W niedzielę Alaksandr Łukaszenka po raz siódmy ogłosi się prezydentem Białorusi. Jedyną niewiadomą pozostaje to, jakie poparcie wpiszą mu do protokołu członkowie komisji wyborczej. Według szacunków ekspertów, z którymi rozmawiałem, najpewniej będzie to powyżej 80 proc. O protestach tym razem nie ma mowy. Po nieudanej rewolucji sprzed pięciu lat reżim spacyfikował społeczeństwo represjami. Według niepełnych danych obrońców praw człowieka za kratami siedzi 1254 więźniów politycznych (dane ze środy). Liczba politycznych emigrantów jest sześciocyfrowa.
Mimo to Łukaszenka się boi. Wciąż ma w pamięci sceny z sierpnia 2020 r., gdy sprzeciw wobec sfałszowanych wyborów wyprowadził na ulice tysiące Białorusinów. Władze w dzień głosowania najpewniej wyłączą więc internet, choć ze względu na terror większe protesty są wykluczone. Propaganda w trakcie kampanii malowała obraz Białorusi jako oblężonej twierdzy, na którą czyhają Polacy oraz Ukraińcy jako forpoczta agresywnego Zachodu. I tylko mądre przywództwo Łukaszenki już od 30 lat chroni kraj przed wojną, gwarantuje stabilność, czyste i bezpieczne ulice oraz sojusz z Rosją. „Wszystkie starania powinniśmy skierować na to, by zachować kraj” – czytamy w programie Łukaszenki. Państwowy kanał telewizyjny ONT u progu wyborów przypomniał o tym ustami złamanych więźniów, emitując w czasie największej oglądalności rozmowy z nimi, w których potwierdzali dyżurne tezy oficjalnej narracji.
Reżim tym razem nie zaryzykował rejestracji opozycyjnego kontrkandydata. W 2020 r. dopuścił – zdawałoby się – najmniej groźną Swiatłanę Cichanouską, resztę rywali wsadzając zawczasu do więzień, i słono zapłacił za ten błąd. Tym razem sparingpartnerzy Łukaszenki prześcigają się w deklaracjach lojalności, a komunista Siarhiej Syrankou startuje nawet pod hasłem „Nie zamiast Łukaszenki, lecz razem z prezydentem!”. Tytularni rywale Łukaszenki nawołują do zaostrzenia represji, więc na ich tle urzędujący przywódca wygląda na umiarkowanego. Ofertę dla niepokornych stanowi Hanna Kanapacka, dawna członkini opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, była posłanka, nieśmiało proponująca narodowe pojednanie i przebaczenie dla politycznych emigrantów. Tyle że Kanapacka też jest już w pełni sterowalna.
Zmysł polityczny Łukaszenki
Jedno, czego Łukaszence nie da się odmówić, to zmysł polityczny. Nie tylko wsparciu z Rosji i niezdecydowaniu opozycji, ale i własnym umiejętnościom zawdzięcza prezydent przetrwanie. Marcin Wojciechowski, który pracował w polskiej ambasadzie w Mińsku w latach 2016–2023, w arcyciekawych, choć krótkich wspomnieniach „Europejski wybór Białorusi. Stracona szansa?” przytacza historię wizyty Łukaszenki w zbuntowanej fabryce MZKC w sierpniu 2020 r. Nastroje były takie, że dyktator ryzykował linczem, gdy wszedł między wiecujących robotników. Stopniowo rozładował nastroje. „Do ambasadora Czech zadzwonił na otwartej linii ówczesny premier Andrej Babiš. – Jak skończyło się to spotkanie w fabryce? – zapytał. – Łukaszenka odjechał – odpowiedział ambasador. – To już pozamiatane. Nic z tego nie będzie. Robotnicy powinni byli go złapać i aresztować. Teraz jest już za późno – stwierdził Babiš” – czytamy.
