Niestety, w czasach nasilających się nastrojów nacjonalistycznych, ksenofobicznych i antyimigranckich w europejskiej polityce niewiele jednoczy nas ponad granicami. W całej Europie obserwujemy powrót koncepcji państwa silnego i jednorodnego etnicznie. To plaga, która szybko się rozprzestrzenia, całkowicie zmieniając oblicze europejskiej wspólnoty. Dotychczasowe fundamenty integracji europejskiej – poczucie wspólnoty zbudowane wokół wspólnej historii i kultury oraz wykorzystywanie wspólnego rynku do osiągania celów społecznych i politycznych – zostały poważnie osłabione. W konsekwencji UE jest coraz mniej prawdziwą unią państw europejskich, a coraz bardziej tłem dla rozwijających się europejskich nacjonalizmów. Zyskujące na sile ruchy prawicowe dążą do opuszczenia UE, jak zdarzyło się w przypadku brexitu, lub traktują ją jedynie jak źródło funduszy na realizację swojego nacjonalistycznego projektu, co ma miejsce na Węgrzech. Wydaje się więc, że w tym momencie jedynym trwałym spoiwem Europy pozostają podstawowe zasady rynku. W końcu w europejskim projekcie zawsze chodziło bardziej o integrację rynku niż o cokolwiek innego.
Tradycyjnie idea Europy opiera się na czterech filarach: rządach prawa, wolności wyrazu, nienaruszalnych prawach człowieka i chrześcijańskim humanizmie. Są to filary liberalnej nowoczesności, w imię których Europa promowała z jednej strony ducha wolności, postępu i odkryć, a z drugiej europocentryczne postawy, imperializm, nietolerancję religijną i pogardę dla niebiałego świata. W tym sensie koncepcja Europy od zawsze była sprzeczna. Mieszała bowiem liberalną tolerancję z nietolerancją, oświecenie z dyskryminacją, a sprawiedliwość z przemocą wobec mniejszości. Przez lata utrzymywano, że wartości europejskie są tak naprawdę uniwersalnymi wartościami. Na tej podstawie promowano demokrację poza granicami kontynentu, a jednocześnie uzasadniano kolonializm. Z kolei na kontynencie idea Europy była wykorzystywana, by usprawiedliwiać umacnianie granic i sankcje wobec narodów nieeuropejskich, powodowane obawami przed osłabieniem europejskich tradycji i tożsamości.
Rola Europy Środkowej jest również naznaczona sprzecznościami. Peryferyjność obszarów postkomunistycznych popycha Europę Środkową w dwóch przeciwnych kierunkach. Jeden z tych kierunków uosabia postać Viktora Orbána. Symbolizuje on resentyment wobec starych europejskich demokracji, który objawia się dążeniem do wzmocnienia białej chrześcijańskiej Europy i suwerenności narodowej oraz porzucenia spuścizny liberalnej tolerancji i praw człowieka. Orbán i jemu podobni dążą do cofnięcia Europy do ery przeddemokratycznej i ustanowienia nowego imperialnego porządku. Jednocześnie środkowoeuropejskie doświadczenie peryferyjności rezonuje z postkolonialnym impulsem do poluzowania idei Europy, tak aby stała się ona bardziej inkluzywna i mniej hierarchiczna. W pozytywnym sensie Europa Środkowa może wnieść do Europy zainteresowanie demokracją partycypacyjną i interesem zbiorowym. Mieszkańcy regionu mogą się przyczynić do przekształcenia Europy z mitu w strefę spotkań i różnorodnych tradycji.
Zacznijmy od tego, dlaczego Ukraina potrzebuje Europy. Głównym powodem jest oczywiście ochrona przed dalszymi atakami ze strony Federacji Rosyjskiej, którą gwarantuje bliższa integracja z resztą Europy. Ponadto istnieje wiele korzyści wynikających z przystąpienia do UE: od stabilności waluty i nowych możliwości rynkowych po wzmocniony system opieki społecznej i ułatwienia dla Ukraińców chcących wyemigrować do innych krajów europejskich.
