Gwinea albo Urugwaj. Na to sam Waszyngton może jeszcze zareagować, ale na stworzenie nowych powiązań handlowych, partnerstw czy nawet wspólnych rynków już nie. UE właśnie dopina umowę handlową z Mercosurem, być może dojdzie też do jakiegoś zbliżenia Europy z Chinami (przykład: tamtejszy gigant technologiczny Tencent, większościowy właściciel m.in. naszego producenta gier Techland, ogłosił stworzenie spółki joint-venture z francuską korporacją gamingową Ubisoft). Meksyk może się zbliżyć do Mercosuru, a Kanada do Europy. Różnych konfiguracji ewentualnej współpracy jest mnóstwo.
Gdy takie powiązania powstaną, biliony dolarów dochodów z ceł pozostaną jedynie w głowie p. Navarro, a same USA trafią na gospodarczy aut. Ktoś mógłby zauważyć, że przecież o to Amerykanom chodzi, żeby sami produkowali sobie to, czego potrzebują. Tylko że to jest czysta fikcja, współczesne towary są zbyt zaawansowane, by móc wszystko wytwarzać samemu. Chyba nikt nie sądzi, że każdy, nawet najmniejszy i najprostszy komponent samochodów, uzbrojenia czy elektroniki made in USA będzie wytwarzany w Stanach Zjednoczonych. Cały naród musiałby się zajmować wyłącznie produkcją dóbr technologicznych. Trzeba posiadać łańcuchy dostaw z innych krajów. Tymczasem nieselektywne cła działają na nie destrukcyjnie. W tekście „Are tariffs good or bad for the economy? Research says they can be bad for the supply chain” na portalu Uniwersytetu Georgii ekonomista Sin Golara stwierdził, że „cła mogą mieć efekt domina i powodować niezamierzone konsekwencje w całym łańcuchu dostaw, determinując dalszy rozwój i kształtowanie polityki handlowej”.
To nie znaczy, że cła jako takie są nieskutecznym narzędziem industrializacji. Powinny być jednak dobrze przemyślane, selektywne i uzupełniane innymi instrumentami – chociażby rządowym subsydiowaniem eksportu. Jest to co prawda niezgodne z regułami WTO, ale to zupełnie jak taryfy z Dnia Wyzwolenia. W badaniu z 2023 r. „Trade Policy and Global Sourcing: An Efficiency Rationale for Tariff Escalation” ekonomiści z Centre for Economic Policy Research (CEPR) wykazali, że cła są skuteczne wtedy, gdy rośnie produktywność wytwórstwa dóbr finalnych – przy równoczesnym wzroście korzyści skali. Co więcej, gdy cła importowe są jedynym narzędziem polityki ekonomicznej, potencjalne korzyści z nich płynące zaczynają dominować nad innymi motywacjami, skutkując przesadną eskalacją taryf.
Masowe cła Trumpa nie zapewnią wzrostu produktywności w sektorze dóbr finalnych, gdyż z powodu zapowiedzianych już retorsji, chociażby Chin, doprowadzą do wzrostu kosztów producentów finalnych, a tym samym do spadku ich produktywności. Producenci z USA utracą też możliwości szerokiego eksportu, czyli korzystania ze zbawiennego efektu rosnącej skali.
Na osiągnięcie ewentualnego sukcesu nowej polityki Stany Zjednoczone nie mają zbyt dużo czasu. Stały się hegemonem nie tylko dzięki swojej niewątpliwej sile, lecz także sieci lojalnych partnerów. Gwałtowna i samodzielna odbudowa przemysłu, którego USA się wcześniej świadomie i celowo pozbyły, będzie trwać dekady, podczas których Ameryka przejdzie przez ogromne problemy gospodarcze. Korzystając z tego jej osłabienia, Chiny będą mogły rozpocząć ofensywę na Tajwan, a Rosja będzie mogła podjąć agresywne działania wobec państw bałtyckich.
Tymczasem nie było potrzeby działać samotnie. Przemysł, który wyjechał z USA, trafił nie tylko do Chin, lecz także do wielu mniej zamożnych sojuszników Waszyngtonu. Zagłębiem przemysłowym UE stała się Europa Środkowa i Wschodnia, szczególnie kraje Grupy Wyszehradzkiej. Pakt handlowy NAFTA doprowadził do industrializacji części Meksyku, a wcześniej na globalizacji urosła potęga przemysłowa Korei Południowej. Gdyby Trump nie był ekonomicznym szowinistą, uderzyłby cłami w państwa naprawdę wrogie, zacieśniając lub przynajmniej zachowując bliskie relacje handlowe z sojusznikami w Ameryce Północnej i Środkowej, Europie i w Azji. Dzięki temu amerykańskie przedsiębiorstwa zachowałyby dotychczasowe rynki zbytu, a nasz region, Meksyk i Korea Płd. mogłyby również stać się rezerwuarem przemysłowym na wypadek akceleracji napięć międzynarodowych.
Poparcie spadnie wraz z dochodem?
Ekipa Trumpa może się nie doczekać korzyści ze swojej polityki również z powodu sprzeciwu wewnętrznego. Jej elektorat opiera się przecież w dużej mierze na spauperyzowanej klasie pracującej, tymczasem to właśnie ona najbardziej dotkliwie odczuje krótkoterminowe skutki eskalacji taryf. Według obliczeń Budget Lab Yale górne 20 proc. amerykańskiego społeczeństwa utraci ok. 2 proc. swojego dochodu rozporządzalnego, a dolna połowa 3–4 proc., zależnie od decyla. USA nałożyły zaporowe stawki na produkty z najmniej zamożnych państw Azji Południowo-Wschodniej (Bangladesz, Sri Lanka, Wietnam; 37–46 proc.), skąd importowały towary kupowane przez mniej zamożnych. „Zarówno cła z 2 kwietnia, jak i wszystkie cła z 2025 r. razem wzięte, będą miały nieproporcjonalnie duży wpływ na odzież i tekstylia, a ceny samej odzieży wzrosną o 17 proc.” – piszą autorzy analizy Uniwersytetu Yale. Mniej zamożni Amerykanie mogą nie wykazać na tyle cierpliwości, by przeczekać kolejną pauperyzację w imię przyszłej nagrody w formie ciężkiej pracy w fabryce. Nawet jeśli to ostatnia (najprawdopodobniej) kadencja Trumpa, to wielu jego współpracowników – choćby wiceprezydent Vance – jest u progu kariery politycznej, więc nie będą chcieli zrazić do siebie swojego kluczowego elektoratu.
Oczywiście administracja Trumpa może się jeszcze wycofać z wielu swoich zapowiedzi, czy działań, w środę ogłosiła nawet 90-dniowe zawieszenie wprowadzenia ceł na większość państw. Jednak jej gwałtowne ruchy wywołują niepokój nie tylko wśród wrogów, ale też partnerów i sojuszników. W rezultacie głównym skutkiem terapii szokowej Trumpa może być ich całkowite osamotnienie w konfrontacji z Chinami. ©Ⓟ
Prosty wzór
Biuro Przedstawiciela Handlowego USA przyznało, że do wyliczenia ceł wyrównawczych użyto matematycznej formuły, która po uproszczeniu sprowadza się do wzoru. „Cła wzajemne zostały policzone jako stawka konieczna do zrównoważania dwustronnych deficytów handlowych między USA i każdym z naszych partnerów handlowych” – wyjaśnił urząd. Innymi słowy – żadnego dogłębnego badania relacji handlowych USA nie było.