Mieszkańcy miejscowości w pobliżu zapór nie czują się bezpiecznie. I może nie powinni. Kiedy IMGW skontrolował najważniejsze zespoły zapór w Polsce, okazało się, że jedna piąta jest w złym stanie technicznym. Ale raportu nie udostępniono.

15 września woda nagromadzona w suchym zbiorniku w Stroniu Śląskim rozmyła ziemną część zapory i wylała się na miasteczko, po czym zatopiła je, a także Lądek-Zdrój i Radochów. 116-letnia konstrukcja na co dzień nie przetrzymywała wody, gromadziła ją jedynie w czasie powodzi. Tej nie wytrzymała. Podobnie jak zbudowane już w pierwszej dekadzie XXI w. zbiorniki Topola i Kozielno, będące częścią tzw. kaskady Nysy Kłodzkiej. Woda zaczęła się przelewać przez uszkodzony przepust dzień po tym, jak przerwana została zapora w Stroniu. Ewakua cję ogłoszono także w Głogówku.

Na kilku tamach niekontrolowana woda przelewała się górą. Najbliżej tragedii było w Jarnołtówku, skąd mieszkańcy zostali ewakuowani po tym, jak pojawiły się informacje o przesiąkach w wale ziemnym.

Przez koronę zapory lała się woda także w Lubachowie. Jak to określiła Joanna Kopczyńska, dyrektorka Wód Polskich, na jednym z transmitowanych na żywo sztabów kryzysowych, przelew spowodował „nieprognozowany zrzut wody do zbiornika Mietków”. Dodała, że „woda idzie na wrocławskie osiedle Marszowice”. Tylko że zrzutu, jak podkreślił potem Tauron, który jest właścicielem elektrowni wodnej Lubachów, w ogóle nie było. Woda wypełniła zbiornik i się przelała. A sama elektrownia też jest ponadstuletnim zabytkiem. Podobnie jak druga co do wielkości tama w Polsce ulokowana w Pilchowicach. Tam też woda przelewała się górą. I jeszcze przez tamę w Międzygórzu.

– Znam tę rzekę. Wiem, jak wygląda wezbranie, woda zaczyna wtedy przesiąkać przez ziemię. Tymczasem patrzyłam na rzekę i długo nic się nie działo, wiedziałam już, że tama nadal piętrzy wodę i że to jest groźne. Nagle zaczął się ryk. To były woda i głazy, które ze sobą niosła. Napór był ogromny – opowiada Ewa Grochowska, która mieszka 1,5 km od zapory w Międzygórzu. Do małej walizki spakowała wcześniej polisę na dom, akt notarialny i testament, bieliznę, biżuterię po dziadkach i ciepły sweter. A kiedy pomyślała, że tama może pęknąć i na ewakuację ma pewnie jakieś 10 min, złapała w panice jeszcze koc, butelkę wody i klucze do stodoły. Nie przydały się. Woda poniosła stodołę ze sobą. Zanim Grochowska odjechała, pomyślała jeszcze, że nie wzięła kaloszy i zostanie w trampkach. W ostatniej chwili wzięła za to z domu dwie książki. – Były pożyczone, więc pomyślałam, że po powodzi trzeba będzie je oddać.

Staruszka wytrzymała

Zapora w Międzygórzu przeszła ostatnią kontrolę w 2022 r., jej stan został oceniony jako niezagrażający bezpieczeństwu. W ciągu ostatnich trzech lat 29-metrowa tama na rzece Wilczce przeszła remont instalacji elektrycznych i teletechnicznych oraz napędów mechanicznych. Została zbudowana w 1908 r. – Ludzie teraz mówią, że staruszka wytrzymała, bo przecież gdyby pękła, byłoby jeszcze gorzej. Ale jak człowiek żyje pod taką tamą, to trudno mu powiedzieć, że ona chroni przed powodzią. Przeciwnie, jest zagrożeniem. Kontrole i awarie są utajniane, a przecież chodzi o nasze bezpieczeństwo. Odpowiedzialność jest spychana z jednej instytucji na drugą, a chcąc się czegoś dowiedzieć, człowiek brnie w gąszczu przepisów. Zarządzanie kryzysowe praktycznie nie istnieje – mówi Grochowska.