Pod znakiem zapytania stoi to, co Europa miałaby otrzymać w zamian. W sposób oczywisty nasuwa się odpowiedź, zgodnie z którą Ukraina umacnia Europę w perspektywie potencjalnej konfrontacji w Rosją. To jednak miecz obosieczny, jako że przystąpienie Ukrainy do Unii pogorszyłoby relacje Europy z Rosją, uprawdopodabniając wspomnianą konfrontację. Oprócz kwestii znaczenia Ukrainy dla bezpieczeństwa europejskiego wśród zysków UE należy wymienić dostęp do ogromnych zasobów naturalnych Ukrainy i niewykorzystanego dotąd potencjału ukraińskiego rynku. Przyjęcie Ukrainy z pewnością przysłużyłoby się również narracji o wzmacnianiu liberalizmu i dalszej izolacji państw niedemokratycznych.
Nie miejmy jednak złudzeń co do nacjonalistycznych tendencji i kolesiostwa w ukraińskiej polityce. Niestety nie ma gwarancji, że obecne zaangażowanie Ukrainy na rzecz demokratyzacji i integracji będzie trwałe, zwłaszcza jeśli z czasem Ukraina poczuje, że znalazła się na marginesie UE. Trzeba mieć świadomość, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że tendencje nacjonalistyczne w Ukrainie wzmocniłyby się po jej przystąpieniu do Unii.
Zgadzam się. Wszystko zależy od przebiegu procesu integracji. Jeśli po przystąpieniu do Unii ukraińska gospodarka nie rozwijałaby się w oczekiwanym tempie, jeśli Ukraińcy czuliby się pozostawieni na politycznych peryferiach jeśli nie nastąpiłaby znaczna poprawa warunków życia, z pewnością podsyciłoby to niechęć względem Europy.
Cóż, oto jest pytanie. Rozszerzenie oparte wyłącznie na neoliberalnych zasadach bez wątpienia wzmocniłoby podział na centrum i peryferie, który już i tak funkcjonuje w ramach Unii. To podsyciłoby nacjonalistyczne tendencje w krajach, które czują się pozostawione w tyle. Niepokojący jest scenariusz, w którym wszystkie kraje, z wyjątkiem tych o kluczowym znaczeniu, muszą się zmagać z drenażem mózgów, spadkiem liczby atrakcyjnych miejsc pracy, niezrównoważonym handlem, ciągłymi oszczędnościami, ograniczoną opieką społeczną i napiętymi finansami. Zbyt wiele krajów już teraz boryka się z tymi problemami z powodu europejskich ograniczeń dotyczących państwowej pomocy dla krajowych przemysłów i przez nadmierną regulację gospodarki.
Przez lata równowaga między zasadami wolnego rynku a spójnością społeczną w Unii przechyliła się na niekorzyść tej drugiej. I chociaż po pandemii COVID-19 UE wycofała się z surowych środków oszczędnościowych i ograniczeń finansowych wobec państw członkowskich uważanych za nadmiernie zadłużone, doświadczenie tego, co Grecja i inne kraje śródziemnomorskie wycierpiały z rąk Trojki, jest wciąż żywe.
Rozszerzenie UE może być okazją do ponownego przemyślenia ekonomii integracji, która stawiałaby dobrobyt i sprawiedliwość na pierwszym miejscu. Powinna ona obejmować działania na rzecz skuteczniejszej redystrybucji, strategie wzrostu oparte na zrównoważonym rozwoju i partycypacji społecznej, silniejsze regulacje rynkowe i finansowe, aby zapobiec spadkowi kosztów, płac i cen, ogólnoeuropejskie programy modernizacji po stronie podaży oraz inne środki gospodarki zarządzanej. Być może nadszedł czas, aby poważnie się zastanowić nad sensem neoliberalnej Europy, która tylko pobieżnie interesuje się kwestiami społecznymi i przestrzennymi. Konsekwencje wypaczonej i podatnej na kryzysy polityki wzrostu są bowiem znamienne.
