Historia pierwszego gmachu ministerialnego w całości wybudowanego w II Rzeczypospolitej mówi nie tylko o odradzającej się Polsce, lecz także o tym, co i dlaczego zapamiętujemy po latach.

„Ja też w twoim wieku walczyłem o wolność ojczyzny. Jak myśmy się cieszyli z tej niepodległości, jak trudno było w nią uwierzyć... To był cud!” – mówił ojciec do syna w opowiadaniu Jerzego Stefana Stawińskiego „Młodego warszawiaka zapiski z urodzin”. Akcja dzieje się we wrześniu 1939 r., podczas oblężenia stolicy. Starszy z mężczyzn wspomina rok 1918.

Odzyskaniu wolności przez Polskę towarzyszyła ciągła walka. O granice, o władzę, o odbudowę przemysłu, o zapanowanie nad epidemiami. W efekcie w pierwszych miesiącach, a nawet latach, niewiele było przestrzeni na sprawy wymagające spokoju, namysłu i czasu. Nawet w opublikowanym 7 listopada 1918 r. Manifeście Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej, na którego czele stał Ignacy Daszyński, wśród postulatów – równouprawnienia obywateli, upaństwowienia lasów, wprowadzenia ośmiogodzinnego dnia pracy itp. – dopiero na ostatniej pozycji pojawia się „wprowadzenie powszechnego, obowiązkowego i bezpłatnego świeckiego nauczania szkolnego”.

Wykształcone społeczeństwo miało być ostatnim krokiem na drodze do zawsze szczęśliwej i wolnej Polski. Finałem krwawej walki. Symbolem tego miała zaś stać się budowa nowej siedziby Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego.

Ministerstwo na pudłach

„Chaos” jest prawdopodobnie najczęściej używanym słowem dla tego, co zastali Polacy w swojej ojczyźnie po 1918 r. Nic do niczego nie pasowało, wszystko się różniło. Inne były waluty, inaczej funkcjonowały gospodarki, inne kodeksy prawne, inne mentalności. Na niewielu polach te przepaście były tak widoczne, jak w edukacji. Widać to na przykładzie poziomu skolaryzacji w dawnych zaborach. Podczas gdy w pruskim wynosił on blisko 100 proc., w rosyjskim było to zaledwie 20 proc. Przekładało się to na poziom analfabetyzmu, który osiągał odpowiednio 5 i 60 proc. Były zabór austriacki plasował się gdzieś pośrodku.

Zniwelowanie tych różnic było kluczowe. Już Tymczasowa Rada Stanu Królestwa Polskiego, powołana do życia przez niemieckie i austriackie władze podczas I wojny światowej, w jednej z odezw stwierdzała: „Wszędzie tam, gdzie jest dostateczna liczba szkół dla pomieszczenia wszystkich dzieci w wieku szkolnym, nauka staje się obowiązkową. Obowiązkową naukę przeprowadza się na mocy przepisów o obowiązku szkolnym, które oznaczy oddzielna ustawa”. W już wolnej Polsce realizowano te zamierzenia krok po kroku. Jednym z najważniejszych momentów było uchwalenie w 1921 r. konstytucji marcowej, w której wpisano obowiązek szkolny oraz zagwarantowano bezpłatną edukację podstawową. Regularnie starano się zagęszczać sieć szkół, poprawiać kwalifikacje zawodowe nauczycieli. Problem nieustannie stanowiło faktyczne uczęszczanie dzieci do szkół. Tutaj potrzebna była zmiana mentalna w społeczeństwie.

Wobec tak wielu wyzwań, ale i trudności finansowych młodego państwa nie może dziwić, że Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego długo samo funkcjonowało w chaosie. Rosnąca liczba zadań wiązała się z rosnącą liczbą zatrudnionych, których nie było gdzie zebrać. Dlatego też MWRiOP rozrzucone było w Warszawie w łącznie 15 lokalizacjach, w tym m.in. przy pl. Małachowskiego, w Al. Ujazdowskich, na ul. Szopena, Bagatela i Hożej. Przeprowadzki z budynku do budynku i z piętra na piętro były codziennością pracowników. W ciągu kilku pierwszych lat prasa naliczyła ich blisko 50. Trudno, by w takich warunkach mogli pracować w pełni wydajnie. A przecież tyle było jeszcze do zrobienia.

