– Od męża stanu wymaga się tego, by usiadł do stołu z osobami, które ocenia negatywnie. I to zamierzam robić. Usiądę do stołu z Donaldem Tuskiem i powiem: „Panie premierze, proszę nie oszukiwać Polaków”, bo wiem, że są sprawy, w których musimy się dogadać – mówi DGP Karol Nawrocki, prezes IPN, kandydat na prezydenta RP popierany przez Prawo i Sprawiedliwość.

Z Karolem Nawrockim rozmawia Marek Mikołajczyk
Przyznam, że mam problem ze zrozumieniem pańskiej koncepcji stosunków międzynarodowych. W mediach społecznościowych napisał pan: „Zamiast podsycania sporu zajmijmy się budową porozumienia USA–Ukraina”. Co to oznacza?
ikona lupy />
Karol Nawrocki, kandydat na  prezydenta popierany przez PiS, od 2021 r. prezes Instytutu Pamięci Narodowej / Materiały prasowe / Fot. Wojtek Górski

Strategią Polski powinno być utrzymywanie dobrych relacji z Waszyngtonem – i tych dotyczących bezpieczeństwa, i tych ekonomicznych. Udawało się to robić rządowi Zjednoczonej Prawicy przez ostatnie lata – niezależnie, czy w Białym Domu zasiadał republikanin czy demokrata. Dziś w Polsce stacjonuje 10 tys. żołnierzy US Army, a prezydent USA pozytywnie wypowiada się o współpracy z nami. Ale niektórzy chcą zmienić tę sytuację. Obserwujemy protekcjonalne zachowanie Donalda Tuska i elit europejskich względem USA, widzimy dążenie do budowy unijnej armii, która ma być alternatywą dla NATO. Mówię jasno: kluczowe dla Polski powinno być pogłębianie sojuszu z USA i wzmacnianie NATO, a nie budowanie NATO-bis. W tej kwestii Unia Europejska powinna skupić się np. na grantach dla projektów technologicznych, nie na tworzeniu koncepcji alternatywnego sojuszu.

Moje pytanie dotyczyło stricte porozumienia pokojowego, które Waszyngton chce narzucić Kijowowi. Jaką rolę ma do odegrania w tej sprawie polski prezydent?

Ma być ostoją zdrowego rozsądku w obliczu nerwowych ruchów Tuska. I to dzisiaj robi Andrzej Duda – zachowuje spokój, nie wzmacnia antyamerykańskiej rebelii. Nie rzuca sugestiami jak Friedrich Merz, przyszły kanclerz Niemiec, w sprawie wycofywania amerykańskich wojsk i uniezależniania się od USA. Przy okazji warto pamiętać, że to nie pierwszy raz, gdy UE może popełnić błąd w międzynarodowej polityce. To przecież Angela Merkel przed laty zawarła finansowy pakt z Władimirem Putinem.

Jak więc odbiera pan słowa Donalda Trumpa o Władimirze Putinie: „Znam go od dawna i nie wierzę, że złamie dane słowo. Kiedy zawrzemy porozumienie, będzie ono przestrzegane”?

Moje zdanie jest niezmienne: nie ufam Władimirowi Putinowi i nie ufam Federacji Rosyjskiej. Ale mam też świadomość pewnej poetyki negocjacyjnej, którą stosuje Trump. Wiemy, że jego sposób prowadzenia polityki odbiega diametralnie od tego, do czego przywykliśmy.

Ma pan poczucie, że Trump jest w stanie przeprowadzić te negocjacje pokojowe w sposób prawidłowy?

