Osoby, które startowały w konkursach przed neo-KRS, to wykwalifikowani prawnicy. Czy nie widzieli, jak wyglądały przesłuchania kandydatów i kto jest nominowany?

Nie mamy wątpliwości, że oszust, przemocowiec czy złodziej nie może być sędzią. Dlaczego? Bo oczekujemy, że osoba, w której rękach leży rozstrzyganie konfliktów między ludźmi, wymierzanie kar, ma wewnętrzną etykę. Nie wystarczy być dobrym rzemieślnikiem prawa, żeby być sędzią. Prędzej czy później w tym zawodzie przychodzi nam wybierać, czy dać pierwszeństwo formalnemu rozumieniu prawa, czy wartościom, których ma ono bronić. Sędzia jest tym, który nadaje prawu ludzką twarz. Sięganie do klauzul generalnych w kodeksach wymaga osadzenia w systemie wartości.

Dlaczego więc drżenie serca części prawników budzi sytuacja, w której ktoś, kto wykazał się zwykłym cynizmem, cwaniactwem i brakiem szacunku dla wartości, ma utracić korzyść, którą z tego powodu uzyskał? W dyskusji o tym, czy neosędziowie powinni wrócić na poprzednie stanowiska, chodzi właśnie o to, jaki model postępowania wskażemy jako wzorcowy dla pokoleń, które wchodzą do zawodu.

Tekst dr. Jacka Sokołowskiego „Praworządność czy sprawiedliwość” („DGP Magazyn na Weekend” nr 150 z 2 sierpnia 2024 r.) niestety opiera się na błędnym założeniu i wokół niego autor buduje całą konstrukcję. Projekt ustawy autorstwa Iustitii – wbrew temu, co czytamy w tekście dr. Sokołowskiego – odróżnia radykalnie status absolwentów Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury od statusu tych neosędziów, którzy awansowali. W dyskusji o tym, czy wszyscy byli w tej samej sytuacji, przeszliśmy długą drogę i w Iustitii słuchaliśmy wszystkich głosów. W naszym projekcie dostrzegliśmy to, że zarówno absolwenci KSSiP (po uprzedniej asesurze), jak i byli asystenci oraz referendarze (po starym egzaminie sędziowskim) zostali przez nasze państwo zaszantażowani – albo dokończą swoją wymarzoną drogę do zawodu i poddadzą się ocenie neo-KRS, albo będą musieli stracić stypendium lub wygaśnie im ważność starego egzaminu. Właśnie z tego powodu ta liczna grupa młodych sędziów sądów rejonowych nie straci swoich stanowisk po uchwaleniu ustawy (art. 2 ust. 4 projektu ustawy o uregulowaniu skutków uchwał KRS podjętych w latach 2018–2024, dostępnego na stronie www.iustitia.pl). Nie są traktowani jak inni neosędziowie i dotyczy to ogromnej większości sędziów sądów rejonowych.

Jeśli chodzi o całą pozostałą grupę, czyli osoby, które przyszły z innych zawodów lub awansowały w ramach struktur, z pewnością nie były one w sytuacji, w której wstrzymanie się z awansem oznaczało dla nich dotkliwe konsekwencje. Pojawiające się głosy, że ta grupa wymaga indywidualnych ocen, opiera się na błędnym identyfikowaniu tego, na czym polega problem tych nominacji. Jeśli chcemy mieć w przyszłości dobrych sędziów, czyli takich, których wzorzec postępowania będzie się opierał na tym, że ich własne korzyści nie mogą uzasadniać udziału w bezprawiu, to nie możemy – jak to często robiliśmy w historii – przyklepać problemu, przyjąć jakiejś procedury, która skończy się napiętnowaniem kilku najbardziej rażących przypadków. Zaryzykuję tezę, że komisje weryfikacyjne będą równie skuteczne jak proces lustracji w okresie III RP. Od strony praktycznej: w jaki sposób, bez zaawansowanych narzędzi śledczych, ktokolwiek ma teraz ustalić, że neosędzia na swój awans pracował uległością wobec takich osób jak Łukasz Piebiak i jego ekipa? Czy to, że nie wychodził do zdjęć w obronie zawieszonego Igora Tulei, było obliczone na awans, czy wynikało z tego, że zatrzasnął się w pokoju? Znam te wyjaśnienia: „nie czytałem, nie wiedziałem, dopiero teraz się o tym dowiaduję”.

Czy ocena jakości orzecznictwa tego sędziego (pomysły: „ocenimy, czy był dobry w zawodzie”) może abstrahować od tego, że złamał etykę, startując w konkursie, choć było jasne, że neo-KRS jest narzędziem politycznym? Do tego start był jak wyjazd na igrzyska olimpijskie w Moskwie w 1980 r. – niby rywalizacja, ale bez najsilniejszych konkurentów. Bo oni albo nie startowali, albo i tak zostali skreśleni za swoją postawę.

Oczywiście politykom zależało głównie na najbardziej wrażliwych nominacjach – do Sądu Najwyższego – ale to był tylko punkt na początku dłuższego planu. I żadnego z polityków może nie obchodziło, jakie wyroki taka osoba będzie wydawać w tej Bochni czy Limanowej, o której pisze dr Sokołowski. Ważne było co innego: że przez swój udział w procedurze legitymowała ten system. Mam wiele zastrzeżeń do motywacji i postawy tzw. sygnalisty Arkadiusza Cichockiego, ale jedną rzecz powiedział podczas wysłuchania na senackiej komisji prawdziwie: chodziło o to, aby z tłumu innych osób wcisnąć grupę „naszych” ludzi.

Prawo karne zna sytuację, w której ktoś, kto nie jest bezpośrednim sprawcą, jednak odpowiada, np. jako pomocnik. Osoby, które startowały w konkursach przed neo-KRS, nie były dziećmi. To wykwalifikowani prawnicy. Czy nie widzieli, jak wyglądają przesłuchania kandydatów do SN i kto jest nominowany? Wiedzieli doskonale i liczyli, że im się po prostu uda, bo aspirują niżej. Jeśli taką postawę dziś przyklepiemy, to nasz wzorzec z Sèvres sędziego będzie karykaturą. Będziemy mieć właśnie to, co jako bolączkę wskazał dr Sokołowski – rzemieślników bez etyki. I ten duch wsiąknie w kolejne pokolenia. ©Ⓟ