Ten zmysł każe Łukaszence dmuchać na zimne, jeśli chodzi o kontrolę nad procesem wyborczym, ale i myśleć o wielkiej zmianie, z jaką wiążą się rządy Donalda Trumpa. W lipcu 2024 r. Łukaszenka zaczął wypuszczać więźniów (choć zarazem wsadził za kratki kolejnych). Pokazał światu Wiktar Wiktara Babarykę i Maryję Kalesnikawą, czołowe postaci kampanii z 2020 r., które miesiącami przetrzymywał w obozach w całkowitej izolacji. W programie wyborczym, który 14 stycznia opublikowała rządowa „Zwiazda”, Łukaszenka zapowiedział nawet „starania o wznowienie dialogu z Zachodem i normalizację relacji z sąsiadami, zerwanych nie z naszej winy i inicjatywy”, ponieważ „ta współpraca jest korzystna dla obu stron”.
Niektórzy uważają, że już ustalenie daty wyborów na styczeń było dostosowane do kalendarza inauguracji Trumpa. Oto Łukaszenka miałby nie chcieć myśleć o wyborach, gdy Biały Dom zacznie targi z Rosją w sprawie Ukrainy. Plan maksimum przewiduje zaproponowanie Białorusi jako miejsca rokowań. Łukaszenka tęskni za 2015 r., gdy to właśnie w jego rezydencji prezydenci François Hollande, Petro Poroszenko i Władimir Putin oraz kanclerz Angela Merkel ustalali szczegóły rozejmu w Zagłębiu Donieckim. – Aż tak prostego związku między inauguracją w Stanach Zjednoczonych a datą wyborów nie widzę. Ale jasne, że Łukaszenka liczy na zmiany. Trumpa lepiej rozumie jako polityka niż Bidena. Uważa, że będzie bardziej skłonny do kreatywnych rozwiązań – uważa Hanna Lubakowa, białoruska analityczka związana z Atlantic Council.
Mińsk wysyła już na Zachód emisariuszy, wybierając ich spośród osób niezwiązanych bezpośrednio z reżimem. Taką rolę pełni Andrej Dzmitryjeu, były więzień polityczny, kandydat na prezydenta w 2020 r. i szef sztabu opozycyjnej kandydatki pięć lat wcześniej. Człowiek ambitny o umiejętnościach organizowania kampanii wyborczych daleko wykraczających poza białoruską przaśność. Polityk był również w Warszawie, choć na główny cel jego lobbingu wybrano Berlin. – Sygnalizował, że władza będzie gotowa do rozmów, a on sam może być pośrednikiem – mówi źródło w polskim resorcie dyplomacji. Z jakimi propozycjami przyjechał? Według naszego rozmówcy podobnymi do tych, jakie zawarł w październiku 2024 r. w tekście dla związanego z socjaldemokratami Olafa Scholza magazynu „IPG Journal”. Wezwał w nim do powrotu ambasadorów do Mińska, współpracy ekonomicznej i – to już między wierszami – uznania, że państwo białoruskie nawet pod obecnym reżimem potrzebuje pomocy, by pozostać na mapie.
Prawdy i kłamstwa Łukaszenki
Informacje o wysyłaniu emisariuszy do Warszawy zawarł w swojej książce „Gambit Woskriesienskogo” inny były więzień polityczny, który po wypuszczeniu na wolność zaczął dużo bardziej dwuznaczną grę z reżimem niż Dzmitryjeu. Juryj Waskrasienski twierdzi w niej, że pośredniczył w rozmowach między polskimi dyplomatami a reżimem w sprawie uwolnienia działaczy mniejszości Andżeliki Borys i Andrzeja Poczobuta, a nawet – że w jakiś sposób współorganizował wizytę białoruskiej delegacji w Warszawie, do której miało dojść w sierpniu 2022 r., pół roku po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Wtedy było już wiadomo, że Moskwa Kijowa nie zdobędzie i Łukaszenka po pierwotnie udzielonym rosyjskiemu agresorowi wsparciu zaczął się z niego nieco wycofywać. Białorusini, jak czytamy w książce, mieli się wtedy spotkać z „wiceszefem kancelarii administracji prezydenta Polski”, co miało być dowodem na „poważne oczekiwania polskiej strony, bezpośrednio związane z możliwym ożywieniem dialogu międzypaństwowego”. Próba miała się skończyć niczym ze względu na niszczenie leżących na terenie Białorusi grobów akowców przez reżim, co Waskrasienski prezentuje ni mniej, ni więcej niż lecz jako spisek frakcji rosyjskiej.
