Kiedy nietoperz wchodzi w stan hibernacji, jego tętno kilkukrotnie spowalnia, a ciało stygnie do temperatury otoczenia. Zapas tłuszczu musi starczyć do wiosny, więc każde wybudzenie się ze snu w jakiejś szczelinie czy jaskini stwarza ryzyko, że energii zabraknie. Przerwanie letargu oznacza konieczność rozgrzania ciała i zużycie w krótkim czasie zapasów. Cieplejsze zimy oznaczają wyższą temperaturę ciała w okresie snu zimowego i szybszy metabolizm. Jedno i drugie to ogromne ryzyko. Części nietoperzy nie udaje się przetrwać do wiosny.
A taki niedźwiedź, co to podobno „mocno śpi”, obniża temperaturę ciała o ledwie kilka stopni i zapada w zimowe odrętwienie czasem nawet pod gałęziami i śniegiem. Jego metabolizm spowalnia, zmniejsza się liczba oddechów i uderzeń serca, ale to sen w trybie czuwania. Zwierzę słyszy, co dzieje się wokół, a w wypadku zagrożenia może wyjść z gawry niemal natychmiast. Łatwo go obudzić wycinkami drzew prowadzonymi w pobliżu albo choćby fajerwerkami i muzyką w sylwestra. Mimo radykalnego zmniejszenia aktywności, jesiennego obżarstwa i swoich gabarytów nie zmaga się z utratą wapnia z kości, zanikiem mięśni szkieletowych, chorobami serca ani cukrzycą. Niedźwiedzi sen stał się nawet obiektem zainteresowania naukowców z NASA, którzy mieli nadzieję, że zrozumienie procesu hibernacji tych zwierząt umożliwi astronautom lepsze poradzenie sobie ze stanem nieważkości i ominięcie związanych z tym skutków zdrowotnych.
Polskie niedźwiedzie mają tymczasem inny problem: niektóre właściwie już nie hibernują.
– Powody takiego stanu rzeczy są dwa. Pierwszy to zmiana klimatu. Zimy są coraz łagodniejsze, niedźwiedzie idą spać później albo wcale. Drugi to niemal nieustanna dostępność pokarmu, zwłaszcza wysypywanego przez myśliwych i leśników, a jeśli chodzi o Bieszczady, to jeszcze właścicieli działających komercyjnie czatowni. To miejsca, do których jedzeniem wabi się duże drapieżniki, takie jak wilki czy niedźwiedzie, by turyści mogli zrobić im zdjęcia – mówi dr Robert Maślak z Uniwersytetu Wrocławskiego, zoolog, ekspert z zakresu zachowania i dobrostanu w niewoli zwierząt nieudomowionych, członek Państwowej Rady Ochrony Przyrody.
Dostępność sztucznych stołówek zmienia trasy wędrówek niedźwiedzi. To inteligentni oportuniści, szybko się uczą, gdzie można znaleźć kaloryczne pożywienie przy niewielkim wysiłku
Zimowanie niedźwiedzi to majstersztyk ewolucji, który umożliwił im adaptację do zmiennych pór roku i braku pokarmu zimą. Niedźwiedzie powinny przesypiać zimowe miesiące i budzić się dopiero wtedy, gdy pożywienia jest wystarczająco dużo. Na dodatek samice w okresie hibernacji rodzą, a młode przychodzą na świat małe, ślepe i nagie. Niedźwiedzice pierwsze udają się więc do gawry i ostatnie ją opuszczają. A przynajmniej tak być powinno. Samica wychodząca z gawry zbyt wcześnie to prosta recepta na nieszczęście dla nieporadnych maluchów.
– Skala dostępności pożywienia jest dziś olbrzymia. W trakcie sezonu zimowego możemy mówić nawet o 2,5 t buraków i kukurydzy wysypywanych w ramach nęcenia lub dokarmiania na kilometr kwadratowy terenu w Bieszczadach. Chodzi tu o miejsca, które jednocześnie są terenami łowieckimi i odbywają się tam nawet polowania dewizowe. Do tego dodajmy jeszcze wszystkie niezabezpieczone kosze na śmieci i przydomowe kompostowniki, pasieki i sady. I nagle niedźwiedź, który okres głodu powinien przetrwać w stanie hibernacji, wcale nie musi tego robić. Badania pokazują, że o ile w okresie intensywnego żerowania niedźwiedź potrafi zjeść nawet 25 tys. kcal na dobę, o tyle tuż przed snem zimowym to ok. 5 tys. To pokazuje, że obniżona dostępność pokarmu jest jednym z głównych czynników skłaniających te zwierzęta do hibernacji – mówi dr Maślak. Jego zdaniem najlepiej widać to na przykładzie zwierząt żyjących w niewoli. – Jeśli w ogrodzie zoologicznym ograniczy się ilość pokarmu jesienią, to niedźwiedzie zapadną w sen o wiele łatwiej – tłumaczy ekspert. – To, że niektóre osobniki przestają gawrować, nie oznacza dla nich niczego dobrego – dodaje.