Wrześniowej katastrofie nie sprostały ani zabytki, ani nowsze konstrukcje. Jednych i drugich na południu Polski są setki. Niektóre, tak jak tama w Stroniu, rzeczywiście spotęgowały zagrożenie. Śledztwo w sprawie nieumyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa rozmycia zapory ziemnej prowadzi prokuratura w Świdnicy. W komunikacie dotyczącym powołania zespołu prokuratorów podano, że do przerwania tamy miało dojść „w następstwie wcześniej prowadzonych prac budowlanych zlokalizowanych przy zaporze zbiornika, na fragmencie korony zapory czołowej i bocznej oraz skarpie od strony odpowietrznej”. Te prace prowadziły Wody Polskie, ale – jak informują na swojej stronie – „biorąc pod uwagę niewielki zakres robót, miejsce ich wykonywania oraz powszechnie stosowaną technologię realizowanych prac (również na innych obiektach hydrotechnicznych, gdzie wystąpiła powódź), należy stwierdzić, że nie mogły mieć one wpływu na stabilność konstrukcji zapory i nie mogły przyczynić się w żaden sposób do zniszczenia obiektu”. Dwa lata przed powodzią jego stan został określony jako dobry i niezagrażający bezpieczeństwu.

Które tamy grożą katastrofą oficjalnie? Ma o tym mówić raport Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej za zeszły rok. Pytam o niego kolejno w Wodach Polskich, Głównym Urzędzie Nadzoru Budowlanego i w samym IMGW. Wszyscy odmawiają jego udostępnienia, choć każdy z innego powodu.

Nie ma raportu, jest stopień BRAVO

IMGW twierdzi, że nie ma ustawowego upoważnienia, by mi go pokazać. Odsyła do Wód Polskich. Na pytanie o podstawę prawną odmowy po prostu nie odpowiada, a na pytania o to, czy IMGW prowadziło kontrolę na zbiornikach, których zapory nie spisały się w trakcie powodzi, Emilia Szewczyk z biura prasowego instytutu odpisuje: „Szanowna Pani Redaktor, nie przekazujemy informacji w tym zakresie”.

W nadzorze budowlanym słyszę, że raport przygotował IMGW i to tam należy skierować pytania. Wody Polskie z kolei twierdzą, że nie mogą pokazać opracowania, którego nie zamówiły ani nie napisały, i dodają: „Mając na uwadze prowadzony konflikt zbrojny w kraju sąsiadującym z Polską oraz obowiązywanie stopni alarmowych z drugiego stopnia alarmowego BRAVO i BRAVO-CRP z uwagi na zagrożenie aktami terroryzmu udostępnianie tego rodzaju materiałów jest działaniem mogącym prowadzić do szkody w mieniu i infrastrukturze państwa”.

BRAVO to drugi stopień alarmowy w czterostopniowej skali, CRP dotyczy cyberprzestrzeni. Stopnie te wprowadza się (a właściwie utrzymuje, bo od czasu wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie niemal zawsze obowiązuje jakiś stopień), kiedy zagrożenie istnieje, ale cel ataku nie został zidentyfikowany. Administracja publiczna ma w związku z tym różne obowiązki, m.in. sprawdzanie zasilania awaryjnego, dodatkowe kontrole pojazdów, wzmocnienie ochrony budynków użyteczności publicznej, kontrole przesyłek pocztowych itp. Stopień BRAVO nie znosi obowiązku udzielenia informacji publicznej czy udostępnienia informacji o środowisku.

– Trzeba na to spojrzeć z punktu widzenia interesu państwa jako systemu, bo chodzi jednak o informacje związane z infrastrukturą krytyczną, na dodatek w dobie konfliktu. Nawet informacje, które nie są oklauzulowane, często nie są ujawniane w wyniku wewnętrznych decyzji instytucji, bo to jest sytuacja wygodniejsza dla państwa i nie ma się temu co dziwić – zauważa dr Bartosz Maziarz, specjalista ds. polityki bezpieczeństwa z Uniwersytetu Opolskiego. – Stopień BRAVO jest w przyjętej u nas skali stopni alarmowych dość łagodną zmianą, mówi tylko tyle, że coś się może zdarzyć, ale nie wiadomo, co i gdzie. Na instytucje nakłada obowiązki monitorująco-sprawozdawcze w zasadzie nijak niewpływające na codzienne funkcjonowanie państwa. Inna rzecz, że jeśli się porówna kulturę informowania o zagrożeniach w Polsce i na przykład w krajach anglosaskich, to widać, że u nas ona mocno kuleje. Tajne jest wszystko, co dotyczy działania służb, nawet jeśli nie ma ku temu specjalnych powodów. W innych krajach obywatele mają większą wiedzę na temat tego, co one robią, choć nie tego, w jaki sposób, a to przekłada się na jakieś zaufanie do państwa – dodaje.

