Religijny charakter świąt będzie słabnąć wraz z odchodzeniem najstarszych pokoleń – wiele rytuałów pielęgnowaliśmy nie tyle dlatego, że w nie wierzyliśmy, ile z szacunku dla rodziców i dziadków.

Krótka sonda wśród znajomych: cztery rodziny na Boże Narodzenie wyjeżdżają z domu (dwie na Wyspy Kanaryjskie, dwie nad Bałtyk), dwie kolejne nie obchodzą świąt w żaden szczególny sposób, cztery osoby planują spędzić Wigilię u bliskich (z czego jedna otwarcie przyznaje, że jako niewierząca robi to wyłącznie dlatego, że od trzech miesięcy nie widziała się z rodzicami), dwie inne szykują wielki rodzinny zlot.

Nawet jeśli zadziałał tu efekt bańki, nie zmienia to faktu, że nasze społeczeństwo się laicyzuje, coraz rzadziej traktujemy Boże Narodzenie jako święto religijne, a coraz częściej jako czas wolny spędzany z rodziną i okazję do obdarowywania się prezentami.

Mają moc

– Miesiąc temu w szkole podeszła do mnie wychowawczyni córki i z przejęciem graniczącym z nieśmiałością spytała, czy nie miałabym nic przeciwko, gdyby córka wystąpiła w jasełkach. Nie miałam, choć moja Pola, podobnie jak trzy czwarte uczniów z jej klasy, na religię nie chodzi – opowiada Zuzanna. Była tylko jednym z czworga rodziców, którzy wyrazili zgodę. Sama pochodzi z bardzo wierzącej rodziny z warszawskiego Żoliborza. W czasach szkolnych należała nawet do chóru kościelnego w parafii Dzieciątka Jezus. Babcia dbała o to, żeby znała na pamięć teksty wszystkich kolęd. – Lekcje religii odbywały się wtedy w salkach parafialnych. Jedno zdarzenie utkwiło mi w pamięci, choć minęło od niego już pewnie z 35 lat: ksiądz spytał nas, czego oczekujemy w adwencie. I jeden chłopczyk odpowiedział: „prezentów”. Wzbudził tym powszechną wesołość – wspomina Zuzanna. – Wiedziałam, że prawidłowa odpowiedź brzmiała: „oczekujemy przyjścia Jezusa Chrystusa”. A dziś? Gdyby ktoś mi zadał to pytanie, odpowiedziałabym: czasu wolnego, odpoczynku w gronie najbliższych.

Jej historia odchodzenia od wiary jest dość typowa: nie mogła przejść do porządku dziennego nad grzechami Kościoła. Jednocześnie nadal uważa, że niektóre rytuały mają w sobie wielką moc. – Osobie niewierzącej dają one poczucie przynależności. Dlatego nie miałam nic przeciwko, żeby córka wystąpiła w jasełkach. Wspólne szykowanie przebrania (Pola wciela się w pastuszka) sprawiło nam dużo przyjemności. Spędziłam też kilka godzin na opowiadaniu jej o tym, kim byli Maria i Józef oraz dlaczego Jezus urodził się w stajence. Któregoś dnia tak się zapędziłyśmy, że zabrnęłyśmy do Księgi Rodzaju – relacjonuje Zuzanna. Choć sama jest niewierząca, to święta w jej domu wciąż mają tradycyjny wymiar. – Mam wrażenie, że w ten sposób nie zamykam dzieci na naszą kulturę. Jeśli kiedyś dostąpią tego, co wierzący nazywają łaską wiary, będę mogła tylko pogratulować sobie i im otwartego umysłu.