Żerowanie na śmieciach, nęciskach i przy paśnikach to prosta droga to konfliktu z ludźmi i szkoda dla całego ekosystemu.
Dostępność sztucznych stołówek zmienia trasy wędrówek niedźwiedzi. To inteligentni oportuniści, szybko się uczą, gdzie można znaleźć kaloryczne pożywienie przy niewielkim wysiłku, i wracają do miejsc nęcenia lub dokarmiania zwierząt również wtedy, gdy pożywienia już tam nie ma. Ma to wpływ na wiele elementów przyrody.
– Te duże, wszystkożerne zwierzęta są bardzo ważne dla ekosystemu, bo cały czas mogą modulować wszystkie interakcje troficzne. Ale jeżeli człowiek bardzo mocno ingeruje w siedlisko niedźwiedzia, np. dokarmiając go, to zaburza te naturalne interakcje. Zwierzęta niby są więc w ekosystemie, ale nie wypełniają swojej funkcji, bo zamiast jeść to, co powinny, jedzą na przykład kukurydzę podaną im przez człowieka – mówiła w wywiadzie dla portalu Nauka o klimacie prof. Nuria Selva Fernandez z IOP PAN w Krakowie.
Więcej dróg, więcej ludzi
Snu bieszczadzkim niedźwiedziom nie ułatwia zresztą nie tylko gospodarka łowiecka, lecz także leśna. Szlaki zrywkowe i drogi leśne umożliwiają dostęp ludzi do miejsc, w których do tej pory zwierzęta odnajdywały spokój. W okolicy gawrowania samic, które wiosną mają ograniczoną możliwość przemieszczania się, znikają min. buki, które dostarczały dotąd kalorycznych orzeszków, a sama wycinka zmniejsza potencjał martwego drewna, czyli z perspektywy niedźwiedzi – szanse na tłuste larwy. Prace leśne odbywają się na dodatek także w pobliżu miejsc, gdzie zwierzęta zimują. Przed wycinką trzeba wprawdzie dokonać wizji terenowej, ale może zrobić to leśnik z dwuletnim doświadczeniem. Nie musi być specjalistą od niedźwiedzi. Nie zawsze będzie też obiektywny w konflikcie pomiędzy ochroną przyrody a leśną ekonomią. Tak padają m.in. potężne jodły w Bieszczadach.
Trochę łatwiej o hibernację w Tatrach. Wysoko zimy są surowsze, a pokarmu mało, na dodatek ludzie poruszają się w parku narodowym jednak przede wszystkim szlakami. Wszystkie gawry oznaczone tam na podstawie telemetrii znajdowały się w obszarze ochrony ścisłej. Najczęściej były to niewielkie jaskinie albo schroniska podskalne, nieco rzadziej komory kopane w korzeniach drzew. – Dane, które mamy, pochodzą z obroży telemetrycznych. Pytanie, z czym je porównywać, bo może zmiana dotycząca hibernacji niedźwiedzi zaszła w porównaniu z okresem sprzed 50 lat, ale skąd mamy to wiedzieć, skoro nie mamy tak szczegółowych danych z tamtego okresu? – zauważa dr Tomasz Zwijacz-Kozica, kierownik działu badań naukowych Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Kulka w tyłek
Park szacuje, że na jego terenie jest ok. 55 niedźwiedzi brunatnych, nie wszystkie jednak hibernują po polskiej stronie granicy. – W Tatrach nie widać jakiejś dużej różnicy na przestrzeni ostatnich lat, nie powiedziałbym też, że jest jakiś problem ze znalezieniem miejsca do gawrowania. To niekoniecznie muszą być jaskinie czy głębokie dziuple, czasami można spotkać niedźwiedzie gawrujące gdzieś na stromym terenie pod drzewem albo w kosówce, czasami zupełnie niedaleko szlaków turystycznych. Istotne jest to, że niedźwiedzie w tych miejscach mogą czuć się bezpiecznie. W parku jest zakaz poruszania się poza szlakami turystycznymi, zwierzęta nauczyły się więc, gdzie mogą spodziewać się ludzi. Od miejsc, gdzie wchodziłyby z nimi w konflikty, są natomiast regularnie odstraszane – mówi dr Zwijacz-Kozica.