Stanowisko, które przedstawiłem, jest mniej więcej zgodne ze stanowiskiem europejskiej socjaldemokratycznej lewicy. Trzeba jednak pamiętać, że skład PE jest znacznie bardziej zróżnicowany. Pytanie brzmi, w jakim stopniu sposób myślenia, który reprezentuje, jest postrzegany jako wiarygodny i realistyczny. Moim zdaniem problem polega na tym, że Europa niemal bezrefleksyjnie zaakceptowała makroekonomiczne założenia neoliberalizmu. To na nich opiera się europejska gospodarka, która dopuszcza interwencję państwa jedynie na marginesie.
Widzimy, co się stało z brytyjską gospodarką po brexicie… Nierównowaga handlowa i koszty kontroli celnych eksplodowały, potwierdzając konieczność utrzymania rynku, na którym bariery celne i biurokratyczne przeszkody w swobodnym przepływie towarów i osób są ograniczone. Jednak zaakceptowanie faktu, że Europa funkcjonuje jako jednolity rynek, nie wyklucza rozważenia, jakie pole manewru pozostawia się państwom członkowskim w celu złagodzenia niektórych nierówności wynikających z alokacji rynkowych. Rynek bez regulacji, ze wspólną walutą, na którego funkcjonowanie nie mają wpływu instytucje krajowe, przynosi nieproporcjonalnie większe korzyści centrum niż peryferiom. Prawdziwe pytanie brzmi zatem: „Czy możemy sobie wyobrazić wspólny rynek europejski, który umożliwia korygujące interwencje państw członkowskich?”.
Fala populizmu, która ogarnęła Europę, to wyzwanie, któremu trzeba stawić czoła. Populizm, a dokładniej natywizm, jak nazywam go w mojej książce, nie pojawił się znikąd. U jego podstaw leży niezadowolenie ze zmian gospodarczych i kulturowych, które za pomocą wysoce emocjonalnej narracji politycznej jest przekuwane w postawy nacjonalistyczne i ksenofobiczne. Potwierdzają to wydarzenia w Wielkiej Brytanii, Polsce, we Włoszech, Francji, na Węgrzech i w kilku innych krajach.
Populizm operuje na silnych emocjach, wykorzystując do tego charyzmatycznych przywódców politycznych, influencerów, bańki informacyjne w mediach społecznościowych i podporządkowane media, które przekuwają niezadowolenie w nienawiść do elit, migrantów, prawa, instytucji, nauki i technologii oraz liberalnej demokracji. Za uczuciami, które odczuwa część społeczeństwa, stoi ogromny przemysł.
Polska udowodniła – przynajmniej na ten moment – że narrację można zmienić. Oczywiście pomogła w tym porażka poprzedniego rządu, by realnie poprawić jakość życia części społeczeństwa, która wcześniej wyrażała swoje niezadowolenie, głosując na populistów. Podobna sytuacja miała miejsce w ostatnich wyborach w Wielkiej Brytanii. Warto zauważyć, że Partia Pracy nie wygrała z powodu wyraźnego pozytywnego przesłania podkreślającego poczucie przynależności, postawy kosmopolityczne czy wartość, jaką stanowi demokracja. Do ich zwycięstwa doprowadziła raczej implozja brytyjskich konserwatystów z powodu niekompetencji, zaniedbań i korupcji.