Z badań CBOS wynika, że dla 56 proc. Polaków Boże Narodzenie ma przede wszystkim wymiar rodzinny

Eksperci zwracają uwagę, że jak w przypadku wielu innych rzeczy ze świąt coraz częściej wybieramy to, co nam pasuje, a rezygnujemy z tego, co niewygodne czy postrzegane jako zbędne. – Ale krzywdzącym uproszczeniem byłoby uznanie, że poza entourage’em i oprawą nie ma nic więcej – protestuje dr Ewa Jarczewska-Gerc, psycholożka z SWPS. Jej zdaniem w czasie świąt wciąż jest miejsce na duchowość, o ile nie utożsamiamy jej wyłącznie z katolicką religijnością. Bliskość z drugim człowiekiem, namysł nad sensem życia, poszukiwanie wspólnoty – to też są praktyki duchowe. – Dobro, miłość, poświęcenie, wyższe emocje nie muszą być zakorzenione w konkretnej wierze – dodaje psycholożka.

Z badań CBOS wynika, że dla 56 proc. Polaków Boże Narodzenie ma przede wszystkim wymiar rodzinny. Z roku na rok maleje odsetek tych, którzy na pierwszym miejscu wskazują religijny charakter tych świąt – obecnie jest to jedna piąta ankietowanych. W porównaniu z podobnymi badaniami z 2007 r. grupa ta skurczyła się aż o 10 pkt proc. Wyraźnie zaznaczają się tu podziały pokoleniowe: religijny wymiar świąt jest najważniejszy dla 34 proc. badanych po 65. roku życia i tylko dla 6 proc. osób w grupie wiekowej 18–24 lata.

Najlepszym przykładem tego, jak święta odrywają się od religijnego kontekstu, są wigilie firmowe. – Choć pretekstem do tych spotkań jest właśnie Boże Narodzenie, to nierzadko rezygnuje się z łamania opłatkiem. W tle nie lecą kolędy, lecz przeboje wszech czasów w stylu „Last Christmas” czy „Driving Home for Christmas” – zauważa dr Agnieszka Bukowska, socjolożka z Collegium Civitas. W ten sposób korporacje dbają o to, by nie urazić uczuć osób innej wiary czy niewierzących.

Wiara na miarę czasów

Agnieszka Żuk z Warszawy na święta jedzie w rodzinne okolice Olsztyna. Jako jedyna z rodzeństwa nie ma dzieci i partnera – starsza siostra i młodsze bliźniaki mają po trójce. – W sumie będzie dziewięcioro dzieci przed 9. rokiem życia. Święty Mikołaj to zatem ważna postać w naszym domu – uśmiecha się. I to jej przypada misja, by ukradkiem założyć czerwono-białe przebranie i niepostrzeżenie zjawić się przy choince z worem prezentów. – Dzieci piszczą z zachwytu. Zgodnie ze zwyczajem rozdaję podarunki, ale wymagam, aby najpierw każdy zaśpiewał kolędę albo zrobił szpagat, fikołka czy gwiazdę – opowiada Agnieszka. Podkreśla, że w jej domu tradycja świąt jest pielęgnowana właśnie ze względu na dzieci. Tradycja, w której jest miejsce na Świętego Mikołaja i kolędy, ale już raczej nie udział w bożonarodzeniowych nabożeństwach. – Nie jesteśmy rodziną, która regularnie chodzi do kościoła. Nie pamiętam, kiedy ktoś z nas był u spowiedzi i przyjmował komunię. O takich rzeczach przypominamy sobie zwykle przy okazji ślubów i chrzcin. Myślę, że to duchowość na miarę naszych czasów – mówi Agnieszka.