Nie chciałbym wchodzić w rolę recenzenta. Mogę powiedzieć jedynie, że w interesie Polski jest zawarcie dobrego i trwałego pokoju. Dziś bezpieczeństwo całego świata zależy od USA. Jeśli mnie pan pyta o negocjacje pokojowe, to tak – jestem zdania, że przy stole rozmów powinny zasiąść USA, Rosja i Ukraina. Powinna być także Polska. Warto jednak, żeby swoją postawę zrewidował Wołodymyr Zełenski i zastanowił się, w jaki sposób odnosi się do sojuszników. Prezydent Ukrainy mówi, że jego kraj na początku wojny był osamotniony. To nieprawda. Polska przyjęła miliony Ukraińców, wysłaliśmy Kijowowi broń. To niewdzięczność, bo jak inaczej nazwać tę postawę? I to samo widzi Trump. Zełenski idzie za daleko, czego skutkiem było fiasko rozmów w Białym Domu.

Zgodziłby się pan ze stwierdzeniem, że w interesie Polski jest, aby po zakończeniu wojny Ukraina jak najszybciej znalazła się w NATO?

W sensie strategicznym – oczywiście. To, żeby Ukraina była częścią NATO i w ogóle cywilizowanego świata demokratycznego, jest w naszym długofalowym interesie.

Pytam, bo taki pogląd wielokrotnie prezentował Andrzej Duda. Pan zabiegałby o członkostwo Ukrainy w NATO po zakończeniu wojny?

Jeśli Ukraina spełni wszystkie rygory z tym związane, to byłbym za tym, aby wstąpiła do NATO. Bo dla nikogo nie może być drogi na skróty. Ale nie uważam, że jako prezydent Polski powinienem koncentrować się akurat na tej kwestii. Mamy jako Polska swoje interesy. Winniśmy zabiegać np. o to, aby nasi generałowie w ramach Sojuszu mieli wpływ na teatr potencjalnych działań wojennych w Europie. I w tym zakresie mamy sporo do nadrobienia. Zmarnowaliśmy choćby szansę, aby ambasador Tomasz Szatkowski objął funkcję zastępcy sekretarza generalnego NATO. I to są sprawy, na których przede wszystkim chciałbym się skupiać jako prezydent.

Brytyjski premier Keir Starmer zadeklarował, że po zawarciu pokoju może wysłać wojska do Ukrainy. Mogą do nich dołączyć Francuzi i Niemcy, być może Duńczycy i żołnierze z państw Beneluksu. Dopuszcza pan scenariusz, w którym także bierzemy udział w takim przedsięwzięciu?

Jestem przeciwny wysyłaniu polskich wojsk do Ukrainy.

Załóżmy, że jest pan prezydentem i dzwoni do pana Zełenski w tej sprawie. Jak pan reaguje?

Odpowiedziałbym, że musimy na nowo ustalić nasze relacje. Podkreśliłbym, że będę pomagał Kijowowi, ale jestem Polakiem i mam obowiązki polskie. Prezydent Zełenski musi zrozumieć, że ma niezałatwione sprawy z państwem polskim. Postawiłbym więc trzy kluczowe warunki: ekshumacje ofiar ludobójstwa wołyńskiego, zadbanie o interes polskich rolników, a także zwalczania nieuczciwej konkurencji ze strony Ukrainy w stosunku do polskich przedsiębiorców, chociażby z branży transportowej.

Jak pan ocenia stosunek Dudy względem Zełenskiego? Ma pan poczucie, że prezydent dobrze rozłożył akcenty w relacjach z Ukrainą?

Prezydent zrobił bardzo dużo dla bezpieczeństwa i strategicznych interesów Polski. Nie będę jednak ukrywać, że moje osobiste zaufanie do państwa ukraińskiego jest na nieco niższym poziomie. Jako prezes IPN przez wiele lat współpracowałem ze stroną ukraińską i mam świadomość, że nie do końca realizują zobowiązania. Mówiłem o tym publicznie, niezależnie od tego, kto w Polsce aktualnie rządził.

Przejdźmy do spraw krajowych. Prezydent ma kilka narzędzi sprawowania władzy, m.in. weto i inicjatywę ustawodawczą, może także zwoływać Radę Gabinetową czy Radę Bezpieczeństwa Narodowego. Jak pan by korzystał z tych uprawnień?