Technologia zmieniła ochronę niedźwiedzi w polskiej części Tatr. Jeśli już dochodzi do konfliktu, to dziś łatwiej jest ustalić przyczynę, a przede wszystkim to, o które zwierzę właściwie chodzi
Czymś, co wyróżnia TPN, jest jednak specgrupa zadaniowa ds. niedźwiedzi. Jej historia sięga przełomu lat 80. i 90. i głośnych doświadczeń z niedźwiedzicą Magdą, która najpierw zaglądała pod schronisko w Roztoce, a potem nabrała śmiałości, by próbować włamań do domostw w Zakopanem. Została schwytana i wywieziona do wrocławskiego zoo, gdzie umarła po miesiącu. I choć dowodów na to nie ma, to najpewniej jednym z jej dzieci była Kaśka, kolejna z tatrzańskich problematycznych niedźwiedzic. Kaśka miała na koncie m.in. włamanie do samochodu, żerowanie wraz z młodymi na szlaku górskich śmietników, splądrowanie przyklasztornego magazynu i kradzież beczek z coca-colą ze schroniska. Również skończyła w zoo, tym razem w Holandii. Dwa jej niedźwiadki dostały już jednak kolczyki i obroże telemetryczne i zostały w górach. Technologia zmieniła ochronę niedźwiedzi w polskiej części Tatr. Po pierwsze, jeśli dochodzi do konfliktu z ludźmi, to dziś łatwiej jest ustalić przyczynę, a przede wszystkim, o którego niedźwiedzia właściwie chodzi. O tych najbardziej problematycznych, zapuszczających się do ludzkich osiedli, mówi się „zdemoralizowane”. Po drugie, specgrupa nie tylko widzi, którędy zwierzęta się przemieszczają i w jakie zakątki zapuszczają w poszukiwaniu jedzenia, lecz także potrafi je do tego skutecznie zniechęcić za pomocą gumowych kul. Dla niedźwiedzi to bolesne i nieprzyjemne, ale zdecydowanie mniej niż śmierć po miesiącach czy latach spędzonych w zoo.
– Odpowiedź na pytanie, czy w sytuacji bez wyjścia lepszym wyborem jest odstrzał zwierzęcia, czy życie spędzone w niewoli, jest bardzo trudna. Musimy sobie jednak uświadomić, że niewola oznacza lata spędzone w cierpieniu. W Polsce nie mamy azylów z warunkami, które mogłyby zapewnić względny dobrostan niedźwiedziom. One potrzebują dość dużego i zróżnicowanego wybiegu. To również ciekawskie zwierzęta, które potrzebują codziennie nowych wyzwań. Jeśli karmi się je w stałym miejscu i porze, tak jak to dzieje się w ogrodach zoologicznych, a niedźwiedź nie ma wyzwań nawet w postaci zabawek, to szybko popada w stereotypię. Chodzi tam i z powrotem po wytyczonej ścieżce, tak wygląda całe jego życie. Jeśli nie zastosowaliśmy żadnych rozwiązań, by niedźwiedź nie stwarzał kłopotów w naturze, nie podjęliśmy wysiłku, by zniechęcić go do zapuszczania się w pobliże ludzkich osad, a teraz jedynym wyjściem jest odłowienie takiego zwierzęcia, to skłaniałbym się ku tezie, że jeśli nie możemy mu zapewnić względnie dobrych warunków życia, to bardziej humanitarnym rozwiązaniem może być odstrzał – uważa dr Maślak.
Bez systemu
Choć niedźwiedzi w Bieszczadach jest więcej niż w Tatrach (szacuje się, że ok. 150), na żadną specgrupę liczyć nie mogą. – Postulaty, by utworzyć tam grupę roboczą złożoną z naukowców zajmujących się niedźwiedziami i umiejących w każdej chwili podjąć decyzję co do konkretnego osobnika oraz grupy interwencyjnej, która zajmowałaby się odstraszaniem konkretnych zwierząt, a w razie konieczności ich odławianiem, mają już kilkunastoletnią historię. Do tej pory resort środowiska nie wdrożył jednak planu zarządzania tym gatunkiem. Przykro mi to mówić, ale czekamy na poważny wypadek – mówi dr Maślak.
Projekt programu ochrony niedźwiedzia brunatnego powstał w 2011 r. i do dziś pewnie leży w jakiejś ministerialnej szufladzie. Nie da się też przeszczepić w Bieszczady modelu tatrzańskiego, bo używanie broni poza parkiem narodowym jest problematyczne. Były próby powołania grupy interwencyjnej na zasadzie społecznej, ale zamiast broni gładkolufowej musiała używać markerów do paintballa. Na niedźwiedziach robiła niewielkie wrażenie. Był też pomysł zawiązania stowarzyszenia zainteresowanych gmin i instytucji, by tam umocować taką specgrupę, ale on też spalił na panewce.