– Święta obchodziliśmy najhuczniej, gdy z mężem i córką jeździliśmy do rodziców w okolice Kościeliska, skąd pochodzę. Ze wszystkimi tradycjami i wyjściem na pasterkę z naszą malutką córką Łucją w wózku – mówi Renata. Gdy odszedł jej tata, a cztery lata po nim mama, nie wyobrażała już sobie Bożego Narodzenia w rodzinnych stronach. Tłumaczy, że pobyt w miejscu przepełnionym wspomnieniami po rodzicach byłby dla niej zbyt bolesny. – Zresztą góralskie zwyczaje, z „Oj, malucki, malucki” na czele, tak barwne dla ludzi z innych części kraju, mnie się przejadły. Widziałam, jak całe rodziny w ludowych strojach chodzą do kościoła, podkreślają znaczenie tradycji, a tak naprawdę mają z nią coraz mniej wspólnego – opowiada Renata. – Moja wiara też nie była nigdy szczególnie mocna. Dlatego uznaliśmy z mężem, że zamiast wydawać krocie na prezenty, pojedziemy do ciepłych krajów – dodaje. Czasem tylko zastanawia się, czy nie krzywdzi swojej córki Łucji, pozbawiając ją tradycyjnych świąt. W szkołach dzieci opowiadają sobie później, kto jaki dostał prezent. – Ale pocieszam się, że może paść też inne pytanie: jak spędziliście święta? I mam nadzieję, że moja córka odpowie zgodnie z prawdą: „z mamą i z tatą”.

Uciekinierzy od zgiełku

Jeśli Boże Narodzenie dla sporej części Polaków nie ma już wymiaru religijnego, to jakie jest dla nich znaczenie tego święta? To pytanie, które lubią w szczególności zadawać osoby wierzące tym niewierzącym. Eksperci wskazują przede wszystkim na ważną rolę świąt w podtrzymywaniu więzi rodzinnych. – W święta spotykamy się również dlatego, że lubimy zaspokajać swoją ciekawość: kto się spodziewa dziecka i z kim, kto się rozwiódł, kto poszedł na studia. Nic tak nie spaja przy stole wigilijnym jak plotka – uśmiecha się dr Małgorzata Bulaszewska, kulturoznawczyni z SWPS.

Mam dwie córki, które co roku proszą mnie o jedno: mamo, nie chcemy pod choinką sterty prezentów. Mogą to powtarzać w nieskończoność, a ja i tak zrobię swoje – zapewnia Anna

Joanna i Tomasz nie mają dzieci. Jak pogoda pozwoli, to planują wsiąść na rowery i przejechać całą Mierzeję. Ich punkt wypadowy to kwatera na obrzeżach Gdańska. – Od lat biorę w pracy wolne w okolicach świąt i sylwestra. Czasem koledzy utyskują, że skoro nie mam dzieci i nie organizuję wigilii, to mogłabym nie dezorganizować im przygotowań. Bo w końcu wolne w tym czasie można brać tylko po to, aby piec makowce i przyrządzać ryby w galarecie – ironizuje Joanna. Zupełnie nie przejmuje się uwagami kolegów. Choć przekonuje, że zajęło jej to trochę czasu – w tym roku skończyła 50 lat – to w końcu nauczyła się dbać o własny dobrostan. – Jesteśmy tylko my dwoje i nasze dwa psy. Moi rodzice zmarli wcześnie, wychowywała mnie babcia. Tomek ma młodszego brata, który doczekał się trójki dzieci. I to on zapewnia reszcie rodziny świąteczny klimat, od którego my chcemy uciec. Zawsze uchodziliśmy za dziwaków. Szczególnie uwierały mnie w święta te wszystkie pytania o dzieci i zalegalizowanie związku. Tak samo tradycja łamania się opłatkiem – mówi Joanna. Pamięta, że w zamierzchłych czasach babcia próbowała jej zaszczepić zwyczaje związane z Bożym Narodzeniem. Dopóki żyła, Joanna starała się je kultywować – głównie po to, by jej nie zawieść. Jednak ani wtedy, ani tym bardziej teraz nie uważała się za osobę wierzącą. A już na pewno nie w tradycyjnym sensie. – Mam w sobie potrzebę poszukiwania transcendencji, ale na pewno nie da się tego ubrać w ramy jednej wiary. Lubię też czytać o innych religiach. I im więcej wiem, tym bardziej świat wierzeń wydaje mi się fascynującą lekturą – przyznaje.