Zamierzam wychodzić z wieloma inicjatywami ustawodawczymi, o których mówiłem na konferencji programowej. Nie zawaham się użyć weta w sprawach dla mnie ważnych, choćby w kwestii przejawów ideologizacji życia społecznego czy edukacyjnego. Chcę, by Polska znajdowała się w sferze normalności. To jest hasło, które będzie przyświecać mojej prezydenturze. Wspomniał pan o Radzie Gabinetowej. Będę korzystał z niej, aby gonić obecny rząd do pracy, bo jest zwyczajnie leniwy.

Andrzej Duda rzadko korzystał z uprawnień do zwoływania Rady Gabinetowej. W ciągu dziesięciu lat zrobił to tylko trzykrotnie.

Nie chodzi o częstotliwość, ale o efektywność. Dla mnie Rada Gabinetowa będzie miejscem, w którym zamierzam mówić rządowi, jakie potrzeby mają Polacy. Z pozycji prezydenta zamierzam naciskać na te sektory pracy administracji, które szczególnie niepokoją Polaków. Choćby kwestię drożyzny czy zwijane projekty inwestycyjne. Pytał pan też o Radę Bezpieczeństwa Narodowego. To także ważny organ, aby koordynować kwestię bezpieczeństwa Polski. Widać, że dziś z wieloma procesami rząd sobie nie radzi, mamy spadki w statystyce rekrutów do Wojska Polskiego i Wojsk Obrony Terytorialnej. Moim priorytetem w tej kwestii jest budowa 300-tysięcznej armii i milion przeszkolonych rezerwistów w ciągu 10 lat.

Jaką strategię wobec procesu legislacyjnego chciałby pan obrać? Dziś prezydent, pytany o jakiś projekt ustawy, unika jednoznacznej odpowiedzi i deklaruje, że poinformuje o swojej decyzji dopiero, gdy ustawa trafi na jego biurko. Pan chciałby być aktywniejszy na tym polu?

To, że prezydent nie wypowiada się publicznie na temat jakiegoś projektu, nie oznacza, że nie wpływa na kształt projektowanych przepisów. To raczej świadczy o jego odpowiedzialności – czym innym jest sfera mediów i publicystyki, w której komentuje się pewne wydarzenia, a czym innym świat polityki, w której trwają negocjacje i ustalenia. Moje poglądy w wielu kwestiach są znane, ale jako prezydent o decyzjach będę informował dopiero po całej „kuchni”, kiedy projekt w ostatecznym kształcie trafi na moje biurko. Jednocześnie chcę jasno zaznaczyć: Pałac Prezydencki będzie otwarty dla wszystkich, którzy będą chcieli rozmawiać o przygotowywanych projektach.

Jest pan bardzo oszczędny, jeśli chodzi o krytykę Dudy. Zapytam wprost: co pana różni od obecnego prezydenta?

Na pewno patrzymy inaczej na kwestie ukraińskie.

A w polityce krajowej?

Też na pewno różnice by się znalazły… Ale miejmy jasność: bardzo dobrze oceniam prezydenturę Andrzeja Dudy. To było dobre 10 lat dla Polski.

Już pan to mówił. A ja pytam o różnice.

Jesteśmy osobami z innych środowisk. Pewnie moglibyśmy podejmować różne decyzje w bardziej szczegółowych, indywidualnych sprawach.

Przejdźmy na drugą stronę sceny politycznej. Gdyby miał pan określić Donalda Tuska jednym słowem, jak by ono brzmiało?

Kłamca.

Konstytucja przewiduje, że premier z prezydentem musi w wielu sprawach współpracować. Jak pan wyobraża sobie współpracę z osobą, którą nazywa pan „kłamcą”?

W życiu publicznym najważniejszy jest interes państwa polskiego. Tak, uważam, że rząd Tuska nie radzi sobie z rządzeniem, szkodzi państwu. Ale jako człowiek, który zna i rozumie polską historię, wiem, że czasem trzeba usiąść do jednego stołu z tymi, których dobrze nie oceniamy.