Podobny los – brak odpowiednich lokali – dotyczył innych urzędów, w tym tak kluczowych jak Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Sztab Generalny Wojska Polskiego, a nawet Rada Ministrów. Jednym z pomysłów na rozwiązanie tych trudności stał się plan stworzenia ujazdowskiej dzielnicy rządowej. Zakładano, że w okolicach pl. Na Rozdrożu powstaną gmachy, w których swoje siedziby znajdą najważniejsze instytucje (m.in. Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego). I choć plan ten nie został zrealizowany w pełni, to stał się początkiem zmian.

Projektowanie przyszłości

W maju 1923 r. kierownictwo resortu dostało do wyboru dwie lokalizacje. Pierwsza przy al. Szucha 25, niedaleko pl. Na Rozdrożu, a druga w pobliżu pl. Trzech Krzyży. Wybrano tę pierwszą jako bardziej reprezentacyjną.

Stan finansów państwa nie pozwalał jednak na przeprowadzenie konkursu na projekt architektoniczny. Kierujący ministerstwem Bolesław Miklaszewski, chemik, filozof, ekonomista, współtwórca Wyższej Szkoły Handlowej, wpadł wtedy na pomysł, by zlecić przeprowadzenie wewnętrznego konkursu. Stanęło do niego trzech architektów pracujących w ministerstwie. Wygrał Zdzisław Mączeński, kształcony w Wiedniu i na warszawskiej Politechnice.

Do realizacji projektu droga była jednak daleka. Ciągłe problemy organizacyjne i finansowe blokowały możliwość rozpoczęcia budowy. Jednocześnie – jak przekonuje historyk Grzegorz Mika – „realizacja tak prestiżowej inwestycji była sprawą wyjątkową, również w opinii środowiska warszawskich architektów. Gmach resortu edukacji miał być pierwszym obiektem dla organów najwyższego szczebla władzy realizowanym od podstaw w niepodległej Polsce”.

I tak jak do tego, żeby plan budowy nie został porzucony, potrzebny był fortel Miklaszewskiego, tak do szczęśliwego finału niezbędna okazała się zmiana na stanowisku ministra. W październiku 1926 r. został nim Kazimierz Bartel. O jego pozycji w ówczesnej Polsce świadczy to, że był pierwszym premierem po przewrocie majowym. Jako bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego miał duże możliwości. I z nich skorzystał.

Miesiąc po objęciu stanowiska ministra publicznie oświadczył, że jego celem jest jak najszybsze rozpoczęcie budowy. Zanim rok kalendarzowy dobiegł końca, resort ogłosił warunki konkursu otwartego. Zakładały one m.in., jak podaje Mika, „biura ministra, na które miały składać się gabinet ministra i podsekretarza stanu, pokoje przyjęć obydwóch, gabinety sekretarzy, poczekalnię łączącą się z gabinetami ministra i podsekretarza stanu oraz gabinetami sekretarzy, a także salę konferencyjną”. Każde pomieszczenie – dla dyrektorów, naczelników, referentów itd. – miało ściśle określone wymiary. Wymagano również uwzględnienia biblioteki z czytelnią, pomieszczeń mieszkalnych (dla ministra, wiceministra, portierów, woźnych). Łączna powierzchnia gmachu miała zamknąć się w 6730 mkw.

Do konkursu zgłosiły się największe sławy polskiej architektury z Rudolfem Świerczyńskim, Romualdem Guttem i Bohdanem Pniewskim na czele. Łącznie złożono 54 prace. Pierwsze miejsce – ponownie – zajął Mączeński, który przedstawił korektę swojej pierwszej koncepcji. Realizacja projektu została wyceniona na 3,5 mln zł. Budowa miała być realizowana siłami Polskiego Towarzystwa Budowlanego SA, z siedzibą we Lwowie.

Bez zaskoczeń

Roboty rozpoczęły się w lipcu 1927 r. Niedługo później, 28 września, wmurowano kamień węgielny. Termin oddania stanu surowego wyznaczono imponująco krótki, bo na 1 stycznia 1928 r. Ale jak to z budowami bywa, było to nierealne. Najpierw przerwano prace z powodu zimy. Wznowiono je dopiero pod koniec marca 1928 r.