Naukowcy teksty piszą

Wprawdzie wspomnianego raportu o stanie budowli piętrzących za 2023 r. nikt nie chce pokazać, ale pracownicy Centrum Technicznej Kontroli Zapór, czyli jednostki IMGW, która go przygotowała, piszą teksty naukowe. I akurat w czerwcu razem z pracownikami Politechniki Krakowskiej w „Inżynierze Budownictwa” opublikowali tekst, w którym posłużyli się danymi z bieżącego państwowego raportu o stanie zapór w Polsce. „Problem ogólnego pogorszenia się stanu budowli piętrzących najbardziej widoczny jest w przypadku zapór, zwłaszcza ziemnych, które w znacznej ilości z powodu złego stanu technicznego nakazami wojewódzkich inspektoratów nadzoru budowlanego mają nakaz trzymania obniżonego piętrzenia. W związku z tym nie mogą w istotnym stopniu realizować swoich zadań. Co bardzo istotne, dotyczy to nie tylko pojedynczych obiektów, ale już całych grup istotnych zapór położonych w tych samych regionach” – piszą autorzy.

Ze 108 przeanalizowanych przez nich najważniejszych zespołów budowli hydrotechnicznych (zespół oznacza co najmniej jedną zaporę lub więcej, np. czołową i boczne, oraz towarzyszące jej budowle hydrotechniczne, na przykład elektrownie wodne) w niedostatecznym stanie technicznym jest 21 proc. W dobrym tylko 26 proc. Jeśli z kolei idzie o stan bezpieczeństwa, to oficjalnie zagraża mu 17 proc. kontrolowanych budowli. Z danych przytoczonych w artykule można wywnioskować, że jeden znajduje się na terenie regionalnego zarządu gospodarki wodnej w Gdańsku, cztery w Gliwicach, osiem w Krakowie i pięć we Wrocławiu. Trudno więc nie odnieść wrażenia, że najgorzej sytuacja wygląda na południu i zachodzie Polski, tam, gdzie zaczynały się największe powodzie.

Na dodatek ta nieco ponad setka zespołów hydrotechnicznych to kropla w morzu, bo tzw. budowli piętrzących, czyli np. zapór i jazów, mamy w Polsce ponad 32 tys. Te o najwyższej klasie – czyli I i II – kontroluje CTKZ w IMGW, reszta jest w gestii nadzoru budowlanego. Kiedy w sierpniu wiceminister infrastruktury Arkadiusz Marchewka przekazywał marszałkowi Sejmu informację o stanie gospodarki wodnej, wynikało z niej, że w zeszłym roku nadzór budowlany skontrolował 204, z czego 124 w związku z utrzymaniem zapór, a resztę np. na okoliczność oddania do użytku albo jakichś robót budowlanych. W 57 przypadkach kontrolerzy stwierdzili nieprawidłowości. 27 postępowań skończyło się nakazem ich usunięcia, a jedno nawet nakazem rozbiórki. IMGW w dwóch ostatnich latach (2022–2023) zbadał z kolei 470 budowli piętrzących. Bezpieczeństwu zagrażało 28, z czego 24 to własność Skarbu Państwa.

Ministerstwo Infrastruktury nie odpowiedziało na pytanie, czy widzi możliwość, by informacja o zagrażającym bezpieczeństwu stanie budowli trafiała do mieszkańców okolicznych terenów lub lokalnych samorządów. Ani na to, jakie środki zaradcze dla budowli w najgorszym stanie zostały zaplanowane w 2024 r.

Porażka myślenia

W Polsce funkcjonuje System Ewidencji i Kontroli Obiektów Piętrzących, który też prowadzi IMGW, a z którego można by się takich rzeczy dowiedzieć. W Sejmie Marchewka przekonywał, że to jednolite źródło informacji także dla „administratorów budowli oraz instytucji, uczelni, podmiotów gospodarczych i osób fizycznych zainteresowanych tą problematyką”, jednak pod koniec zeszłego roku takich użytkowników ewidencji było raptem 123. A kiedy spytać o dostęp do niej w IMGW, odpowiedź brzmi: „To narzędzie służy administracji publicznej i do takiego celu zostało stworzone”.