Niepokorna babcia

Jeszcze 30 lat temu czas oczekiwania na święta wyznaczał rozpoczynający się 1 grudnia adwent. 4 grudnia była hucznie obchodzona górnicza Barbórka, a 6 grudnia organizowane mikołajki. Dopiero potem przychodził czas na myślenie o Bożym Narodzeniu. Dziś sklepy i reklamy rozkręcają zakupowy szał już po Wszystkich Świętych: z półek sklepowych znikają znicze, a wjeżdżają bombki. Po Gwiazdce przychodzą zaś walentynki, a zaraz potem zaczynamy odliczać do Wielkanocy. – Mnie to uwiera. Rozciąganie oczekiwania w czasie powoduje, że święta nam powszednieją – mówi dr Agnieszka Bukowska z Collegium Civitas. – Boże Narodzenie się skomercjalizowało: dominuje w nim wymiar marketingowy. I choć nie doszliśmy jeszcze do urządzania „wigilia party”, to odchodzimy od traktowania Bożego Narodzenia jako święta związanego z konkretnym wydarzeniem religijnym. Nie dbamy o przekazywanie dalej tego, co dostaliśmy w spadku po dziadkach – mówi dr Agnieszka Bukowska z Collegium Civitas. Podkreśla, że laicyzacja świąt będzie przyspieszać wraz z odchodzeniem najstarszych pokoleń – wiele rytuałów pielęgnowaliśmy nie tyle dlatego, że w nie wierzyliśmy, ile z szacunku dla rodziców i dziadków.

– Mam dwie córki, które co roku proszą mnie o jedno: mamo, nie chcemy pod choinką sterty prezentów. Mogą to powtarzać w nieskończoność, a ja i tak zrobię swoje – zapewnia Anna Grażyna, dentystka, która będąc na emeryturze, otworzyła własny gabinet stomatologiczny. Na kilka dni przed świętami bierze wolne. Jej mąż wyrusza wtedy z nieodłącznym wózeczkiem na łowy. Doskonale wie, gdzie kupi najlepszą rybę, gdzie warzywa na sałatkę, a gdzie suszone owoce na kompot. Po jajka jeździ na wieś, bo zarówno do ciast, jak i do dań wytrawnych najlepsze są te od kurek z wolnego wybiegu. Każdą z tych czynności tworzy schemat, który powtarzają od lat. Mąż Anny Grażyny ironizuje, że na dwa miesiące przed Gwiazdką kurierzy już na pamięć znają drogę do ich domu, bo mniej więcej wtedy wpada ona w szał zakupowy. – Torba dla każdego musi być pełna. Inaczej nie uchodzi – mówi z przekąsem. I nieśmiało sugeruje zakupoholizm.

– Niech sobie gada – odpowiada kobieta. – Z dzieciństwa pamiętam mamę, która zaciągała pożyczki, żeby kupić mi dwie sukienki. Potem brała zlecenia do domu (dorabiała jako tłumaczka niemieckiego), by je spłacić. Tato regularnie wyprowadzał się z domu do nowych miłości swojego życia. Mama, brat i ja byliśmy więc zwykle sami. Potem brat też się odciął. Zostałyśmy z mamą. Na studiach wszystko szło na moją naukę. Na ostatnim roku przyrzekłam sobie, że jak tylko się dorobię, to moje święta będą takie jak w amerykańskich filmach: huczne, kolorowe i na bogato – opowiada Anna Grażyna. I podkreśla, że była bardzo konsekwentna. – Moja mama była głęboko wierzącą osobą. Ja do tej kategorii się nie zaliczam. Ale uparcie chcę pielęgnować w moich dzieciach i wnukach przekonanie, że święta są ważnym momentem. A te wszystkie prezenty (czyli „mieć”) nigdy nie przysłonią kwestii zasadniczych (czyli „być”). Gdy widzę córki, które przytulają do siebie swoje dzieci, to odczuwam szczęście. One chyba mają podobnie. I dlatego pozwalają mi być szaloną babcią, która jak trzeba, kupi im pół świata – śmieje się. ©Ⓟ