Prawybory w PO (w których, co dziwne, ma uczestniczyć cała KO) „pozostawią po sobie blizny”, jak pisze w ostatniej „Polityce” Rafał Kalukin. Ma rację? Autor stawia tezę, że specyficzna kampania wymknęła się spod kontroli, bo miało być dżentelmeńsko, a jednak w wypowiedziach Rafała Trzaskowskiego i Radosława Sikorskiego pojawiały się uszczypliwości wobec siebie nawzajem. A przecież my umiemy tylko walić w PiS. Bardziej się zatem zagotowało w szeregach PO, niż miało.

Jednak jeżeli prawybory miały jakikolwiek sens, to właśnie taki, by walka nie była udawana. Zresztą Kalukin pisze, że Tusk po prostu manipuluje Trzaskowskim, aby zmobilizować go do waleczności, przekonać, że „władzy nie można dostać, tylko trzeba ją sobie wywalczyć. Niemniej skutkiem tych prowokacji jest najczęściej dezorientacja Trzaskowskiego, który nigdy nie wie, czy Tusk mu sprzyja, czy też szykuje przeciwko niemu intrygę”. Jeżeli premier prowokuje „młodszego kolegę”, to znaczy, że o dżentelmeńskiej grze mowy nie było. A jeżeli przy tym dokłada do prowokacji dezorientację, sam zaostrza poziom realnych emocji. Każdemu puszczają nerwy, kiedy znienacka sędzia zdejmuje mu bierkę z gry i puszcza dym z cygara prosto w twarz.

Zatem uważam, że prawybory w PO/KO są na poważnie, że od początku nie były ustawką. Premier poddał ocenie prawicowość swojej formacji, stawiając Radka naprzeciwko kandydata lubianego przez progresywną koalicję i sprawdzonego w boju (niektórzy zapominają, że prowokowany do walki Trzaskowski ma za sobą kampanię prezydencką w starciu z walcem pisowskim). Jeżeli Sikorski wygra prawybory, to będzie to aż nadto czytelny sygnał, że elektorat Koalicji 15 października jest inny, niż widzą go działacze przeróżnych środowisk i organizacji wspierających PO w walce z PiS. Wyśmiewana obserwacja Szymona Hołowni, że Polacy wybierają parlament bardziej konserwatywny niż oni sami, uzyska wtedy potężne wsparcie. Może prawyborcy „uśmiechniętej Polski”, a co za tym idzie – także jej wyborcy chcą głosować na prezydenta bardziej prawicowego niż oni sami? A może przy okazji chcą utrzeć nosa przewodniczącemu PO kandydatem, o którym jakoś nikt nie mówi, że jest „młodszym kolegą” Tuska?

Prawicowość PO, podobnie jak lewicowość PiS, sprawia sporo interpretacyjnych kłopotów. Oba te pojęcia przypominają patchworkową rodzinę i oba żyją właściwie jako inwektywy, a nie pojęcia z dziedziny politologii. Prawybory ogłoszone przez premiera pomogą KO pomyśleć przez chwilę o tym, czym ona właściwie jest. Po myśleniu faktycznie nieraz zostają blizny. I dobrze. ©Ⓟ