– Obiekty hydrotechniczne projektuje się na konkretne przepływy wody. Zapora musi mieć przypisaną pewną klasę, czyli wartość bezpieczeństwa, która wynika m.in. z tego, ile osób poniżej zapory mogłoby być zagrożone jej katastrofą, tego, ile wody mieści zbiornik, do jakich celów ona służy – opowiada Jacek Zalewski, hydrotechnik. Po wrześniowej powodzi opublikował tekst na popularnym blogu „Świat wody”. Napisał: „Powódź przyniosła zdarzenia, które każą nam poważnie przemyśleć dotychczasowe działania. Zginęli ludzie. Do dzisiaj jest mowa o dziewięciu ofiarach powodzi. To zawsze największa tragedia. Doszło do katastrof budowlanych – zniszczenia zapory zbiornika Stronie Śląskie, przelania zapory zbiornika Topola, zniszczenia wału w Jarnołtówku. Z punktu widzenia hydrotechnika to poważna porażka”.

Pytam, na czym ona polega. – To porażka pewnego sposobu myślenia. Projektujemy zapory, posługując się danymi z przeszłości. Budowla hydrotechniczna musi przepuścić pewną ilość wody, nie powodując przy tym zagrożenia. Ale tę wartość wylicza się, biorąc takie dane, jakie mamy, czyli z ostatnich 50 czy 70 lat, i ekstrapolując je w przyszłość. Ale to dane sprzed zmiany klimatu. Pewne anomalie są dziś częstsze, a zjawiska bardziej nieprzewidywalne. Moim zdaniem powinniśmy projektować, uwzględniając różne scenariusze zmiany klimatu, czyli „pogarszając” wyliczoną wartość. W Polsce niemal nikt tego nie robi, bo nie musi – tłumaczy Zalewski.

Dwa rozporządzenia, dwie luki

W dość hermetycznym świecie hydrotechniki dwa rozporządzenia odgrywają kluczową rolę. Pierwsze to rozporządzenie w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budowle hydrotechniczne i ich usytuowanie, drugie – w sprawie zakresu instrukcji gospodarowania wodą. Pierwsze dotyczy przede wszystkim projektowania, drugie eksploatacji zbiorników.

Rozporządzenie techniczne pochodzi z 2007 r. i w zasadzie pomija zmianę klimatu. Opisuje klasy zbiorników, definiuje przepływy, wysokości piętrzenia, rodzaje budowli, ocenę ich stateczności, wyposażenie, ale w zasadzie nikt nikomu nie każe przy projektowaniu tam, które mają działać przez kilkadziesiąt lat, uwzględniać tego, że częstotliwość i intensywność opadów się zmienią. A badania robione przez klimatologów po wrześniowej powodzi pokazują, że bez globalnego ocieplenia opad byłby o ok. 7 proc. niższy. Jeśli zaś temperatura osiągnie poziom o 2 st. C wyższy niż w epoce przedindustrialnej, to ulewy będą o 5 proc. bardziej intensywne i o połowę bardziej prawdopodobne. Naukowcy dodali też, że ten wynik może być niedoszacowany.

– Wbrew pozorom przełożenie tej wiedzy na konkretne decyzje podczas projektowania nie jest proste. Po pierwsze, trzeba tę wiedzę mieć, co wcale nie jest takie powszechne. W Polsce rynek budowli hydrotechnicznych jest dość ciasny, zajmuje się tym niewielka grupa osób, część poprzestała na wiedzy ze studiów pozyskanej lata temu. W międzyczasie nikt nikomu nie pokazał, jak się to przelicza, a że przy okazji też nikt tego nie wymaga, to projekty są takie jak dekady temu. Czyli wychodzą z założenia, że woda i inżynier mają służyć gospodarce, a związane z hydrotechniką problemy naprawia się nową hydrotechniką. Po drugie, jeśli nawet przedstawi się inwestorowi projekt uwzględniający zmianę klimatu, to będzie on bardziej skomplikowany, czasochłonny, może nie zmieścić się na terenie przeznaczonym pod budowę i zwyczajnie będzie droższy. Co zrobi inwestor? Znajdzie innego projektanta – mówi Zalewski.

