Wisienką na torcie jest list Melanii Trump, którego treść opublikował Fox News. Żona prezydenta USA widzi dla rosyjskiego prezydenta rolę, która pozwoli mu się przysłużyć ludzkości. Co z jednej strony brzmi, jak apel z serialu „Moda na sukces”, a z drugiej strony jest jakimś ponurym żartem. W gruncie rzeczy obraźliwym dla Ukraińców jako narodu, który został napadnięty.
Alaska, sankcje i wojna. Kto tak naprawdę dyktuje warunki rozmów?
Putin na rozmowach na Alasce zaprezentował się w pełnej krasie. Od piątku negocjuje z Amerykanami z pozycji siły - trzymając liczące 110 tysięcy żołnierzy siły pod Pokrowskiem. I powoli domykając kocioł wokół tego miasta. Okazuje się, że o nic nie musi prosić swojego amerykańskiego odpowiednika. On żąda. Nie jest łasy na zdjęcie sankcji i powrót do handlu surowcami. I tak je sprzedaje przez pośredników. Ich cena jest niższa, ale najwidoczniej nie na tyle niska, by sprawiać dyskomfort. Nie ma też interesu w tym, aby przerywać walki. Bo to Rosjanie są stroną naciskającą. Póki co koszt tego natarcia się nie liczy. I nie jest to do końca blef. Blefem są natomiast próby szantaży ze strony Donalda Trumpa. Kolejne terminy ultimatum nie są dotrzymywane. 8 sierpnia minął bez konsekwencji. Sankcje wtórne nie znalazły potwierdzenia w faktach. Co tylko demoralizuje Putina. Za brak jakiegokolwiek ustępstwa dostał nagrodę w postaci spotkania z najważniejszym przywódcą świata. Rozmowy z Putinem nie są powtórką z Bliskiego Wschodu i szybkiej rozprawy z Iranem. Amerykanie nie mogą wysłać samolotów B2, aby zniechęcić Rosjan do dalszej wojny. Możliwe, że nie mają też możliwości zapewnienia Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa, które zniechęcałyby Putina do powtórzenia ataku w przyszłości. Oczywiście jeśli, w którymś momencie zdecyduje się na zatrzymanie swojej machiny wojennej.
Poniedziałkowe spotkanie Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego pokaże, jaki jest próg bólu ukraińskiego przywódcy. Ile jest w stanie oddać suwerenności, aby zaspokoić przynajmniej na jakiś czas żądania Putina. Będzie to nawet ważniejsze spotkanie niż w Anchorage, bo pokaże, jaka jest determinacja Trumpa do kontynuowania nacisków na Zełenskiego. Ten, póki co przechodzi przyspieszoną lekcję geopolityki. Najpierw został przeczołgany na słynnej konferencji w Białym Domu, w którym potraktowano go jak uczniaka. Później został zmuszony do podpisania umowy o eksploatacji minerałów ukraińskich w zamian za pomoc wojskową (trudno powiedzieć czy już przekazaną, czy dopiero tę, którą Kijów może dostać). Teraz ma zaakceptować upokarzające warunki utraty terytorium i zapisania w umowach międzynarodowych tego, do jakich sojuszy Ukraina ma prawo należeć oraz jaki język ma na niej obowiązywać.
Alaska nie przyniosła pokoju. Zbliżyła świat do rosyjskich żądań
Trump zdaje się być jednak gotowy na taką daninę (nie na swój koszt). W jego logice Zełenski i tak powinien dziękować losowi, że utrzymał Kijów, odbił Charkowszczyznę, Czernihów czy Chersoń. Śledząc politykę amerykańskiego prezydenta wobec Ukrainy, można dojść do wniosku, że Zełenskiemu nie trzeba dawać nic.
Według Putina, spotkanie na Alasce „zbliżyło” świat do „koniecznych rozwiązań”. Nie do pokoju, tylko właśnie do „koniecznych rozwiązań”. Czyli ograbienia Ukrainy z terytorium i przekonania połowy świata, że tak można i przynosi to korzyści. Możliwe, że z punktu widzenia Polski i państw bałtyckich to najważniejszy wniosek z Alaski. Skoro można siłą meblować Europę Wschodnią, to niewykluczone, że Putin będzie chciał kiedyś „zbliżyć” również i nas do „koniecznych rozwiązań”.