Nawet z „kłamcą”?

Czasem trzeba usiąść do jednego stołu nawet z kłamcą czy z osobą, która chce być dyktatorem.

Nie idzie pan za daleko?

Chcę po prostu pokazać, że w dużo poważniejszych sprawach ludzie siadali do stołu. Pod koniec II wojny światowej trzeba było usiąść do stołu ze Stalinem, który odpowiadał za śmierć kilkudziesięciu milionów osób. Nie porównuję Tuska ze Stalinem, mówię tylko o sytuacji. Od męża stanu wymaga się tego, by usiadł do stołu z osobami, które ocenia negatywnie. I to zamierzam robić. Usiądę do stołu z Tuskiem i powiem: „Panie premierze, proszę nie oszukiwać Polaków”, bo wiem, że są sprawy, w których musimy się dogadać. Zresztą nie będzie to pierwsza taka sytuacja. Parę lat temu byłem w sporze z prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem, ale gdy budowałem pomnik Żołnierzy Wyklętych, poszedłem do niego na rozmowę. Powiedziałem: „Wiele nas różni, ale ci żołnierze zasługują na taki pomnik”. Mimo trudnych relacji, które nas łączyły, doszło w tej sprawie do porozumienia.

Podczas konferencji programowej mówił pan: wybory 18 maja będą „referendum za odrzuceniem rządu Donalda Tuska”. Gdyby został pan prezydentem, będzie oczekiwał pan przyśpieszonych wyborów parlamentarnych?

Dynamika procesów politycznych jest tak wysoka, że może się tak zdarzyć. Ale przede wszystkim chcę zagonić ten rząd do pracy – trzeba zająć się kwestią drożyzny, ulgami podatkowymi. Przecież te rzeczy znajdowały się w „100 konkretach” – obietnicach, których ten rząd nie realizuje.

Pan przedstawił „Plan 21”. Wśród nich znajduje się obietnica obniżki podstawowej składki VAT z 23 do 22 proc.

Tak, choć są także ważniejsze rzeczy, jak np. zwolnienie od podatku dla rodzin 2+ do poziomu 140 tys. złotych rocznie, a także podwyższenie drugiego progu podatkowego.

Nie bez powodu pytam o VAT. Powrót do 22-proc. stawki obiecywał PiS. Mimo ośmiu lat rządów nigdy tego nie zrobiono. Jak pan myśli – dlaczego?

PiS podniósł wydolność finansów publicznych. Dzięki temu można było realizować wiele rzeczy, także w polityce społecznej, jak chociażby program 800 plus. Przypomnę również, że była pandemia i agresja Rosji na Ukrainę.

Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie.

Jestem kandydatem obywatelskim, nigdy nie byłem parlamentarzystą ani członkiem rządu. Doceniam osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy. Mój program jest odpowiedzią na potrzeby Polaków, o których słyszę na spotkaniach. To jest dla mnie zobowiązanie i zamierzam je zrealizować.

To zapytam inaczej – czy to był błąd, że rządy Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego nie powróciły do 22-proc. stawki VAT?

Łatwo się stawiać w roli recenzenta. Nie wiem, czy można tę kwestię rozpatrywać w kategorii błędu. Wiele obietnic PiS z zakresu polityki społecznej czy finansowej udało się zrealizować. To trochę tak, jak z pytaniem, które dostaję: „Dlaczego prezydent Andrzej Duda nie doprowadził do obniżenia cen energii elektrycznej o 33 proc., a zrobi to pan?”. Taka jest pragmatyka rządzenia – nie wszystko może zrobić jeden polityk w ciągu swojej kadencji. Nie chcę tym samym powiedzieć, że to dobrze, że dziś obowiązuje 23-proc. stawka VAT. Chcę powiedzieć, że ja to zrobię.