Przy projektowaniu korzysta się od jakiegoś czasu także z programów do modelowania zachowania wody dla konkretnych warunków, ale to ledwie punkt wyjścia. – Bo w nich nie widać przyszłych zmian w zabudowie zlewni. A najczęściej model to jedno, a w terenie okazuje się, że od czasu, gdy obszar był podstawą obliczeń projektowych, ktoś wybudował drogę, powstało jakieś osiedle, gdzieś jest jakiś za wąski most. Nikt nie stara się przewidzieć zmian urbanistycznych, które wydarzą się w zlewni w przyszłości, a przecież w trakcie powodzi to będzie miało kolosalne znaczenie dla charakteru przepływu wody.

Rozporządzenie techniczne jest właśnie nowelizowane. Prace nad nim trwają w Ministerstwie Infrastruktury, choć ich przyczyną nie są ani powódź, ani potrzeba uwzględnienia warunków klimatycznych, tylko… prace nad ustawą o zapewnieniu dostępności osobom ze szczególnymi potrzebami. Projekt został poddany konsultacjom, część definicji się zmieniła, część przepisów została uściślona, ale przełomu w zasadach projektowania trudno się doszukać. W uzasadnieniu napisano, że nowelizacja zapobiegnie sytuacji, w której w związku ze zmianą przepisów ustawowych, z jakich to rozporządzenie wynika, nie istniałyby żadne przepisy regulujące wymogi techniczne dla budowli piętrzących. I dodano, że w wyniku analizy dotyczącej dostępności nie doszukano się też w starym (czyli obowiązującym) rozporządzeniu konieczności uwzględnienia tych potrzeb. Projekt został opublikowany w lutym, koniec prac miał nastąpić w trzecim kwartale tego roku, ale trwa jeszcze etap opiniowania.

Drugie rozporządzenie określa z kolei, co powinna zawierać instrukcja gospodarowania wodą, czyli m.in. sposób zarządzania zbiornikiem zaporowym w czasie powodzi. – Dla każdego kierownika takiego obiektu ten dokument jest jak Biblia i prędzej odejdzie z pracy, niż złamie jego zapisy. Bo to jest prosta droga do prokuratora – podkreśla Zalewski.

Każdy taki obiekt ma inną instrukcję i jest ona ściśle powiązana z pozwoleniem wodnoprawnym, w którym się ją zatwierdza. Żadnego z tych dokumentów nie poddaje się rewizji z powodu zmian warunków klimatycznych, a już tym bardziej nie uwzględnia się, że sytuacja powodziowa mogłaby wymagać innego zachowania niż to opisane w instrukcji. – Jeśli np. od czasu wydania instrukcji Lasy Państwowe wycięły sto hektarów lasu w górach, wytyczyły tam nowe drogi lub pozostawiły trasy zrywki działające jak kanały odprowadzające wodę z lasu albo w innym miejscu rozbudowała się wieś i nie ma już pól uprawnych, tylko dachy i drogi, to woda spływa już stamtąd znacznie szybciej niż wcześniej. Ale operator zbiornika wodnego położonego poniżej działa dokładnie tak samo jak wcześniej, bo na ogół nie powoduje to zmiany instrukcji – opisuje hydrotechnik.

Duże koszty, trudna sytuacja

Według informacji przedstawionej przez wiceministra Marchewkę na zadania utrzymaniowe dla wałów, zapór czy pompowni wydaliśmy tylko w zeszłym roku prawie 500 mln zł, rok wcześniej niemal 440 mln zł. W dokumencie przedstawionym marszałkowi można przeczytać, że „nieodłączną częścią zadań o charakterze utrzymaniowym są zadania wynikające z decyzji nakazowych organów budowlanych”. W zeszłym roku było to ponad 53 mln zł. Rok wcześniej niemal 30 mln.

„Państwowe Gospodarstwo Wodne «Wody Polskie» jest w trudnej sytuacji, bo ustawowo odpowiada za mienie Skarbu Państwa ulokowane w rzekach. I z utrzymywania tego mienia jest rozliczane. Nikt się nie zastanawia, czy progi i stopnie wodne oraz umocnienia brzegowe, które każda większa woda rozmywa, czemuś w ogóle służą” – zauważyła fundacja Greenmind specjalizująca się w ochronie rzek i wytknęła przy okazji, że 30 proc. rzecznych barier, które znajdują się w bazach Wód Polskich, w ogóle nie ma przypisanego celu. „Skoro wiele budowli hydrotechnicznych jest niszczonych podczas każdej powodzi, to trzeba zastanowić się, jaki sens ma ich odbudowywanie”.