Rozmowy o więźniach faktycznie miały miejsce. „Waskrasienski zaoferował pomoc w uwolnieniu Borys i Poczobuta. Ale szybko okazało się, że obiecuje więcej, niż jest w stanie zrobić. Dzięki niemu udało się jednak doprowadzić do mojego spotkania z Andżeliką Borys i Andrzejem Poczobutem w siedzibie białoruskiego Komitetu Śledczego w październiku 2021 r.” – pisze Wojciechowski. Po pół roku Borys wyszła na wolność. Poczobut nadal siedzi. – Z zapowiedzi jego uwolnienia kilka razy wycofywali się w ostatniej chwili. Trzymają go niczym asa atutowego – mówi rozmówca związany z obecnym rządem. Łukasz Jasina, rzecznik dawnego szefa MSZ Zbigniewa Raua, dodawał, że Mińskowi zależało na zorganizowaniu spotkania Raua z jego odpowiednikiem Uładzimirem Makiejem. – Mieliśmy warunek wstępny: uwolnienie Poczobuta. Białorusini nigdy nie złożyli żadnej oferty na zasadzie „wy nam dacie coś, a my wam damy Poczobuta”. Przynajmniej ja nic o tym nie wiem – wspominał w rozmowie z DGP. („Uwalanie na najwyższym szczeblu”, DGP Magazyn na Weekend nr 242 z 13 grudnia 2024 r.). Łukaszenka w trakcie kampanii kłamał zaś, że „Polacy odmówili prowadzenia rozmów o Poczobucie”. Z kolei wieści o misji w kancelarii Andrzeja Dudy raczej prawdą nie są. – Według mnie to niemożliwe. Chcieli rozmawiać, ale nigdy nie doszło do etapu, na którym planowalibyśmy wizytę – mówi nam człowiek związany z Pałacem Prezydenckim.
Rozmówca z MSZ przekonuje z kolei, że w otoczeniu Łukaszenki są ludzie zainteresowani dialogiem, którzy się weń zaangażują, jeśli pojawi się okno możliwości i „zgodzi się na to Rosja”. – Stabilizacją reżimu i państwowości są zainteresowani najstarszy syn Łukaszenki Wiktar i jego zaplecze biznesowe. Do pragmatyków zaliczyłbym też premiera Ramana Hałouczankę, jego zastępcę Mikałaja Snapkoua oraz szefa prezydenckiej administracji Dzmitryja Krutoja i jego zastępczynię Natallę Piatkiewicz – wymienia nasz rozmówca.
Problem w tym, że autonomia Łukaszenki jest dziś mocno ograniczona. Po 2020 r., a zwłaszcza po 2022 r., jego pole manewru w relacjach z Zachodem się zawęziło. Nawet radykalna zmiana sytuacji związana z jakąś formą amerykańsko-rosyjskich rozmów o Ukrainie nie musi wpłynąć na sytuację Mińska, a na pewno nie przywróci mu roli, jaką odgrywał w rozmowach o rozejmie w latach 2014–2015. Ale coś jednak może uda mu się ugrać. – Ewentualne zamrożenie wojny otworzy Łukaszence drzwi do targów. On liczy, że zmęczony wojną Zachód zgodzi się na odwilż w zamian za wypuszczanie więźniów. Argument: Białoruś nie włączyła się do wojny, więc nie powinna być już objęta sankcjami – słyszymy w MSZ. Polska jasno komunikuje, czego chce w zamian: uwolnienia Poczobuta, wstrzymania migracyjnych ataków na granicę i wydania człowieka, który zabił żołnierza Mateusza Sitka. Mińsk ograniczył presję migracyjną, ale inne postulaty pozostały niezrealizowane.
Wstrzymany werbunek w Warszawie
Co ciekawe, także Polska wykonuje kroki zachęcające Mińsk do wyjścia naprzeciw. Jednym z nich było ograniczenie wsparcia dla Pułku im. Konstantego Kalinowskiego, który werbuje białoruskich ochotników do walki po stronie Ukrainy. Do 2024 r. werbunek był otwarcie prowadzony w Białoruskim Domu w Warszawie, jednej z głównych organizacji diaspory. – Wiosną 2024 r. z MSZ przyszła informacja, że w Białoruskim Domu nie powinno dłużej istnieć Centrum Wsparcia Pułku Kalinowskiego, ponieważ nie mieści się to w założeniach polskiej polityki rozwojowej. Otrzymaliśmy ją kanałami nieoficjalnymi, na piśmie nic nie przyszło – wspomina w rozmowie z DGP szef Białoruskiego Domu Aleś Zarembiuk. – Wcześniej żadnych problemów nie było. Zbieraliśmy leki, pieniądze, kamizelki kuloodporne. W 2022 r. z przedstawicielami pułku spotkali się u nas ambasadorowie USA i Kanady w Polsce i na Białorusi – dodaje.