Pomówmy o wymiarze sprawiedliwości. Byłby pan gotów, aby podpisać ustawę weryfikującą status tzw. neosędziów? Ostatnio Komisja Kodyfikacyjna Ustroju Sądów i Prokuratury przedstawiła projekty takich rozwiązań.

Moje zdanie jest jasne: nie zgadzam się na weryfikowanie sędziów i podważanie statusu sędziów wybranych w demokratycznej Polsce.

Problem istnieje. Już dziś sądy podważają orzeczenia wydane przez tzw. neosędziów.

I to jest przerażające. Chaos w wymiarze sprawiedliwości uderza w zwykłych ludzi.

Diagnozę znam, pytam o rozwiązanie. Jak wybrnąć z tej sytuacji?

Moją propozycją jest wprowadzenie mieszanego modelu składu do Krajowej Rady Sądownictwa – jedną pulę zostawiłbym dla środowiska sędziowskiego, drugą dla parlamentu. Jeśli do lutego 2026 r. moja propozycja nie zostałaby przyjęta, zarządziłbym w tej sprawie referendum. Niech Polacy wypowiedzą się w tej sprawie, skoro politycy nie potrafią sobie poradzić.

Wierzy pan, że takie referendum mogłoby cokolwiek rozjaśnić? Sprawa jest bardzo zagmatwana, nawet dla prawników. Jak ułożyłby pan pytanie?

Głęboko wierzę, że dojdzie do konsensusu w sprawie sądownictwa. Nad pytaniem referendalnym będziemy się zastanawiać, jak w parlamencie znowu będzie pat. Mam nadzieję, że uda mi się rozwiązać tę sprawę.

To jednak nie załatwia problemu tzw. neosędziów. Wrócę do pytania – pan wyrzuciłby projekty KKUSiP do kosza?

Przede wszystkim niepokoi mnie kierunek, w którym zmierzamy. W dyskusji skupiamy się na tym, co stało się z KRS w 2018 r., a moim zdaniem problemy polskiego sądownictwa zaczęły się znacznie wcześniej – od braku dekomunizacji. Sędziowie wydający wyroki w stanie wojennym mieli wpływ na kształtowanie kolejnych elit. I moja odpowiedź jest jasna: nigdy nie zgodzę się, aby traktować sędziego powołanego po 2018 r. gorzej niż tego powołanego przez komunistyczną Radę Państwa.

Dopuszczałby pan reformę Sądu Najwyższego? Zobowiązuje nas do tego orzecznictwo europejskich trybunałów.

Przede wszystkim miałbym daleko idące wątpliwości, czy europejskie instytucje mają prawo decydować o kształcie wymiaru sprawiedliwości. Mamy konstytucję, która jest głównym punktem odniesienia dla całego systemu prawodawczego w państwie polskim. Jestem bardzo mocno zaniepokojony ingerencją europejskich struktur w polską praworządność, oświatę, zbrojenia. Nie po to wstępowaliśmy do UE, aby mieć więcej ograniczeń, tylko więcej wolności.

To zapytam konkretnie – Europejski Trybunał Praw Człowieka zobowiązał Polskę do podjęcia środków ustawodawczych w celu zagwarantowania prawa do „niezawisłego i bezstronnego sądu” w kontekście Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN. Pan zignorowałby to orzeczenie?

Mówię o pewnym mechanizmie, który jest niepokojący. Pamięta pan chociażby, jak uzależniano wypłatę środków na Krajowy Plan Odbudowy od wprowadzenia europejskich wytycznych do polskiego systemu prawnego. To nie jest sytuacja, którą jako prezydent będę akceptować. Niech europejskie instytucje trzymają się od polskiego systemu prawodawstwa jak najdalej.

Polska ratyfikowała europejską konwencję praw człowieka. Artykuł 46 konwencji zobowiązuje nas do przestrzegania wyroków ETPCz.