O tym, do czego może doprowadzić brak decyzji, świadczy przykład tatrzańskich niedźwiedzi ze słowackiej strony. Tam konflikty między ludźmi a tymi zwierzętami na całe lata zostały zostawione samym sobie, a teraz ataki drapieżników stały się pożywką dla polityki. Słowacki rząd zaczął upatrywać przyczyny problemu w przeroście populacji, czemu zresztą naukowcy zaprzeczyli, i domagał się osłabienia unijnej ochrony niedźwiedzi. W końcu Słowacja zdecydowała o odstrzale lub usypianiu tych zwierząt.
W Polsce ataki niedźwiedzi na ludzi zdarzają się bardzo rzadko. W Bieszczadach nie tyle dzięki trosce o populację, ile dzięki niewielkiej gęstości zaludnienia i wciąż jednak dużej lesistości siedlisk. I to się powoli zmienia. Do ataków czasem dochodzi, ale najczęściej kończy się na poturbowaniu człowieka. Pewnie też nie wszyscy poszkodowani byli zainteresowani, by wiedzę o takich zdarzeniach rozpowszechniać. Z dostępnych danych z województwa podkarpackiego wynika, że większość takich incydentów była wynikiem zaskoczenia zwierzęcia przez człowieka w miejscu gawrowania lub odpoczynku. Poszkodowanymi byli głównie grzybiarze i zbieracze zrzutów jeleni, którzy szczególnie chętnie zapuszczają się w niedostępne zazwyczaj rejony leśne. Sporadycznie ataki były skutkiem bliskiego spotkania samicy z młodymi.
Jabłka i orzeszki
Przy kulawym zarządzaniu populacją niedźwiedzi w Bieszczadach kluczowe staje się więc utrzymanie ich w lesie. Najważniejsze jest niedokarmianie niedźwiedzi, niezostawianie śmieci w ich zasięgu, zachowanie miejsc, gdzie mogą znaleźć spokój. Ale z badań przeprowadzonych przez Instytut Ochrony Przyrody wynika też, że miśki zostają w kniei chętniej w latach nasiennych, czyli wtedy, gdy buki obrodzą orzeszkami. Co robić, gdy przyjdą akurat lata chude? Jednym z pomysłów – tym razem autorstwa WWF – było odtwarzanie sadów. Pomysł może wydawać się dziwny, ale w Bieszczadach sadzenie drzew owocowych przy niektórych szlakach ma długą tradycję. Na dodatek po wojnie, na skutek wysiedleń, wiele wsi bojkowskich i łemkowskich stało opustoszałych, a istniejące tam sady po latach zarósł las. Z takich właśnie na wpół zdziczałych miejsc korzystały m.in. niedźwiedzie. Żeby zatrzymać je w lesie, dosadzono więcej takich drzewek. – Po latach postanowiliśmy sprawdzić, jak ten pomysł się sprawdził, i w miejscach, gdzie sadziliśmy jabłonki, zamontowaliśmy fotopułapki, a także zbadaliśmy, jaką część diety niedźwiedzi stanowią pochodzące z nich owoce. Wykorzystaliśmy do tego badania genetyczne i analizę próbek odchodów – opowiada Stefan Jakimiuk, kierownik projektu w WWF. – Po pierwsze, z nagrań wiemy, że w takich miejscach pojawiają się nie tylko niedźwiedzie, lecz także sarny, lisy czy ptaki. Po drugie, dowiedzieliśmy się, że w okresie owocowania takie jabłka mogą stanowić nawet 50 proc. diety niedźwiedzi. To oczywiście nie rozwiązuje wszystkich problemów, ale pomaga zatrzymać te zwierzęta z dala od ludzi, co ogranicza ryzyko konfliktu, który źle może skończyć się i dla człowieka, i dla zwierzęcia.
Z danych pochodzących z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie wynika, że szkody powodowane przez niedźwiedzie w przydomowych sadach są jednak sporadyczne. Miśki częściej zapuszczają się do pasiek. – Trudno też uogólniać, że niedźwiedzie stały się w Bieszczadach nagle jakimś problemem, bo każdy osobnik to indywidualny charakter. Jeśli weźmiemy sobie zestawienie szkód powodowanych przez niedźwiedzie na Podkarpaciu, to się okaże, że tam, gdzie możemy odtworzyć scenariusz zdarzenia, odpowiadały za nie pojedyncze osobniki – opowiada Jakimiuk. Tym ważniejsze więc, by systematycznie odstraszać je od domostw w mądry sposób, póki jest to możliwe. Bo niedźwiedzie są inteligentne, a do tego uczą się żyć od matek. Wiedza o apetycznych kompostownikach, sadach i pasiekach nie kończy się na jednym pokoleniu. ©Ⓟ