Wody Polskie: „Zakres rzeczowy, lokalizacja oraz sposób odbudowy będą poddawane ocenie po zakończeniu prac związanych z inwentaryzacją i zabezpieczeniem uszkodzeń. Na tym etapie za wcześnie jest na wskazywanie zasadności lub nie rozbiórki uszkodzonych obiektów”.

Żeby komuś posłużyło

Niedługo po powodzi w Stroniu Śląskim i Radochowie odbyły się spotkania z mieszkańcami. Mówiono o możliwości zabezpieczenia przed powodzią zlewni Nysy Kłodzkiej, co mogłoby być sfinansowane przez Bank Światowy. Jako punkt wyjścia do tej rozmowy potraktowano jednak koncepcję systemu suchych zbiorników, na które wcześniej mieszkańcy nie chcieli się zgodzić. Jeden z nich miał powstać właśnie w Radochowie, gdzie powódź wyrządziła ogromne straty.

Na spotkanie nie przyszedł nikt z Wód Polskich. Większość pytań i zastrzeżeń dotyczyła zarządzania ryzykiem powodziowym, utrzymania infrastruktury na rzekach, a przede wszystkim zagrożenia, jakie spowodowało pęknięcie tamy w Stroniu Śląskim. Mieszkańcy domagali się przedstawienia konkretnych analiz dotyczących przebiegu powodzi, zastanawiali się, co da im ewentualna budowa zbiorników, skoro o tym, gdzie i jak się odbudować, muszą zdecydować teraz, pytali o to, kogo mają one chronić i dlaczego tama w Stroniu pękła. Chcieli wiedzieć, jakie są alternatywne rozwiązania, jak wyglądałaby powódź, gdyby tamy nie było, i na ile sytuację zmieniła wycinka górskich lasów. Na żadne z tych pytań nie znaleźli odpowiedzi. – Nasze emocje i zdenerwowanie nie biorą się znikąd – tłumaczyła na spotkaniu w Radochowie jedna z mieszkanek. – Potrzebujemy konkretnych projektów, żeby mieć przekonanie, że jesteśmy bezpieczni, a jeśli mamy poświęcić część naszego życia i się wyprowadzić, to chcemy mieć pewność, że komuś to będzie służyło.

– Mam 73 lata, moi dziadkowie sprowadzili się tutaj zaraz po wojnie, leżą tu na cmentarzu – opowiada mężczyzna na spotkaniu w Radochowie. – W podstawówce spędzałem wszystkie wakacje, pasąc krowy na końcu wsi, znam wszystkie ścieżki. Po powodzi w 1997 r. zauważyłem, że po każdym deszczu woda, która wcześniej spływała z gór rowem do rzeki, teraz idzie w dół wioski. Jak my nie umiemy utrzymać takiego rowu, to co mówić o jakimś zbiorniku? ©Ⓟ

Ze 108 przeanalizowanych przez naukowców najważniejszych zespołów budowli hydrotechnicznych w niedostatecznym stanie technicznym jest 21 proc. W dobrym tylko 26 proc. Jeśli z kolei idzie o stan bezpieczeństwa, to oficjalnie zagraża mu 17 proc.

Woda jak woda

Mamy krajowy program retencji wód powierzchniowych, Wody Polskie mają przewodnik po dobrych praktykach, a katalog działań renaturyzacyjnych ma być wpisany do specustawy odrzańskiej. Problem polega na tym, że zasadniczej zmiany w podejściu do wody nie widać. Zamiast tego nieustannie „walczymy z powodzią” „przegrywamy z żywiołem” albo „ nie poddajemy się fali” w ramach pospolitego ruszenia. Łańcuch ludzi, którzy układali worki z piaskiem, wzmacniając wał przeciwpowodziowy w Nysie, pokazał nawet „New York Times”. Nagłówek brzmiał: „Polskie miasto zwalczyło powódź za pomocą worków z piaskiem i ducha zespołowego”.

Na edgp.gazetaprawna.pl • „Woda na mapach”, DGP nr 184 z 20 września 2024 r.