Ostatecznie opóźnienie na etapie stanu surowego wyniosło ponad osiem miesięcy. Kolejnym krokiem miały być m.in. tynkowanie wnętrz oraz instalacja wszystkich niezbędnych sieci. Ponownie jednak budowa napotkała liczne trudności. Tym razem były to, pisze Mika, „brak cegły w październiku i grudniu, czerwcowy tygodniowy strajk murarzy i trzytygodniowy protest elektromonterów na przełomie sierpnia i września”.

Problemy dopadły samych wykonawców. Najpierw w stanie likwidacji znalazło się Polskie Towarzystwo Budowlane SA. Zastępująca je firma Ludomir Z. Kobusz i S-ka upadła po kilku miesiącach. Projekt przerósł również firmę kamieniarską Struktura z Jelenia na Śląsku. Stale rosły koszty projektu – finalnie przekroczyły kwotę 6 mln zł, czyli blisko dwa razy więcej, niż pierwotnie zakładano. W efekcie rozważano zmiany np. używanych materiałów. Budowa przyszłości II Rzeczypospolitej nie była ani tania, ani prosta.

W końcu Warszawa mogła zachwycać się nowym, imponującym gmachem. W 1931 r. Stanisław Woźnicki, architekt, na łamach redagowanego przez siebie prestiżowego czasopisma „Architektura i Budownictwo” pisał w obszernym artykule, że „główna elewacja gmachu od alei Szucha posiada osiowy podział, zaakcentowany pośrodku olbrzymiemi (niemal do wysokości 4-go piętra) propylejami, których silnie podkreślone piony równoważy po obu bokach poziome żebrowanie pasma parterowego. Okna 3-ch wyższych kondygnacyj ujęte są w wąskie wspólne obramienia kamienne (motyw obecnie coraz bardziej się rozpowszechniający). U góry elewację zamyka płytki i skromny gzyms. Fasada wyłożona jest śląskim dolomitem, o przyjemnym ciepłym odcieniu. Całość wywołuje wrażenie spokoju i powagi”.

W innym miejscu stwierdzał zaś: „Wrażenie powagi budowy potęguje jeszcze wielka solidność wykonania, widoczna w każdym szczególe. Wybór architekta okazał się więc dla architektury gmachu szczęśliwym”. Niejako dla równowagi autor zwrócił uwagę, że „ogromny orzeł nad architrawem propylejów” kontrastował z resztą budynku, podobnie jak wnętrze, którego wykończenie również nie współgrało z całością. Były to jednak detale, które nie mogły zmienić generalnie pozytywnej oceny. Ale mogło też być tak, że nie chciano nadmiernie krytykować budynku tak istotnego dla cały czas młodego państwa.

Pierwsi urzędnicy do budynku przy al. Szucha 25 wprowadzili się już w maju 1930 r. W grudniu zaś, ponad trzy lata od wbicia pierwszych łopat, po niezliczonych przesunięciach terminów pierwsza siedziba ministerialna w całości wybudowana w niepodległej Polsce doczekała się otwarcia.

Przepowiednia

W piątek 19 grudnia 1930 r. o godzinie 18 rozpoczęła się oficjalna uroczystość otwarcia, połączona z poświęceniem budynku. Dzień później rozpisywały się o tym gazety. „Kurjer Warszawski” informował, że wśród przybyłych znajdowali się m.in. premier Walery Sławek, kardynał Aleksander Kakowski, biskup polowy Stanisław Gall, biskup Antoni Szlagowski, arcybiskup prawosławny Aleksy, wojewoda warszawski Stanisław Twardo, prezydent Warszawy Zygmunt Słomiński i minister oświaty Sławomir Czerwiński.

Wydarzenie rozpoczęło się – jak podał „Express Poranny” – od wspólnej modlitwy, po której przemówił kardynał Kakowski. Opowiadał o historycznej łączności edukacji i Kościoła w Polsce, co podkreślała już sama nazwa resortu – Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Ale to przemówienie Czerwińskiego wydaje się istotniejsze. Z dwóch powodów. Po pierwsze, podkreśla siłę kultu Józefa Piłsudskiego w tamtym czasie, a poza tym – wbrew intencji ministra – stało się ponurą zapowiedzią przyszłości.