Dlatego nie powinniśmy myśleć o natywizmie jako o zjawisku napędzanym przez faktyczną deprywację materialną, ale przez przekonania o tym, kto jest częścią narodu i na jakich warunkach. Zatem bez nowej narracji o narodzie i Europie zagrożenie populizmem będzie się utrzymywać. Alternatywna narracja musiałaby się opierać na namacalnych reformach, mających na celu poprawę życia dzięki integracyjnej polityce w zakresie: opieki społecznej, płac, mieszkalnictwa i edukacji. Rozwiązania oparte na redystrybucji mogłyby wyeliminować niezadowolenie i powody do szukania kozłów ofiarnych. Populizm rozwinął się z powodu utraty zaufania do polityków i instytucji. Dlatego polityka powinna być inkluzywna, partycypacyjna, odpowiedzialna i oparta na konsultacjach społecznych. Jest wiele do zrobienia, aby przywrócić zainteresowanie demokracją i zaangażowanie w jej współtworzenie,
Należy również podjąć wysiłki, aby nadać nową wartość estetyczną pojęciu narodu. Sztuka, edukacja, media i polityka powinny współpracować w celu zakwestionowania nostalgicznego i mitycznego rozumienia go przez pryzmat przeszłości i takich kategorii jak czystość. Naród mógłby wtedy zacząć być postrzegany jako przestrzeń tego, co wspólne i jednoczące w ramach różnorodności.
Brak po stronie liberalnej i socjaldemokratycznej prób stworzenia narracji o narodzie stanowiącej alternatywę dla populistycznego nacjonalizmu jest dla mnie zaskakujący. Wynika to prawdopodobnie ze strachu przed nienawistnością i toksycznością populistycznej narracji. Jeśli jednak nie zostanie on przezwyciężony, nie widzę nadziei na zwiększenie poparcia dla narodu jako przestrzeni do obcowania z różnorodnością.
Europa się starzeje, a wskaźnik urodzeń spada. Ten proces postępuje szybko na całym kontynencie. Europa potrzebuje zatem migracji, a wewnętrzne przepływy siły roboczej w wyniku rozszerzenia Unii nie są rozwiązaniem długoterminowym. Z pewnością nie leżą one w interesie krajów, które przystąpiły do Unii i których demografia upodabnia się demografii krajów Europy Zachodniej. Dlatego jest konieczna migracja z zewnątrz.
Odczucia europejskich społeczeństw nie są jednak dyktowane rachunkiem ekonomicznym. Kryzys uchodźczy, zaostrzony przez kryzys klimatyczny oraz wojnę i niestabilność na Bliskim Wschodzie i w wielu krajach afrykańskich, był odczuwany jako zagrożenie dla miejsc pracy, dobrobytu i tożsamości europejskiej, a nie jako napływ talentów i umiejętności.
W tym kontekście polityka otwartych granic się nie sprawdzi. Nie tylko ze względu na bardzo dużą liczbę uchodźców klimatycznych, których możemy się spodziewać w tym stuleciu. Nie powiedzie się także z powodów politycznych. Partie natywistyczne skupiły się piętnowaniu migracji jako zagrożenia dla europejskiego stylu życia. W związku z tym coraz trudniej jest formułować argumenty popierające migrację ze względów ekonomicznych, moralnych lub humanitarnych.
A jednak z czysto egoistycznej perspektywy Europa potrzebuje migracji, by zasilić swoje fabryki, branżę opiekuńczą, rolnictwo oraz kadry średniego i wyższego stopnia. Politycznym wyzwaniem jest dzisiaj przedstawienie poparcia dla migracji jako leżącego w europejskim i narodowym interesie. Jednocześnie należy stymulować zrównoważony rozwój, pokój na świecie i angażować się w łagodzenie skutków zmian klimatu, co zmniejsza motywację do migrowania. Nieustannie trzeba też pracować nad bardziej sprawiedliwą dystrybucją migrantów wewnątrz Unii i ofertą czasowych praw do pobytu w Europie. Przede wszystkim potrzebna jest jednak niealarmistyczna narracja na temat migracji, która stawi czoła dominującej ksenofobii. ©Ⓟ