Resort Radosława Sikorskiego zaprzecza. „Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie tworzy wytycznych dla organizacji białoruskiej diaspory w zakresie prowadzonej przez nie działalności na terytorium RP” – pisał w grudniu 2024 r. w niepodpisanym z imienia i nazwiska e-mailu do naszej redakcji departament informacji MSZ. Ale sprawa jest w diasporze tajemnicą poliszynela. – W sierpniu 2024 r. mieliśmy w tej sprawie spotkanie z Zarembiukiem. Powiedział nam, że trzeba tę sprawę załatwiać z MSZ. Werbunku nie możemy już prowadzić przez Białoruski Dom. Teraz robimy to w inny sposób, bardziej indywidualnie – mówi osoba związana z biurem Cichanouskiej. O wpływ tej sytuacji na werbunek zapytaliśmy dowódcę pułku Pawła Szurmieja. – Ta decyzja była nieprzyjemna i niemądra, by ująć to łagodnie. Ale nie był to główny czynnik wpływający na rekrutację. Po trzech latach wojny zmęczenie ludzi i inne sprawy negatywnie wpływają na rekrutację, chociaż ona wciąż trwa – na niewielkim, lecz stabilnym poziomie – przyznaje Szurmiej w rozmowie z DGP.
W MSZ nieoficjalnie słyszymy, że mizerne wyniki rekrutacji były jednym z powodów sugestii przekazanej Zarembiukowi. – Entuzjazm Białorusinów wobec służby w pułku mocno zmalał, chętnych po prostu nie ma – przekonuje nasz rozmówca. Ale dodaje zarazem, że „reżim traktował werbunek jako dowód na wrogie zamiary Polski”. Mińsk – o ile wierzyć propagandzie – nie interpretuje tego kroku jako gestu, lecz jako dowód na perfidię Warszawy. – Polskie służby specjalne nie chcą zostać oskarżone o przygotowania do inwazji na Białoruś – tłumaczył narrator pokazanego w listopadzie 2024 r. przez kanał ONT filmu „Biesy: kak chotiat zachwatit’ Biełaruś” (Diabły: jak chcą zagarnąć Białoruś). – Zbiegom (białoruskim opozycjonistom – red.) wydano rozkaz, by nie afiszowali się działalnością – dodawał. W filmie oskarżono „kalinouców” o plan wywołania III wojny światowej z pomocą Litwy, Polski i Ukrainy. Miałby on zakładać wejście na Polesie od strony Ukrainy i zajęcie skrawka terytorium na wzór operacji, jaką ukraińska armia przeprowadziła w obwodzie kurskim, uaktywnienie rebelii w innych regionach Białorusi, a następnie interwencję NATO.
Teoretycznie Mińsk mógłby uznać za gest wobec siebie ograniczenie autonomii Biełsatu czy – szerzej – finansowego wsparcia dla białoruskich organizacji albo złagodzenie trudności w zdobyciu polskiej wizy. – Reżimowa propaganda musiałaby być bardzo naiwna, by uwierzyć, że to miałyby być jakieś nagrody dla Łukaszenki – mówi Lubakowa. Zwłaszcza że żaden z tych kroków nie wiąże się bezpośrednio z polityką wobec Białorusi. Wcielenie Biełsatu do Ośrodka Mediów dla Zagranicy TVP to element reformy mediów publicznych, choć w tle był też zamiar – jak usłyszeliśmy – „likwidacji imperium Agnieszki Romaszewskiej”, wieloletniej dyrektorki kanału. Trudności w zdobyciu wiz są efektem sprzątania po aferze wizowej, m.in. przez likwidację programu Poland.Business Harbour, z którego chętnie korzystali Białorusini. Ich problemy są niechcianym, ale tolerowanym skutkiem ubocznym. Diaspora postrzega to inaczej. – Nie widać już dwutorowego podejścia „oddzielnie Łukaszenka, oddzielnie Białorusini” – narzeka jedna z jej wpływowych przedstawicielek.