„Bardzo bym pragnął, aby praca, jaka się w tym gmachu odbywa i odbywać będzie, była przeniknięta ideją Józefa Piłsudskiego. Rozumiem przez nią ideę wytrwałej i ofiarnej pracy dla Państwa, w potrzebie wbrew własnym osobistym i stanowym interesom, wbrew własnym i stanowym ambicjom, a gdy zajdzie konieczność wbrew potrzebom własnego zdrowia i życia. Niech ta ideja panuje tutaj po wsze czasy, dopóki gmach ten stać będzie i niech z tego gmachu promieniuje na całą Polskę, a zwłaszcza na jej młode do służby Państwa przygotowujące się pokolenie”.

Dyktat czasu

Przez kolejne 10 lat w al. Szucha zapadały decyzje o tym, jak poprawiać polską edukację. To tutaj powstała reforma jędrzejewiczowska, nazwana tak od nazwiska ministra oświaty Janusza Jędrzejewicza. Uchwalona przez Sejm w marcu 1932 r. spełniała marzenia z początku niepodległości, porządkując i ujednolicając system szkolny w całym kraju, co było widoczne zwłaszcza na poziomie gimnazjów, w których wszystkich obowiązywał identyczny program nauczania.

Trudno ocenić efekty reformy, bowiem siedem lat po jej wprowadzeniu została zastąpiona nową, zgodnie z którą Polak musiał umieć jedynie czytać, liczyć i się podpisać. Gdy rankiem 1 października 1939 r. w granice Warszawy weszła Einsatzgruppe (Grupa Operacyjna) IV, od razu skierowała swoje kroki do gmachu przy al. Szucha 25. Wkrótce powstał w nim Urząd Komendanta Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa Dystryktu Warszawskiego. W budynku od teraz pracowali urzędnicy niemieckich służb bezpieczeństwa: Sipo, SD oraz Gestapo, które zajęło znaczną część obiektu (dwa piętra i część trzeciego).

Od tego momentu adres al. Szucha 25 w polskim imaginarium stał się centrum terroru. W gabinetach ministra, wiceministra, dyrektorów, naczelników, referentów, o których rozpisywała się prasa fachowa dekadę wcześniej, siedzieli ludzie, których jedynym zadaniem było zarządzać społeczeństwem przez strach. Tu ustalano daty łapanek, zarządzano egzekucje, przeprowadzano przesłuchania będące rozbudowanymi torturami. Dokumenty spraw często trzymano w teczkach „odziedziczonych” po polskim ministerstwie oświaty. Papier kosztuje.

Antoni Reński, który trafił na Szucha w 1944 r., pisał później: „Ciekawe, jak też ta katownia wygląda od środka? Czy rozplanowanie gmachu zgadza się z tym, co wiem ze szkolenia? Tramwaje [cele, w których przetrzymywano świeżo przywiezionych więźniów – S.P.] miały być w piwnicy lewego skrzydła gmachu, na parterze administracja, a na piętrze SD”. Przed wojną różni opisywali środek gmachu, odsłaniając przed czytelnikiem tajniki gabinetu ministra czy opowiadając o tym, jak wykończone są klatki schodowe. W czasie wojny i po niej skupiano się na tym, gdzie urzędowali najgorsi zbrodniarze, którędy prowadzono przesłuchiwanych.

Symbol nowej Polski, symbol cudu, o którym mówił ojciec w opowiadaniu Jerzego Stefana Stawińskiego, stał się symbolem koszmaru, którego ofiarami stali się ci, o których podczas otwarcia budynku mówił Sławomir Czerwiński. Młodzi ludzie, kształceni często już zgodnie z założeniami reformy jędrzejewiczowskiej, teraz trafiali na Szucha za podziemną działalność prowadzoną „wbrew potrzebom własnego zdrowia i życia”. Historia udowodniła, że jeden budynek może być jednocześnie symbolem nadziei, jak i jej końca. ©Ⓟ