Nigdy nie zgodzę się na to, aby polska konstytucja, prawo polskie były deptane, lekceważone i stawiane niżej niż prawo europejskie. Sądem ostatniego słowa, jeżeli chodzi o polski stan prawny, jest Trybunał Konstytucyjny – tego wymaga nasza suwerenność.

Na konwencji wspomniał pan również o polityce mieszkaniowej, wskazując, że „największą obawą dzisiejszej młodzieży jest to, czy kiedykolwiek będą mogli opuścić rodzinny dom”. Spore emocje w rządzie wywołuje kwestia dopłat do kredytów mieszkaniowych. Panu podobają się koncepcje zaprezentowane przez Ministerstwo Rozwoju i Technologii?

Nie do końca. Ten projekt zakłada, że zarabiają banki, zaś obywatele niekoniecznie zyskają na takim rozwiązaniu. W kontekście polityki mieszkaniowej będę kierował się tym, czy dana koncepcja pozwoli budować więcej i taniej, a nie czy zarobią na tym deweloperzy lub banki. Trzeba uwolnić ziemię dla spółdzielni i samorządów, mieszkania muszą być tańsze. I chcę w tym temacie szukać współpracy ze wszystkimi środowiskami, w tym również z partiami lewicowymi, bo wiem, że swoje propozycje w tym temacie wysuwał Adrian Zandberg.

Nie podpisałby pan projektu ustawy wprowadzającej dopłaty do kredytów mieszkaniowych, gdyby istniało jakiekolwiek ryzyko, że wzrosną przy tym ceny na rynku?

Oczywiście, że nie.

Spore emocje wywołał pana stosunek do podatku katastralnego. Doprecyzujmy: czy jest pan przeciwnikiem jakiegokolwiek podatku katastralnego czy dopuszcza pan możliwość, aby wprowadzić go np. od trzeciego, czwartego lub piątego posiadanego mieszkania?

Podatek katastralny niepokoi przede wszystkim zwykłych obywateli. Proszę uwierzyć, że pytany jestem o to na wielu spotkaniach. Moja obietnica w tej kwestii nie była wywołana chęcią ulżenia flipperom czy inwestorom, a zwykłym obywatelom, którzy posiadają jedno czy dwa mieszkania i mieliby płacić od tego dodatkową daninę. Moje twarde „nie” wypowiadane było z myślą o obywatelach, którzy mieszkają w swoich mieszkaniach. W innych przypadkach jestem gotowy do rozmów.

Dopuszczałby pan wprowadzenie podatku katastralnego dla osób, które posiadają większą liczbę mieszkań i trzymają je np. w formie inwestycji?

Byłbym gotowy do negocjacji w tym temacie, gdyby dotyczyło to trzeciego, czwartego lub kolejnego mieszkania inwestycyjnego.

W ubiegłym tygodniu został pan zapytany o szczepienia. Pana komentarz odbił się szerokim echem. Zapytam najłagodniej, jak umiem – ma pan poczucie, że idealnie sprecyzował pan wówczas swoje myśli?

Poza tym, że w biegu powiedziałem „palio” zamiast polio, nie uważam, że popełniłem błąd. Mówiłem de facto o obowiązującym stanie prawnym dotyczącym szczepień w Polsce, którego przecież nie chcę zmieniać. Nie wycofuję się z tamtych słów. Jestem wolnościowcem. Uważam, że przymusowe szczepienia dzieci wbrew woli rodziców nie są dobrym rozwiązaniem. Wyjątkiem są szczepienia na choroby, które mogą powodować zagrożenie dla całej populacji i które musi definiować środowisko lekarskie.

Na koniec – w sondażach Sławomir Mentzen depcze panu po piętach. Do wyborów jeszcze ponad dwa miesiące. Nie boi się pan, że na ostatniej prostej pana wyprzedzi?

Niczego się nie boję. Jestem pewien, że wejdę do drugiej tury. Jestem pewien, że zostanę prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej. ©Ⓟ