Dłuższa perspektywa
Ograniczenie pomocy można znów pokazać na przykładzie Białoruskiego Domu. We wrześniu 2020 r. z pompą wprowadził się on do byłej rezydencji ambasadora Tunezji na warszawskiej Saskiej Kępie. Klucze symbolicznie przekazał Cichanouskiej premier Mateusz Morawiecki. Po zmianie władzy sytuacja się zmieniła. – W 2024 r. liczyliśmy na pokrycie kosztów utrzymania budynku, wynoszących ok. 100 tys. zł. Bezskutecznie. To pierwszy rok bez dofinansowania budynku ze środków departamentu współpracy rozwojowej MSZ. Amerykanie pomogli nam spiąć budżet, ale jeśli sytuacja powtórzy się w 2025 r., być może czeka nas przeprowadzka – mówi Zarembiuk.
Nieoficjalnie słyszę, że argument resortu dyplomacji był taki, że ze środków DWR nie powinno być finansowane utrzymanie budynku formalnie pozostającego we własności MSZ. To też miałby być element dbania o standardy polityki rozwojowej, które w czasach PiS miano traktować co najmniej pobłażliwie. – Diaspora musi mieć świadomość, że pracuje na dłuższą perspektywę. Po 2020 r. otwarto kranik z pieniędzmi, ale niewiele z tego wynikło. To nie znaczy, że ktoś tę pomoc teraz w całości zaorze, ale na pewno nastąpi jej racjonalizacja – mówi nasz rozmówca z resortu.
Diaspora skarży się też na ograniczenie kontaktów biura Cichanouskiej z polskimi władzami. Akurat ten zarzut opiera się na nieprawdzie. Nie tylko w ocenie MSZ, które tłumaczyło nam w grudniu, że „w ostatnim czasie jest bardzo aktywne w związku z takim wydarzeniem, jak tocząca się wojna na Ukrainie, relacje wewnątrzunijne, przygotowanie do prezydencji” (pisownia oryginalna – red.). „Zapewniamy jednak, że nie oznacza to ograniczenia kontaktów z demokratycznymi środowiskami białoruskimi. MSZ jest w stałym kontakcie ze Swiatłaną Cichanouską” – czytamy. Na starcie naszego przewodnictwa w Radzie UE Cichanouska gościła w Warszawie. Program wizyty był nadzwyczaj bogaty: spotkania z prezydentem Andrzejem Dudą, premierem Donaldem Tuskiem, marszałkami Sejmu i Senatu, ministrami spraw zagranicznych, europejskich, rozwoju i edukacji. Zarazem w MSZ nieoficjalnie można usłyszeć gorzkie komentarze, że Cichanouska swoją rewolucję przegrała, a po niej nie zdołała wymyślić się na nowo.
– Historia z Biełsatem albo problemy z wizami służą propagandzie, w której poświęca się im dużo czasu, próbując dowieść, że Europa się od nas odwraca. Pewna część Białorusinów w to wierzy. Takie kwestie mogą rozczarowywać – komentuje Lubakowa. – Dlatego ważne jest pokazywanie, że w rzeczywistości dla Białorusinów wciąż robi się bardzo dużo. Mimo kłopotów Polska pozostaje dla nas przecież dość otwarta – dodaje. Według danych Urzędu ds. Cudzoziemców nad Wisłą przebywa obecnie 140 tys. obywateli Białorusi, w tym 88 tys. z pobytem czasowym, 43 tys. ze stałym i 9 tys. ze statusem uchodźcy lub zbliżonym. W praktyce jest ich więcej, ponieważ te dane nie uwzględniają m.in. osób przebywających na podstawie wiz ani – jednocześnie – tych, którzy zdążyli otrzymać obywatelstwo RP (według MSWiA polskie paszporty w latach 2021–2023 otrzymało 9,7 tys. Białorusinów). Białoruś to drugie po Ukrainie źródło imigracji do Polski. Dla Białorusinów decydujących się na emigrację pozostajemy unijnym krajem pierwszego wyboru. ©Ⓟ